sobota, 21 grudnia 2013

68. Azbest: Widziałem cię z innym chłopcem

The Curse of the Golden Vampire "Mass Destruction"
Wymienianie wszystkich pobocznych projektów i kolaboracji Justina Broadricka potrwałoby lata i pochłonęło miliony ofiar, jest więc z czego wybierać. Klątwa złotego wampira rozpoczeła się gdy Broadrick i Kevin Martin (razem tworzyli jeszcze jeden projekt - Techno Animal) postanowili nagrać coś z Alec'iem Empire (Atari Teenage Riot). Druga płyta wąpierza - "Mass Destruction" została nagrana już bez niego. Digital hardcore w najskrajniejszej odsłonie. Muzyczna ekstrema w najbardziej ekstremalnym wydaniu (za "Mass Destruction" ze dwie dychy dałem).

Drum Freaks "Smyrna"
Już Osjan sam w sobie ma pewne znamiona efemeryczności cóż więc myśleć gdy doczekuje się odprysku? Ale na bok złośliwości - Milo Kurtis nie marnowałby swojego czasu na tworzenie klona. Pewne podobieństwa stylistyczne sa zauważalne, ale to dwa samiostne byty. Drum Freak nie jest tak zakotwiczony w etniczności i nie boi się nawiązań do muzyki rockowej. Mam obie płyty - zapłaciłem odpowiednio 10 i 12 złotych.

Harry Crews "Naked in Garden Hills"
Lydia Lunch jest królową efemerycznych projektów więc gdy w 1988 roku Kim Gordon miała chwilę wytchnienia po sesji "Daydream Nation" zmontowały zespół (inspirowany twórczości pisarza Harrego Crewsa) i ruszyły w miesięczna trase po Europie. Jedyną pamiątka po zespole jest koncertówka "Naked in Garden Hills" (Mam! Chyba z 15 zł dałem.).

The Jury "Niewiele"
Cover band Leadbelly'ego o ciekawym składzie - Lanegan i Pickerel ze Screaming Trees oraz Cobain i Novoselic z Nirvany. W sierpniu 1989 nagrali cztery kawałki - "Where Did You Sleep Last Night" trafił na solowy debiut Lanegana, reszta ujrzała światło dzienne na kompilacji Nirvany "With The Lights Out".

Murder Inc. "Murder Inc."
Po trasie "Extremities, Dirt & Various Repressed Emotions" Jaz Coleman raz jeszcze schronił się na odległej wyspie ("Wybierzcie sobie wyspę!") - tym razem Nowej Zelandii. Tyle, że reszta zespołu nie chciała rezygnować z gry, ani nawet nazwy. Oczywiście uzurpatorzy zmiękli gdy Coleman zagroził, że swoją magią odbierze im dusze. Imitacja Killing Joke zatrudniła więc na mikrofon imitację Davida Bowie w osobie Chrisa Connelly i już jako Murder Inc. wydali jeden, całkiem fajny album album (Mam! Ale nie będe się chwalił, że udało mi się kupić za 10zł. I to wliczając przesyłkę).

Of Cabbages and Kings "Face"
Gdy w drugiej połowie lat osiemdziesiątych Swans zaczęli mięknąć (wtedy się działy takie rzeczy...) sekcja rytmiczna (Algis Kizys i Ted Parsons) postanowiła się troszkę wyżyć na boku. I choć uczciwość każe stwierdzić, że nie była to klasa macierzystego zespołu, to jednak warto na nich rzucić uchem. Nagrali w sumie trzy płyty, ale Parsons zniknął po pierwszej. Dał nogę gdy tylko znalazł stabilniejsze zatrudnienie w Prong. Pierwszą Epke i album zebrane na jednym CD udało mi się okazyjnie wyhaczyć na allegro.

Pap Smear
Hardcorowy projekcik przy którym dłubali Jeff Hanneman i Dave Lombardo z Megadeth. Składu dopełnił Rocky George z Suicidal Tendencies. Udało im sie nagrać tylko demówkę z czterema utworami nim Rick Rubin rozgonił towarzystwo by nie psuli mu interesów. Dwa kawłki zostały później zkanibalizowane na "Undisputed Attitude".

Time Machines "Time Machines"
Lekkie oszustwo z mojej strony - Time Machines nie jest samodzielnym projektem, to "pseudonim" pod jakim Coil wydał jeden ze swoich albumów. Skoro jedenk zdecydowali się na inną etykietkę to czuję się usprawiedliwiony. A jest to jeden z najlepszych materiałów jakie nagrali Balance i Christopherson (a to coś znaczy w ich przypadku!). Gdy o jakimś wydawnictwie mówi się, że jest transowe, hipnotyczne i narkotyczne zazwyczaj można skwitować to uśmieszkiem i wzruszeniem ramion. W przypadku maszyn jest to naprawde uprawnione, a i tak nie odda całej sprawiedliwości. Jedna z tych nielicznych płyt co to potrafią wyrwać człowieka z objęć rzeczywistości.

Venomous Concept "Retroactive Abortion"
W 2003 roku Napalm Death odnotował spadek aktywności więc ichnia sekcja rytmiczna (Znów! w tym przypadku Embury i Herrera) skontaktowali się z Kevinem Sharpem (m. in. wcześniej i później też Brutal Truth) by pograć trochę panczura. Składu dopełnił Buzz Osborne (Melvins, Fantomas, Pearl Jam) i nazwa będąca żartobliwym nawiązaniem do klasyków (Poison Idea!). Nieco później Buzza zmienił Dan Lilker (m.in. Nuclear Assault, NunFuckRitual, Hemlock, Stormtroopers of Death, The Ravenous, Anthrax). No i dodam na zakończenie, że drugą ich płytę udało mi się trafić za bodaj 17 złotych.

Wolverine "Million Hells"
Pod koniec ubiegłego wieku Behemoth nie wszedł jeszcze na pełne obroty wiec Negral wpadł na pomysł by pozżynać troszkę z Danziga. Z grupką znajomych powołali rzeczony Wolverine i nagrali EPkę "Million Hells". Od "Thelemy" Behemoth się rozkręcił i chyba zabrakło pary na ten składzik. A szkoda bo materiał był naprawdę przyjemny.

68. Pippin: Widziałem cię z innym chłopcem



Ta odsłona nosiła roboczy tytuł „Założę się, że tego nie znasz”, był on jednak nazbyt ryzykowny. Bo raz – zdaję sobie sprawę, iż nasze wypociny są czytane przez osoby o znacznej wiedzy i rozeznaniu muzycznym, nierzadko zresztą większym, niż dysponują sami autorzy. Dwa – w tak zwanej dobie Internetu ciężko o projekty naprawdę nieznane, bądź znane tylko garstce. Tak czy inaczej – zapraszam do małego przeglądu ciekawostek i mniej oczywistych projektów wykonawców, których dobrze znacie. Może coś Wam się przypomni, może coś ciekawego jednak odkryjecie? Jedziemy:


Bowiego znacie na pamięć. O Prokofiewie pewnie też słyszeliście. A zetknęliście się z ich wspólnym poniekąd dziełem? Academy Award Winner Alec Guinness i Academy Award Winner Peter Ustinov odrzucili propozycje i rola narratora w tym opracowaniu symfonicznej bajki przypadła Davidowi. Jak widać, nawet w jego berlińskim okresie można znaleźć optymistyczne wątki.
Że Bjork, zanim zaczęła karierę solową, śpiewała w Sugarcubes – to fakt raczej znany. KUKL jest projektem jeszcze starszym, bardziej chaotycznym, punkowym i wrzaskliwym. Swoista islandzka wersja postpunku/gotyku.
Patrząc na skład personalny – chyba największa supergrupa w dziejach rocka. Luzacki, przyjacielski projekt, w rolach głównych: George Harrison, Tom Petty, Bob Dylan, Roy Orbison i Jeff Lynne, że o dodatkowych muzykach sesyjnych nie wspomnę. Pozytywna i przyjemna historia. 

Sebadoh – Bakesale (1994)
Sebadoh to zespół numer dwa Lou Barlowa, na co dzień basisty Dinosaur Jr. I twierdzę, że w najlepszych momentach wcale nie ustępował wiele tej słynnej kapeli. 

Albert Rosenfield – The Best Off (1995) 
To były dobre czasy dla polskiego mocniejszego rocka. Czterej basiści (w tym Titus i bracia Chrzanowscy) oraz Posejdon, perkusista Closterkellera, chwyciło za inne instrumenty i zaserwowało kawał porządnej muzyki, gdzie humor przeplatał się z odpowiednim ciężarem. Wprawdzie to na drugiej płycie znajduje się hit „Tyle słoni w całym mieście”, ale jeśli mam coś polecać, to zdecydowanie wolę debiut. 

Three Fish (1996)
W złotej erze grunge’u aż roiło się w Seattle'owskim środowisku od projektów pobocznych, udziałów gościnnych i różnorakich efemeryd. Najbardziej dziś pamiętamy Mad Season, pewnie zresztą słusznie. Ale i Three Fish, dowodzony przez Jeffa Amenta z Pearl Jam, może się podobać. Post grunge? Psychodelia? Elementy world music? A zresztą szlag z etykietkami. 

Madame – Koncert (1999)
Chronologia trochę jest tu fałszywa, ale co ja poradzę, że ten, dość kiepsko zarejestrowany, koncert został wydany trzynaście lat po nagraniu? Zespół Madame jest jakoś tam kojarzony, ale przypominać go nigdy za wiele, przynajmniej do czasu, aż ktoś wreszcie porządnie zbierze i wyda ich rozproszone nagrania. Połowa lat osiemdziesiątych to najlepszy okres dla polskiego odłamu zimnej i nowej fali, a Madame to czołowy jego przedstawiciel. Najlepsza z muzycznych przygód Roberta Gawlińskiego – chyba żeby rozpatrywać Wilki jako zespół, który nagrał wyłącznie debiutancką płytę. A jak jeszcze dodamy Sadowskiego na gitarze...

Beth Gibbons & Rustin Man – Out Of Season (2002)
Zastanawialiście się kiedyś, jak brzmiałby głos Portishead, gdyby wyciąć mu te wszystkie loopy i sample, i po prostu zostawić z melodią? Otóż brzmi on właśnie tak. A tajemniczy Rustin Man to nie byle kto, tylko Paul Webb, niegdyś gitarzysta Talk Talk. 

Trent Reznor and Atticus Ross – The Social Network (2010)
Wiedzieliście, że lider Nine Inch Nails dostał Oscara? 

Eddie Vedder – Ukulele Songs (2011)
No tak, to jednak nie jest nieznany projekt. Może i szkoda.

68. pilot kameleon: Widziałem cię z innym chłopcem

Skok w bok dobra rzecz. Zwłaszcza w muzyce. Niesie on co prawda ze sobą sporo niebezpieczeństw, ale jeśli uda się je pokonać, mogą powstać rzeczy wielkie, albo po prostu urocze. I na takich historiach się tutaj skupiam. Dodatkowo wskazuję zagadnienia raczej nie z pierwszej linii popularności. Poniżej subiektywna dycha projektów mniej znanych, w których maczali palce bardzo znani muzycy. Tekst został uzbrojony w linki odsyłające do materiałów prezentacyjnych. Kto ciekawy, niech zerka.

- Morawski Waglewski Nowicki Hołdys - Świnie (1985)
Były kiedyś takie czasy, że nazwisko Hołdysa nie kojarzyło się z bucowaniem. Były kiedyś czasy, kiedy Waglewski po prostu grał, a nie był wyznacznikiem dobrego smaku. To było bardzo dawno temu, ale jednak było. Świnie.

- Pailhead - Trait  (1988)
Fugazi spotyka się z Ministry. Z dzisiejszej perspektywy raczej akcja nie do pomyślenia. Nagrywają świetnego singla oraz doskonałą epkę i znikają. Tak jak wiele projektów Jourgensena z tamtych czasów. Efemeryczność wychodzi czasem na zdrowie.

- Hissanol - 4th and Back (1995)
Andy Kerr, mistrz wiosłowy z Nomeansno nagrywa album korespondencyjny ze Scottem Hendersonem. Jeden z najbardziej paranoicznych materiałów jakie dane mi było słyszeć. Trzy lata później nagrywają drugą płytę. Później Kerr niestety właściwie milknie... Szkoda.

- The Users - Nie idź do pracy (1999)
Brylewski, Świetlicki, Kurtis, Trzaska, Tymański, Olter. Total. To nie powinno działać, a jednak udało się. Koncertówka "Nie idź do pracy" to efekt wspólnej pracy, wypadkowa wszystkich osobowości, a przy tym jedna z mniej znanych i niestety niedocenionych płyt. Warto by wznowić, bo płyta mi się zepsuła.

- Banyan - Anytime At All (1999)
Skromny projekt Stephena Perkinsa z Jane's Addiction miał z założenia chyba tylko lokalną siłę rażenia. Wystarczyło jednak, by popełnić intrygujący album pełen luzu, swobody i naturalności.

- Steve Roach & Jeffrey Fayman With Robert Fripp & Momodou Kah - Trance Spirits (2002)
Cios z kosmicznej otchłani połączony z chtonicznymi rytmami oraz podlany gęstymi dźwiękami soundscape. Płyta zimna, wyzuta z jakichkolwiek ciepłych emocji, skrajnie pesymistyczna i uzależniająca. Trzeba do niej wracać.

- Ataxia - Automatic Writing (2004)
Fru miał wtedy mocny lot. Mało mu było macierzystej kapeli (z perspektywy czasu widać dlaczego), więc wyładowywał się sam. Sam bądź z kuplami. Tutaj pomagał mu Joe Lally z Fugazi i Josh Klinghoffer, który wiele lat później zastąpił go w RHCP. Ataxia okazała się projektem o nieco większej żywotności i popełniła aż dwa długograje. Oba wypełnione kawałem wciągającej transowej muzyki o charakterze improwizowanym.

- KTU - 8 Armed Monkey (2005)
Kiedy King Crimson poszedł w odstawkę Trey Gunn i Pat Mastelotto pokumali się z fińskim akordeonistą Kimmo Pohjonenem i na nowo zaczęli penetrować lekko projeKctowe tereny. A że Pohjonen okazał się osobowością na miarę Frippa, powstała płyta wybitna. Jedno z najważniejszych okołokarmazynowych wydawnictw.

- The Fireman - Electric Arguments (2008)
Dziwne połączenie. Paul McCartney z The Beatles i  Youth z Killing Joke. Intymna, i pomimo wielu żywszych fragmentów bardzo stonowana płyta. Płynąca gdzieś daleko, jakby trzecim torem. Lekko melancholijna, odległa, głęboko podszyta bluesem. Jedna z ładniejszych.

- The High Confessions - Turning Lead Into Gold With the High Confessions (2010)
Steve Shelley z Sonic Youth i Chris Connely znany z wczesnego Revolting Cocks, a sporadycznie współpracujący z Ministry pokazali, jak z ołowiu zrobić złoto. Pięć trasowych, hipnotycznych kompozycji wbijających w fotel słuchacza. Wujek Al mógłby się dziś od nich uczyć...

68. Basik: Widziałem Cię z innym chłopcem

Kot z psem, kura z kaczką, małpa z koniem. Niemożliwe? W świecie muzyki wszystkie kombinacje i krzyżówki są prawdopodobne, bez ingerencji inżynierii genetycznej. Aby uniknąć kataklizmu chowu wsobnego, czy tez w poszukiwaniu nowych inspiracji, konieczna jest czasem wymiana płynów pomiędzy muzykami różnych proweniencji. Eksperymentalne parzenie się tych darmozjadów daje mniej lub bardziej udane owoce. Popatrzmy.

Variete - Koncert „Teatr STU” (1995)
Bez Trzaski ten koncert pewnie nadal byłby co najmniej dobry. Dobrze się jednak stało, że szarpie tu saksy. Variete urabia tutaj surową smołę. Obsesyjne piękne i nerwowe frazy Trzaski tą smołę podgrzewają.

Frank Zappa and the Mothers of Invention – Playground Psychotics (1992)
Wydana jeszcze za życia Franka obszerna kompilacja, zawiera koncert z Fillmore East, NY z 6 czerwca 1971 roku z gościnnym udziałem Johna Lennona oraz Yoko Ono (materiał w trochę innym zakresie trafił na „Some Time In New York” Lennona). Widać, że Yoko ma jednak większy ubaw niż przy Bitelsach. Obowiązkowa rzecz dla fanów obu artystów.

Green Jelly - Cereal Killer Soundtrack (1993)
Kolektyw audio – wizualnych kretynów pt. Green Jelly a w nim połowa nieznanego i dojrzewającego wówczas zespołu Tool. Bębni Danny Carey, w rolę trzech małych świnek wciela się sam Maynard.

Tymon & Transistors - Wesele (2004)
Janerka wciera itr i tal w swoją grzywkę. Lachowicz dyma orła białego a Brylewski poszukuje skarbów Watykanu w podziemiach bazyliki w Licheniu. Gości na weselu tak wiele, że nie czuć dominacji wszędobylskiego lidera.

The Good, the Bad and the Queen – s/t (2007)
Że co? Damon Albarn (Blur), Tony Allen (Fale Kuti), Paul Simonon (The Clash) i ten czwarty koleś nagrali razem płytę? Trudno uwierzyć, że TAKI skład może TAK przynudzać.

Patti Smith & Kevin Shields – The Coral Sea (2008)
Patti Smith odczytuje swój poemat „The Coral Sea” napisany ku czci przyjaciela, Roberta Mapplethorpe’a a przestrzeń muzyczną delikatnie wypełnia „gościu ze sporym pedalboardem”. Całość poruszająca.

Gutter Twins – Saturnalia (2008)
Gdy spotykają się dwa smętne chuje tej klasy - Greg Dulli oraz Mark Lanegan - efekt nie może być zły. Bardzo klimatyczna i swobodnie płynąca to rzecz, choć bezpieczna i bez niespodzianek.

Them Crooked Vultures – s/t (2009)
Kolaboracja Josha Homme, Dave’a i Johna Paula (tego z Led Zeppelin, nie papieża) elektryzowała przede wszystkim przed wydaniem płyty, później było trochę gorzej. Mimo, że poziom album nie dorósł do pobudzonych oczekiwań, sporo tu dobrego materiału w całkiem oryginalnym stylu.

BXI - EP (2010)
Tokijczycy z Boris nagrywają wszystko: drone’y, doom metal, soundtrack do Jarmusha, irytujący J-Pop a jednym razem zdarzył im się album z Ianem Astbury z The Cult. Astbury śpiewa jakby miał zaraz oddać obiad, ale borisowa – brudna i potężna - interpretacja Cultowego „Rain” jest doskonała. Reszta nie wychodzi ponad przeciętność.

Krzysztof Penderecki / Jonny Greenwood – s/t (2012)
Ta współpraca odzwierciedla najlepiej tytuł niniejszego zestawienia, patrząc pod kątem różnicy wieku pomiędzy artystami. Mniejsza z tym, bo po latach Tren dla ofiar Hiroszimy i Polimorfia nadal potrafią srogo przeczesać a wyobraźnia gitarzysty Radiohead zachwyca.

poniedziałek, 16 grudnia 2013

67. Pippin: Vacek bez Macek, vol. 3


Ocena: * 1/2


Mila sześćdziesiąta siódma
Taki w rezultacie płód ma
(lub pokłosie – gdy kto woli
Semantykę bliższą roli),
Że przedmiotem jej jest Vacek,
Uściślając: ten Bez Macek.
Głosowanie tak zrządziło,
Więc trzeba – było, nie było.
Kim jest Vacek – ja bladego
Nie mam pojęcia, dlatego,
Nie przybliżę tu artysty,
Lecz sam produkt jego czysty.
Na początku zaskoczenie,
Bo oto (to nie złudzenie!)
Może na zasadzie najmu
Słyszę fragment pieśni Bajmu!
Lecz to tylko zmyłka, kawał,
Jakich potem czeka nawał,
Gdyż – choć Vacek wydobywa
Dźwięki sprawnie - raczej zgrywa
Tej twórczości patronuje,
Co Wam zaraz zobrazuję.
Zacytuję dla przykładu
Kilka tekstów miast wykładu.

Pierdolony paparazzi spokoju nie daje
penis na basenie bez przerwy mi staje

Znowu kolejny tydzień
będę w domu siedział 
 myślę że chyba mam AIDS
choć mnie w dupę nikt nie jebał
ktoś polewa wódkę skromnie do kieliszka
gdy na to wszystko z góry patrzę to swędzi mnie kiszka

Grzyba złapałeś na dziwkach
to jest już koniec twego kroku
 Grzyba złapałeś na dziwkach
w maju bieżącego roku

Nie ulega wątpliwości,
Że powyższe wspaniałości
Nie są prostą li zabawą,
Lecz swoistą jakby wprawą,
By opisać rzeczywistość,
Jej bolączki, jej nieczystość.
Tego sortu poetyka
Ciemne tematy wytyka.
Jedni taką twórczość lubią,
Inni raczej się w niej zgubią.
Vacek werwy nie żałował,
Pomysł wyartykułował,
Punkowym klimatem spoił,
Pewnie dwoił się i troił,
By materiał finałowy
Brzmiał jak produkt zawodowy.
Podejrzewam, że na żywo
Gdzieś, gdzie hojnie leją piwo,
Koncert Vacka nie raz wzbudzi
Wesołość i brawa ludzi.
Studyjnie – już niekoniecznie,
Płyta ta nie przetrwa wiecznie.
Lecz wysłuchać nie zaszkodzi,
Zwłaszcza gdyście gniewni młodzi.

Kwestionariusz:
1. Najlepszy moment: Myślę że chyba mam AIDS, choć nie byłem jeszcze nigdy w Afryce.
2. Najgorszy moment: A mnie już tam w grobie puszczają zwieracze.
3. Analogia z innymi elementami kultury: Poezja klozetowa.
4. Skojarzenia muzyczne: Wczesny Defekt Muzgó.
5. Pasuje jako ścieżka dźwiękowa do: Szesnaście lat, jabol w parku i punkowy festiwal w zapadłej mieścinie.
6. Ciekawostka: Jeśli komu propozycja Vacka przypadła do gustu, zespół udostępnił w Internecie teksty wraz z chwytami na gitarę, więc śmiało można kontemplować i przeżywać twórczość artysty samodzielnie.
7. Na dokładkę okładka: Każda epoka ma swoje „Never Mind The Bollocks”.

67. pilot kameleon: Vacek bez Macek, vol. 3

****

To był dzień czerwonych lamp, ulica wyglądała barokowo. Jacek podjechał pod kamienicę swoim niebieskim Matizem. Nie czekał na nas długo. Zdawkowa rozmowa, szybka fajka i można jechać dalej. W sumie dobrze, bo kolory nieba nie wróżyły niczego dobrego. Szkoda tylko, że wnętrze samochodu pozostawiało sporo do życzenia. Śmierdziało starą rybą, podłoga była zasypana pogniecionymi papierami i puszkami po piwie. A jak wiadomo na świecie jest kilka rzeczy, które wonieją rybą i tylko jedna z nich to ryba. Nieźle. Dobrze, że to tylko pół godziny w tym syfie. Z Krakowa wyjechaliśmy bez większych problemów. Połączenie lipca i soboty zawsze sprawia, że ulice są właściwie puste. Kłaj zbliżał się nieubłaganie, albo może raczej my do niego. A tam ponoć coroczna apokalipsa fundowana przez rodzinę królika. Wyjazdówka na obcy teren zawsze dobrze robi. Zarówno gościom jak i gospodarzom. Tak też było tym razem. Chwilę po godzinie 18 zaczęło się schodzić towarzystwo. Mogę się mylić, bo półtorej roku już minęło od tamtych wydarzeń, ale chyba wiekowo mogłem być tam starcem. Co prawda przyuważyłem kilku bardziej leciwych, nie zmienia to faktu, że dwudziestki raczej dominowały. Świetnie, najlepiej.
Bez muzyki się nie obędzie. Plener. Kłajowy Ołpener. To był jeden z dwóch celów wyprawy. Bo pierwszy to najebka, która działa się niezależnie od tego, co odbywało się na tym uroczym podwórku. Nie pamiętam kto występował pierwszy, ale chyba był to Vacek. Chyba bankowo. Vacek jako duet. Perkusyjno-gitarowy, punkowy. Łysy wiosłowy drący się do mikrofonu, a za bębnami kolo, który przypomina wyglądem Johna Mayalla na wysokości roku 68. Dobre połączenie, wizualnie samo siada, choć daleko mi do lubowania się w chłopcach. Grają, chyba ze 40 kawałków, jeden po drugim. Szybkie, wolne, szorstkie, krzywe, prymitywne, głupie. To miejsce, ta muzyka, połączenie zgrabne, urocze. Do tego ktoś wyciągnął z garażu taczkę i woził na niej swojego kumpla. Pięćdziesiąt razy dookoła podwórka. A na końcu wyrzucił zawartość do kompostownika, który stał nieopodal starej jabłoni. Grali tak dobrą godzinę, może trochę dłużej, by potem ustąpić miejsca cover bandowi, który sadził Metalikę i coś tam jeszcze... W tym kontekście Vacek zjadł konkurencję. Dźwięk z głośnika szybko jednak ucichł. Sąsiedzi niestety nie docenili kunsztu i zaczynali straszyć policją. Był nawet wujek Johna Mayalla, który podobno powiedział mu, że jak towarzystwo się nie uciszy, to nie pomoże mu nawet rodzinne powinowactwo. Jak rzekł wujek Janusz, tak się stało.
Zaczęła się socjalizacja. Ludnie zgromadzone towarzystwo otoczyło kręgiem plemiennym ognisko. Ogień płonął, kiełbasa śląska piekła się na kijach, trunki lały się hektolitrami. Surrealistyczna atmosfera unosząca się nad tym wydarzeniem sprawiła, że pojawił się tam sam Blixa Bargeld. Jego wcielenie z czasów młodości, wychudzony blondynek, całe szczęście władający językiem polskim. Zakrzywiająca się czasoprzestrzeń odbierała uczestnikom biesiady umiejętność władania aparatem mowy. Wszelka równowaga się rozpraszała, powietrze stawało się coraz bardziej przeźroczyste. W pomieszczeniu gospodarczym obok dwóch chłopaków prowadziło dyskotekę, całowali się przy dźwiękach niewydanego jeszcze i nienagranego w tamtym czasie nowego Arcade Fire. Wycieńczony padłem na ratanową ławkę znajdującą się przed domem. Organizm dopominał się odpoczynku. Tyle wrażeń, trzeba było to przeanalizować pod zamkniętą powieką.
Obudziłem się chyba chwilę później. Telefon? Jest. Portfel? Ufff... Też jest. Coś jednak nie gra. Było słychać płacz i krzyki. Na podwórku stały trzy radiowozy i dwie karetki. Na środku podwórka leżały dwa rozczłonkowane ciała pozbawione głów. Muzycy Vacka nie żyli...

Kwestionariusz:
1. Najlepszy moment: piwko jakie wtedy się lało.
2. Najgorszy moment: dzień po.
3. Analogia z innymi elementami kultury: Kłaj był wtedy przez chwilę Jarocinem, Węgorzewem, Roskilde i Reading jednocześnie.
4. Skojarzenia muzyczne: ja też potrafię.
5. Pasuje jako ścieżka dźwiękowa do: urodzin bloga 67 mil.
6. Ciekawostka: Puszcza Niepołomicka, która rozpościera się w tamtejszej okolicy jest niezwykle urocza. Są tam jeże, sarny i dużo ptaków. Można się też zgubić, ale raczej w nocy.
7. Na dokładkę okładka: Świetna, najlepsza!

67. Azbest: Vacek bez Macek "vol. 3"












*1/2


Książka z kluczem? Było. Płyta z kluczem? Nie inaczej. A zespół z kluczem? Znajdziecie mi zespół, a ja już znajdę klucz. Może by tak coś z brzegu... Vacek bez Macek? Nich będzie Vacek bez Macek.
Pierwszy (nome, omen) człon jest dziecinnie wręcz łatwy do rozpracowania. Armata, banan, ben, chuj, ciul, członek, drąg, faja, fajfus, fallus, flet, fujara, interes, jaszczur, jebodrąg, kapucyn, kicha, kiełbacha, kuśka, kutafon, kutanga, kutas, lacha, laga, laska, lufa, mały, ogór, organ, pała, parówa, penis, pindol, pisior, prącie, pocisk miłości, przyrodzenie, ptaszek, pyta, pytong, ryś, sikawka, siur, strażak, trąba, wał. Jednak by osiągnąć w pełni satysfakcjonujące spełnienie naszych starań powinniśmy się zabezpieczy przed powierzchownym, naskórkowym ocieraniem się o istotę tematu. Musimy zdecydowanie zagłębić się w zagadnienie i dokonać jego głębokiej penetracji. I wbrew pozorom doznajemy iluminacji - nie chodzi o to, że projekt jest prężny, potężny i przynoszący przyjemność. Tak naprawdę, zaprezentowany na Vol. 3 materiał jest po prostu dickowy. Nie mylić broń boże z dickowskim.
Jak więc należy podejść do kwestii tego, że rzeczony vacek jest pozbawiony macek? Na chłodno – dziwnym byłby inny stan. Wręcz niezwykła byłaby sytuacja w której zostałby obdarzony rzeczonymi mackami, względnie innymi wypustkami czy dodatkami. Wspomniany stan bezmackowości jest więc naturalny. Zwykły, zwyczajny, normalny, typowy, przeciętny, szablonowy, sztampowy, prosty, trywialny, pospolity, toporny, oklepany, tuzinkowy, siermiężny, przaśny (Boże błogosław wynalazcę słownika synonimów!).
Kawałki zbyt długie i pozbawione polotu. Skatologiczne i nihilistyczne poczucie humoru pozbawione znamion wyrafinowania czy chociażby oryginalności (częstochowskie rymy jako dodanie zniewagi do okrucieństwa nie najgorzej wpisują się w poetykę materiału). Co gorsza nie bawią. Cała „płyta” jest stanowczo zbyt długa i po prostu męczy. Nuda, droga na Ostrołękę. Słucham tego kitu, a mógłbym się upajać najświeższymi hipsterskimi wynalazkami. Dojmujący ból niespełnienia.
Kwestionariusz:
1. Najlepszy moment: "Chyba mam AIDS" - obiecujący, wpadający w ucho i w sumie zabawny.
2. Najgorszy moment: A reszta płyty trafia cię niczym sraka praptaka. I trwa 54 minuty? Bitch, please!
3. Analogia z innymi element kultury: Jak macki to Lovecraft. Ale jak nie ma macek to już nie wiem.
4. Skojarzenia muzyczne: troszkę T. Love (vczesne!), troszkę Big Black (perka z puszki, nie jakość muzyki).
5. Pasuje jako ścieżka dźwiękowa do: nawet po zlutowaniu się thiocodinem i szkocką nie odczułem satysfakcji. Chyba nigdy.
6. Ciekawostka: Vłaśnie Vyszła vyjątkowa versja „Vhite Light/Vhite Heat” The Viadomego Vykonavcy. Vspaniałości.
7. Na dokładkę okładka: Pink Floyd - ci to mieli w pytę okładki. Gdzie się podziały tamte zespoły?!

67. Basik: Vacek Bez Macek, "Vol. 3"



Na początku trzeba podkreślić pewien fenomen internetowy. Robimy ankietę na wymarzoną przez czytelników bloga 67 Mil recenzję a zwycięzcą okazuje się zupełnie nieznany szerszemu gronu wykonawca. Ba! Na drugim miejscu ląduje Krzychu Krawczyk z „Kolędami i pastorałkami”. O ile obie pozycje mają charakter iście kretyński i mówią o sadystycznym poczuciu humoru głosujących to wygrana Vacka Bez Macek ma jeszcze inny kontekst. Fani Vacka zdołali przeprowadzić świadomą, zorganizowaną akcję na fb poparcia swojego ukochanego piosenkarza w głosowaniu. I to skuteczną, a wiem, że była to inicjatywa zupełnie oddolna bez ingerencji idola.Z tak wielu aktywnych sympatyków grupy VBM powinni być dumni. 
Z reszty tej recenzji pewnie nie będą. To, że napiszę, że jest to kawał prymitywnej, infantylnej i debilnej muzy nie powinno chyba obrażać artysty sądząc po dużym dystansie do rzemiosła i poczuciu humoru wynikającym z tekstów i aranżacji. Dodajmy, dosyć specyficznym poczuciu humoru od abstrakcyjnego i absurdalnego po chamski i sztubacki. Tak, wszystko właściwie jest tu dla jaj, pytanie tylko, czy aby każdego będą śmieszyć żarty jak np. z piosenki o tym, że czyjaś ukochana preferuje ludzkie kakao („Było ci dobrze, oblizywałaś się/ spytałaś mnie czy także chcę”) albo, że „Widzę główkę, widzę główkę, widzę główkę w twoim brzuchu..” a potem „mówisz PRZYPADEK że ‘to coś’ ma czarny zadek”. No kurwa litości! To ma być zabawne? 
Jakby dla zrównoważenia wymienionych treści Vacek dorzuca „egzystencjalną” akustyczną „Nadzieję” z lejdipankowym tekstem: „Wciąż przez życie brnę z nadzieją na lepsze”, piosenkę z morałem: „Grzyba złapałeś na dziwkach” albo niezwykle, kurwa refleksyjny „Jest maj/ wszystko kwitnie /tylko świat mi brzydnie.” Tak. To jest koszmar chyba jeszcze większy niż ten gimnazjalny humor. Poza tym proszę się zdecydować: albo pretensjonalne ballady, albo kretyński punk. 
Pośród piosenek podczas słuchania których dłoń recenzenta układa się na twarzy w pozycji facehuggera z „Obcego” znajduje się tu – UWAGA – parę naprawdę zabawnie i sprytnie napisanych tekstów. Najfajniej jest, gdy poziom humoru jest już poważnie pojebany i absurdalny np. w piosence o dosyć dosadnym tytule: „Chyba mam AIDS”. Warto zacytować: „Myślę, że chyba mam AIDS / w domu ciągle kaszlę / Myślę, że chyba mam AIDS / znowu dzisiaj nie zasnę”. Albo mój ulubiony fragment z podniosłego „Hymnu narkomana”: „będę płakał, będę ćpał / zeżrę swego kota kał / nie chcę tańczyć, bawić się / chcę by było ciągle źle /smutek mą radością jest / chcę by mnie wyruchał pies”. Radiowy hit (choć nie przebija starego szlagieru Vacka p.t. „Nie lubię tego chuja”). Do tego dorzućmy jeszcze całkiem przebojowy rokendrol „Więc pozwól mi” poprzedzonym srogim intrem w wykonaniu Beaty Kozidrak i hardcore punkowe „Pojebane Sny” i faktycznie można czegoś na tym albumie posłuchać. Szkoda, że tak mało tego. 

Kwestionariusz:
1. Najlepszy moment: Vacek Bez Macek to typowy koncertowy czadowy band i dopiero wtedy nabiera jakiejś słuchalnej wartości. Na płytach jednak jest słabo, choć podoba mi się ich kiepskie „DIY” brzmienie. 
2. Najgorszy moment: Vacek Bez Macek to fajny gość/band potrafiący zasunąć dobrą frazę, ale wszechobecny gimbazowy humEr i jednorazowe żarty powinien/powinni zdecydowanie odpuścić.
3. Analogia z innymi element kultury: Przekrój tematyczny jest naprawdę imponujący. Poza wymienionymi wyżej jest nasz ulubiony Szatan w piosence z całkiem udanym tekstem:
„Częstuje cię fajeczką/ wlewa do kawy mleczko/ podaje ci ciasteczko/ SZATAN CIĘ MA!”
4. Skojarzenia muzyczne: najlepsze skojarzenie na temat tej muzyki ma sam Vacek: 
„Może to była cebula / a może to był por ? / Może to jest disco-polo / a może rock 'and' roll ?” (A poza tym przypominają się czasy Defktu Muzgó i Sedesu)
5. Pasuje jako ścieżka dźwiękowa do: moment gdy wszyscy są już tak najebani, że śmieszy ich tekst: „Matka płacze, siostra płacze, brat i ojciec płacze / a mnie już tam w grobie puszczają zwieracze”
6. Ciekawostka: Tak oto kończy się ostatnia 67 Mila.
7. Na dokładkę okładka: Never Mind The Bollocks here’s Vacek Bez Macek!