***-
Lata osiemdziesiąte w dorobku Queen
wyraźnie ustępują dokonaniom ze wcześniejszej dekady. Z
wielowymiarowej kapeli przeistoczyli się w typowy zespół ejtisowy. No dobra, prawie typowy...
Docenić należy chęć zmian i przystosowywanie się do innej
rzeczywistości, ale niestety wraz z tą metamorfozą coś
wartościowego zniknęło. Były genialne hity, był sceniczny szoł
i porywające koncerty, ale płyty przestały mieć równy, wysoki
poziom, a stały się zbiorem kawałków, z kilkoma hitami na krążek. Popularność natomiast nadal była wysoka, więc powodów do stresu raczej nie było. Era wideoklipów też zrobiła swoje.
A Kind Of Magic jest
właśnie taką płytą typową dla Queen lat osiemdziesiątych. Po mieliźnie w postaci Hot Space
zespół machnął przyzwoite The
Works i po kolejnych dwóch
latach dorzucił omawiany materiał. A jest to płyta nierówna, płyta z brzemieniem
soundtracku i niestety kolejny przeciętny, jak na ten zespół, materiał. Jasne,
o takich hitach w stylu Queen nikt inny nie mógł marzyć,
ale wszystko to wtopione jest w dużą ilość kiepskiego grania.
Przykłady? One Year Of Love z
saxem na miarę najwspanialszego niemieckiego pornosa. Należy
zauważyć, że panowie bardzo musieli cenić dorobek George'a
Michaela, bo Pain Is So Close to Pleasure jest
niebezpiecznie blisko tej stylistyki. Kto wie, może jakieś relacje
na linii Freddie George? Tego typu kawałki ciągną materiał w dół. Oczywiście
są też kozackie rzeczy, jak tytulak, One Vision,
czy Who Wants to Live Forever (Znasz odpowiedź na to pytanie? Ja znam. Mick Jagger chciałby żyć
wiecznie). To jednak trochę mało, bo to wszystko jednak się nie bilansuje tak jak powinno.
Równowaga w zespole wróci w
momencie, kiedy historia będzie mieć się ku końcowi, czyli na
wysokości 1991 roku.
Kwestionariusz:
1.
Najlepszy moment: Hity.
2.
Najgorszy moment: Nie hity.
3. Analogia
z innymi elementami kultury: AIDS.
HIV.
4.
Skojarzenia muzyczne: Queen.
5. Pasuje
jako ścieżka dźwiękowa do: Nieśmiertelnego.
Machnij
całość, proszę!
6.
Ciekawostka: Wczoraj byłem na
koncercie Queen + Adam Lambert. Miałem nawet wplatać fragment
relacji o tym wydarzeniu do recenzji, ale wyszło inaczej. Dlaczego?
Kiedyś Wam opowiem.
7. Na
dokładkę okładka: Zawsze lubili mieć siebie na
okładce. Czasami wychodziło, tutaj niekoniecznie.