***2/3
To
była noc czerwonych lamp
Ulica wyglądała barokowo
Lalki błyszczały niebezpiecznie
Rozmawiały niedorzecznie
Ulica wyglądała barokowo
Lalki błyszczały niebezpiecznie
Rozmawiały niedorzecznie
Kryzys,
Dolina lalek
Już
raz mieliśmy na tapecie Johna Cale. Było to nie tak dawno temu
i niestety przygoda ta nie należała do satysfakcjonujących
spotkań. Minęło trochę czasu i robimy kolejne podejście do jego
dorobku. Ktoś tu musi go bardzo kochać. Tym razem nie mierzymy się
jednak z żadną nowością, jeno cofamy o czterdzieści lat wstecz.
Tak, o czterdzieści, choć może się wydawać że o ponad
dziewięćdziesiąt, a czasami jeszcze dalej...
Wrażenie
pierwsze. Salonowa to muzyka, bogata, pełna przepychu, błyskotek,
ornamentów, cacek i świecidełek. Gdyby można było ją oglądać,
z pewnością trzeba byłoby zmrużyć oczy. Jest bogato od dźwięków,
nietypowe instrumentarium (orkiestra na pełnym etacie) często gęsto wykorzystywane na Paris
1919 również zaprzęgnięte zostało do tworzenia sztafażu
dawności. Erudycją kapie. Kapie słusznie, zawodowo, kapie trafnie
i zdecydowanie. Krągła pupa amorka nadstawia się, a on sam strzałą
mierzy w nasze ucho. Celnie, bo w jakie szaty nie przebralibyśmy tej
muzyki, to zawsze na samym wierzchu będzie dobra piosenka. A te
Cale'owi się wyjątkowo udały. Zgrabne, soczyste, wpadające w
ucho. Tu też jednak zapożyczenia jak w Amber Gold. Beach Boys, Mc
Cartney i jego kameralne kawałki The Beatles. To jednak tylko ślady.
Bo na tych pożyczkach udało się zbudować całkiem interesującą
przestrzeń. Przestrzeń z zastrzeżeniem. Wszystko znamy, meble
widzieliśmy już u kogoś innego, tapeta też jakby znajomo
wygląda... Nie piszę tego, by umniejszyć Cale'owi. Skąd! W tym
jednak wypadku wszystkie elementy składające się na muzykę są
delikatnie odseparowane. Każdy z nich krzyczy: Ja! Ja! Jestem tu z
nimi razem, ale jestem Osobno! Stwierdzę prowokacyjnie, że zabrakło
Cale'owi elementu scalającego wszystko w jedną całość. Cóż,
bywa...
I
ogólnie to Paris 1919 rekomenduję sercem całym, ale
zastrzegam, że można czasami pomyśleć, że to wydmuszka jest
jednak. Albo jajko faberge.
Kwestionariusz:
1.
Najlepszy moment: 1. Czas
trwania płyty niewiele ponad pół godziny. 2.
Do tego wszystkie kompozycje wchodzą bezboleśnie w ucho! 3.
Wspaniały smutek emanujący z tej płyty.
2.
Najgorszy moment: Proszę sobie wyobrazić, że nie ma tu
takowego.
3.
Analogia z innymi elementami kultury: Wystawny bankiet, jaja
faberge, żabot, bagietka, wino prastare, syr.
4.
Skojarzenia muzyczne: Barok. Nie będę też oryginalny mówiąc,
że orkiestrowe kawałki Bitelsów jakoś nakładają mi się na ten
album Cale'a. A dodatkowo kompozycja Macbeth jest podobna
do Tightrope Ride The Doors [już bez Morrisona, z
Manzarkiem na wokalu]. Daleko stąd natomiast do jedynki i dwójki
Velvet Underground.
5.
Pasuje jako ścieżka dźwiękowa do: patrz punkt 3. Może
też być spacer po wirydarzu.
6.
Ciekawostka: John Cale był muzycznym geniuszem. Na drodze
edukacyjnej zetknął się z Aaronem Copelandem, Iannisem Xenakisem
czy Johnem Cagem. A to wszystko przed Velvet Underground.
7.
Na dokładkę okładka: Krój
pisma mi nie siada. Foto z albumu jak najbardziej ok.