wtorek, 18 lutego 2014

70. Azbest: Brygada Kryzys "Live in Remont"

 Brygada Kryzys - Live in Remont 13 Grudnia 93

***1/2
 
Trzeci czerwca 2012. Zoppot. Magia nazwy tak wielka, że przezwyciężyłem niechęć do wciskania się w tłum. A tłum był. Ostatnie tygodnie były ciężkie, ale wypełzłem z krypty. Ok. Był kieliszek czy dwie czystej na zmiękczenie. Ale na trzeźwo też dałbym radę. Brygada Kryzys! Brygada! Kryzys! A w okolicy widzę znajomą. Lubię. Ale na początek Maszynka do mięsa. Spox. Może nawet trochę bardziej. Ale nie oni mnie tu zwabili. Znajoma ucieka. Dziewczyno, co czynisz! Ale co tam - czy jestem stróżem siostry swojej? Zaczynają. Ekstaza! Kosmos! Absolut! Uszy porażone wraz z szyszynką. „Czy słyszała pani o orgazmie trwającym 120 minut?”. Wydarzenie poruszające tak, że w głowie zagościła przelotna, a bzdurna na potęgę myśl "wyrwać towara, może ślub nawet, w każdym razie zmajstrować kilka dzieciaków by za lat kilkadziesiąt opowiadać wnukom jakiego wydarzenia byłem świadkiem”. Tak było fajnie. No prawie. Rodzina?! Litości! Ale szybki dzwon do znajomego wyznawcy Brygady by zżarła go zawiść. I Napawanie się. Napawanie. Napawanie.
Nie była to moja jedyna styczność z koncertowym wydaniem zespołu więc wiem, że nie zawsze jest aż tak genialnie, ale wrażenie robili niezmiennie. Ale czy 13 grudnia 1993 roku również? Trudno powiedzieć. Jeśli nawet to wydana w połowie plejstocenu kasetka z zapisem (fragmentów) tamtego koncertu w najmniejszym stopniu tego nie oddaje. Skład jak wiadomo wyśmienity - syjamskie duo gitarowo/wokalne wspierane przez Pjotera "Stopę" Żyżelewicz. O właśnie Stopa - jego partie są po prostu wspaniała - spokojnie mógłby stukać coś pospolitego zachowując inwencję na Izrael czy Voo Voo, ale nie – kombinuje jak się patrzy. I nie ma mowy, że się popisuje - jest finezyjnie i niebanalnie, ale w ryzach – nie dominuje utworów - upiększa je. Gitarki tez niczego sobie, ale poprzeczka ustawiona tak wysoko, że trudno mówić o czymś (jak na nich) niezwykłym. Jest tylko (!) dobrze. Oczywiście ujarane komentarze Robiego jak zwykle na poziomie - „czy pamięta ktoś Mieszka VII?”. 
Może mój umiarkowany entuzjazm jest tez podyktowany repertuarem – nie są to moje ulubione kawałki grupy. Ale niewykluczone, że dobór materiału był podyktowany innymi względami – może nie wszystko nadawało się do użytku. To, że były problemy techniczne słychać nawet na taśmie. O właśnie – taśmie. Materiał wydany został jedynie w takie formie. Wtedy tak raczej standard dla sceny niezależnej, dziś wydaje się kuriozalne. Najpośledniejszy nośnik jaki kiedykolwiek był używany na planecie Ziemia do utrwalania dźwięku. Mało okazała, nieporęczna, nietrwała i brzydka (a hipsterzy narzekają na ograniczony potencjał graficzny cedeków). Że się wkręcić potrafiła to już nawet nie wspomnę. Jej współczesny renesans jest trudny do zrozumienia nawet jeśli brać pod uwagę nostalgię. Co z tego, że pierwsza? Była szurnięta i śmierdziała jagodami. Z tej perspektywy nieobecność wydawnictwa na rynku (wydane przez Złota Skałe czyli porzućcie wszelkie nadzieje) już tak nie boli. Choć w sprawiedliwym świecie każde nagranie Brygady byłoby szeroko dostępne dla każdego chętnego.
Trudno to wydawnictwo uznać jako część dzieł zebranych grupy, raczej aneks do suplementu czy apokryf. Odrzucana przez Bryla „londyńska” koncertówka robi na mnie po dziesięciokroć większe wrażenie. W chwili wydania memento dla zespołu (choć nie tylko – wydawnictwo dedykowane pamięci Kasi Żyżelewicz i Marka Grzesika) – zapis jednego z ostatnich koncertów tego składu. I niezbyt pod tym względem udane – ani porządnie podsumowuje ten okres działalności zespołu, ani oddaje im sprawiedliwość. Ale powstali ponownie. Może coś jeszcze wydadzą.
A tymczasem: Lesery! Gdzie nowa płyta?! Brylu! Ogarnij się1 Chcemy nowej płyty! 
 
Kwestionariusz:
1. Najlepszy moment: „Cosmopolis”
2. Najgorszy moment: Dzie cede?
3. Analogia z innymi element kultury: Jakoś nie dostrzegam więc napomknę tylko, że chyba inspirowali Cronnenberga.
4. Skojarzenia muzyczne: Jak Brygada Kryzys tylko nie tak fajnie.
5. Pasuje jako ścieżka dźwiękowa do: Nerwowe oczekiwanie na prawdziwa wiosnę.
6. Ciekawostka: Według wkładki na saksofonie i parapecie grał niejaki Grzegorz Ryłka. Tylko czy przypadkiem nie miał być to Grzegorz Rytka?
7. Na dokładkę okładka: Brzydka. O przepraszam – alternatywnie udana.

70. Pippin: Brygada Kryzys, Live in Remont 13 grudnia 93


Ocena: * * * 1/2

Że Robert Brylewski wielką postacią jest – już pisaliśmy. Że Brygada Kryzys wielkim zespołem jest – też chyba nie ma potrzeby nikogo przekonywać. I to zarówno Brygada pierwsza, ta spod znaku czarnej płyty, jak i ta druga, od rozbuchanego „Cosmopolis”. Pozostańmy przy tym uproszczeniu, że Brygady były dwie, nie roztrząsajmy już dłuższych czy krótszych koncertowych reaktywacji, które nagrań po sobie nie pozostawiły.
O wyjątkowości Brygady pisało wielu, mądrzejszych i lepiej (bo również od środka) znających temat ode mnie. Punk, nowa fala, reggae, talent Lipińskiego do pisania chwytliwych melodii i nieustające eksperymentalne odloty Bryla plus jego nieprzeciętne umiejętności jako gitarzysty – wszystko to w niesamowity sposób stopiło się w jedno. I być może chłopaki mogli nagrać dużo więcej, a być może zrobili wszystko co mogli – nie wiemy. Zostały nam dwie płyty studyjne i jedna koncertowa. Aha, i jeszcze coś. Live in Remont 93.
Ten zapomniany koncert wydano w roku Igrzysk Olimpijskich w Atlancie na kasecie i nigdy go nijak nie wznowiono. Występ pochodzi z odbywającej się wówczas przez kilka lat corocznej imprezy o wdzięcznej nazwie Stanik, którą to nazwę tłumaczy jasno fakt, iż koncerty nieodmiennie miały miejsce trzynastego grudnia. Materiał trwa raptem 37 minut, co sugeruje, iż jest tylko wycinkiem – czy ktoś nagrał resztę? Tak czy owak, wkraczamy oto na stary, znajomy, grząski grunt pod tytułem: Po co komu płyty koncertowe?
Bo czy „Remont” jest dobrym koncertem? Pewnie. A czy wnosi cokolwiek nowego do wizerunku Brygady Kryzys? Ano niespecjalnie. Jasne, czuć ducha, czuć moc, czuć radość, czuć chęć zabawy muzyką, czuć swobodne podejście do utworów – „Ganja” zyskała psychodeliczny wstęp, „Nie ma nic” zmieniło się nam w reggae, a w „Subway Train” dostaliśmy sporo dodatkowych efektów gitarowych. Ale, odkładając na bok wszystkie te gadki o legendzie grupy, o obcowaniu z kultem itp., nie znajduję tu niczego, co wyniosłoby ocenę płyty ponad słowa „fajny koncert” i co stanowiłoby jakąś szczególną wartość dodaną do Czarnej i „Cosmopolis”. Nie zrozumcie mnie źle, słucha się tego znakomicie. Gdzieś tam miga żal, że może i ten zespół wykorzystał swój potencjał w niewielkim tylko ułamku, niemniej dłuższe obcowanie z „Remontem” to dla mnie zabawa spod znaku jarania się tym, że oto perkusista zagrał dwa takty więcej, a gitarzysta solówkę o pół tonu niżej, niż w wersji studyjnej.
Co nie zmienia faktu, że gdyby ktoś kiedyś wydał toto na kompakcie, to naturalnie zaraz staję w kolejce. 

Kwestionariusz: 
1. Najlepszy moment:  Czy pamięta ktoś Mieszka VII? 
2. Najgorszy moment: Zakradł się jakiś dywersant i uszkodził kaczkę. 
3. Analogia z innymi elementami kultury:  Hmmm, film Cronenberga? 
4. Skojarzenia muzyczne: Jak pisałem – punk, reggae i nowa fala w jednym. 
5. Pasuje jako ścieżka dźwiękowa do: Podróż sentymentalna. 
6. Ciekawostka: Ponoć Tomek Lipiński nie pamięta o istnieniu tej kasety. 
7. Na dokładkę okładka: Jak to często u Bryla – przaśne rękodzieło.

70. Basik: Brygada Kryzys, "Live In Remont '93"


* * * *

Troche dziwnie, lecz na wstępie należy chyba podziękować wszystkim internetowym złoczyńcom, torrentom, youtube’om i róznym pirackim bloggersom. Paradoksalnie, gdyby nie nielegalne źródła, ta płyta właściwie istniała by tylko w głowach garstki już-wkrótce lub już siwiejących posiadaczy kaset. W głowach, bo taśmy pewnie dawno powciągane przez wiecznie głodne magnetofony, złożone w harmonijkę albo rozmagnetyzowane. Płyta ukazała się w 1996r. wyłącznie na kasecie i po dziś dzień nie doczekała się wznowienia. Wznowiła się więc sama w wirtualnej rzeczywistości. W przypadku wielu polskich wykonawców pewnie nie byłoby żalu, ale jeśli chodzi o Brygadę Kryzys brak oficjalnych reedycji irytuje i rozczarowuje. A materiał na tej koncertówie przecież ocieka dobrocią.
Mimo średniej jakości, jest tu organiczne życie jakiego moim zdaniem zabrakło na źle wyprodukowanym, płaskim studyjnym „Cosmopolis”. Połączenie zgrabnego i bardzo przebojowego stylu Lipińskiego i kosmicznych poszukiwań gitarowych Bryla najlepiej rozwija się w temperaturze 36.6 stopni Celsjusza. Koncert z radia „Trójki” wydany niedawno po dwudziestu latach od koncertu w Remoncie to bardzo sympatyczny akcent, ale nie ma się co oszukiwać, że jest to pozycja wysoko satysfakcjonujacą. Atmosferę i przyjacielskiego ducha koncertu z Remontu po prostu się czuje. Tak zupełnie intuicyjnie, gładko. Dużo tu spontanicznych dźwięków, pomyłek, naturalnych krzywizn dodających autentyzmu i nieprzewidywalności. Liderzy, absolutnie wyluzowani serwują mocno „przysmażone” abstrakcyjne i niespieszne dialogi pomiędzy utworami. Całość kończy się, a właściwie urywa po zaledwie 37 minutach, choć nie wierzę, że jest to cały materiał zagrany w dniu koncertu… niedosyt pozostaje, wręcz w opozycji do napompowania „Cosmopolis”.
 „Czarny” debiut Brygady Kryzys z 1982 r. otoczony jest słusznym kultem, ale to co prezentował zespół na początku lat 90. to również niezwykle oryginalne, natchnione rękami dwóch silnych indywidualistów granie. Trzeba dodać, że również całkiem przebojowe, o czym media średnio pamiętają. Koncert z Remontu to obraz muzyki i muzyków w pełnej harmonii ze sobą i z otoczeniem. Przydałoby się tą spójność zaakcentować krążkiem. Dało się z Fotoness, dało się z wczesnym Izraelem brzmiącym jak odkurzacz Predom na pełnej mocy, więc wierzę, że i ten album nie zostanie pominięty.
Kwestionariusz:
1. Najlepszy moment: „To co czujesz” 
2. Najgorszy moment: Vivian Quarcoo w chórkach po raz kolejny drażni ucho, poza tym słaby „Take My Hand”, w którym na chwilę siada atmosfera. 
3. Analogia z innymi element kultury: Zarejestrowany koncert upamiętniał wprowadzenie w Polsce stanu wojennego. Te specjalne koncerty pod hasłem „Stanik” odbywały się w Remoncie w latach 1992-94. 
4. Skojarzenia muzyczne: Tilt, Izrael, Kryzys. 
5. Pasuje jako ścieżka dźwiękowa do: Nadgodziny, nie masz życia. 
6. Ciekawostka: Oczywiście poprawnie powinno być „Live at Remont”. 
7. Na dokładkę okładka: Zdaje się, że to kolejny anarchistyczno post-apokaliptyczny kolaż DIY Brylewskiego.

70. pilot kameleon: Brygada Kryzys, Live In Remont 13 Gruдnia 93

****2/3

Powrót Brygady Kryzys na początku lat 90., z pewnością nie należał do łatwych. Kultowy status zespołu, wysokie oczekiwania publiczności oraz nowa rzeczywistość sprawiały, że nie mógł to być zwykły powrót do świata żywych. Poprzeczka wisiała naprawdę wysoko. Dzisiejsza, ponad dwudziestoletnia perspektywa, pozwala chłodnym okiem przyjrzeć się tamtej sytuacji.
Kultowy status zespołu to nie było coś, co spędzałoby sen z powiek Brylewskiemu i Lipińskiemu. Materiał szykowany na płytę "Cosmopolis" pod względem artystycznym nie ustępował temu, który znalazł się na "Czarnej Brygadzie". Problemem mogło być nastawienie publiczności. Oczekiwania jakie niósł ten powrót były naprawdę wielkie. Inny moment dziejowy sprawił, że wizja zespołu rozminęła się z tym na co czekali słuchacze pamiętający poprzednie wcielenie Brygady Kryzys. Problemem była też nowa rzeczywistość i chyba niechęć do przystosowania się przez zespół do kapitalistycznych realiów. Lata 1991-1994 to konsekwentne zwalnianie tempa, które doprowadziło do trwającej dziewięć lat hibernacji. Dodatkowo Brylewski w tamtym czasie powoli domykał większość swoich projektów. Pisałem o tym szerzej w recenzji Falarka [link].
Brygada Kryzys lat 90 to nie tylko "Cosmopolis". Było coś jeszcze."Live In Remont 93" to dziwna płyta. Powstała właściwie przez przypadek. I taką egzystencją przypadku trwa po dziś dzień. Trochę szkoda, gdyż zasługuje na znacznie więcej. Co prawda jest to wydawnictwo tak marginalne, że niewiele osób o nim pamięta. Wydaje się, że nawet sam zespół również o nim zapomniał. Bo o ile cykliczną imprezę Stanik czasem ktoś wspomni (organizowana w latach 92-94 dokładnie 13 grudnia miała młodzieży przypominać o stanie wojennym), o tyle "Live In Remont 93" jest marginesem tego marginesu. Teoretycznie nie powinno to dziwić, praktycznie jednak zastanawia. Dlaczego? Bo Brygada Kryzys tamtej nocy grała z niesłychaną mocą i artystycznie wygrała wszystko, co można wygrać.
Autentyzm, energia, radość grania. Zespół nie odgrywa materiału studyjnego, bawi go improwizacja, pojawiają się eksperymenty z aranżacjami. Dzięki niesamowitemu wstępowi "Ganja" wydłuża się do ponad sześciu minut, "Nie ma nic" zostaje podane w wersji reggae’owej, "Subway Train" i kilka innych utworów jest cudownie sflangerowanych. Gdzieś w tle "Nie daj się" pojawia się wokaliza Brylewskiego zaczerpnięta z płyty "Tehno Terror" Maxa i Kelnera. Całość ubarwiają śpiewy Vivianny Quarcoo. Właściwie każdy utwór należałoby tutaj wymienić, bo zespół nie odpuszcza nawet na chwilę. Cudownie naoliwiona maszynka koncertowa, gdzie wszystko ma swoje miejsce, ale odpowiedni luz sprawia, że nic nie wydaje się zaprogramowane. Dodatkowo zwraca uwagę produkcja, bardzo przestrzenna i oddająca naturalny sceniczny sound.
Niestety wydawnictwo to tylko urywek tamtego koncertu. Całość trwa sporo poniżej 40 minut, a przecież wiadomo, że zespół dał wtedy o wiele dłuższy koncert. I tutaj można zapytać: a może tak wydać ten materiał na płycie kompaktowej i uzupełnić o resztę utworów wykonanych tego wieczora? A może podwójny winyl? A jeśli nie płyta, to może chociaż wersja cyfrowa? Jeśli się pojawi, zmieniam notę na komplet gwiazdek.

Kwestionariusz:
1. Najlepszy moment: Jedna z najlepszych polskich koncertówek.
2. Najgorszy moment: Chcę wszystko, a nie tylko 37 minut.
3. Analogia z innymi elementami kultury: Koncert powinien przypominać stan wojenny, Jaruzelskiego, pacyfikacje, koksowniki, czas apokalpsy. A mnie przypomina tylko to, jak wielki zespołem była Brygada Kryzys.
5. Pasuje jako ścieżka dźwiękowa do: ciągłego słuchania. Potrafię słuchać tego albumu przez kilka dni bez przerwy bez żadnego znudzenia.
6. Ciekawostka: 1. Kiedyś przygotowywałem materiał o zespole The Fotoness. Podczas rozmowy z Tomkiem Lipińskim zapytałem go o losy tej płyty. Marginalność tego wydawnictwa sprawiła, że artysta o nim nie pamiętał. Te cztery milowe recenzje mają na celu przywrócić, a właściwie wprowadzić to wydawnictwo do powszechnej świadomości. 2. Nagrania z tej płyty zostały zmiksowane przez Marka Grzesika, tragicznie zmarłego przyjaciela zespołu. Zespół postanowił je wydać na kasecie w 1996 roku. Całość firmowało studio Gold Rock.
7. Na dokładkę okładka: skromna w środkach bardziej kojarzy się z ascetyczną "Czarną Brygadą" niż breugleowskim "Cosmopolis".