Ocena: * * * 1/2
Bardzo fajne granie.
W angielskiej Wikipedii zespół The Cruel Sea opisany jest
jako indierockowy, ale nie przesadzajmy z tym indie zbytnio. Płyta jest bowiem bardzo
mocno zanurzona w tradycji rocka, rzekłbym że spokojniejsza wersja The Rolling
Stones została przez kolegów muzyków wymieszana z szeroko rozumianym graniem z południowych
stanów USA i doprawiona mocną dawką luzu i beztroski.
Chociaż gdy odpaliłem rozpoczynający album, instrumentalny, „This
is just what it is”, dałbym się niemal pokroić, że słucham omawianego już na
naszym blogu zespołu Morphine. Bardzo zbliżony, budzący skojarzenia z funkiem i
jazzem, puls basu i ograniczenie gitary (spokojnie, im dalej w płytę, tym częściej
instrument ten będziemy spotykać, acz raczej w wersji akustycznej i
półakustycznej), a klawisze wygrywają podobne melodyjki, co saksofon na „Cure
for Pain”. „Just a man” trochę wrażenie rozmywa, mimo że śpiew Texa Perkinsa
też wcale nie jest (co znaczy siła autosugestii!) zbytnio odległy od wyczynów
Marka Sandmana i obstawiam, że obie kapele mogłyby się polubić i chętnie razem
pojamować.
Właśnie – pojamować. Luzacki nastrój płyty podkreśla również
to, że praktycznie żaden utwór nie robi tu wrażenia przestudiowanej do bólu,
ściśle zaplanowanej kompozycji. Nie, wszystko płynie raczej swobodnie, tak
jakby narodziło się pięć minut temu podczas leniwego, acz twórczego i pełnego
pomysłów, pogrywania sobie przez paru dobrych kumpli w studio, gdy celem
nadrzędnym niekoniecznie jest stworzenie nowych piosenek, że o nagraniu płyty
nie wspomnę.
Najbardziej przypadł mi do gustu „Anybody but You”, z fajną
pauzą przed wyśpiewaniem tytułowej frazy. Choć może podobać się i lekko country’owy
„Too fast for me”, i „Better get a Lawyer” (acz główny wers tekstu jest
powtarzany jednak za często), i chwacki „Teach me”... Właściwie wszystko może
się podobać, bo to płyta dość równa i jednorodna, utwory nie wyrastają ponad
średnią ani w dół, ani w górę – i to właściwie jedyna słaba strona Trójnogiego
Psa.
AC/DC, Dead Can Dance, Nick Cave i spółka, INXS, Midnight
Oil, Jason Donovan, Kylie Minogue – to pewnie główne wasze skojarzenia, gdy
słyszycie „muzyka z Australii”. Warto czasem pogrzebać głębiej, można trafić na
fajne znalezisko.
Kwestionariusz:
1. Najlepszy moment: Niech będzie wspomniane „Anybody but You”,
acz płyta jest diabelnie równa.
2. Najgorszy moment: Utwory od 4 do 6 nie są jakieś słabe,
ale słuchając, ma się nieodparte wrażenie, że podkład rytmiczny jest wciąż ten
sam.
3. Analogia z innymi elementami kultury: The Cruel Sea - jedna
książka, dwa filmy, jedna piosenka, jeden odcinek serialu i wreszcie nasi
bohaterowie. Dość inspirująca nazwa, nieprawdaż?
4. Skojarzenia muzyczne: Patrz drugie zdanie drugiego
akapitu.
5. Pasuje jako ścieżka dźwiękowa do: Pikniczek, spacerek.
6. Ciekawostka: Moje skojarzenia z The Rolling Stones
pojawiły się, zanim odkryłem, że The Cruel Sea było supportem na australijskiej
trasie Jaggera, Richardsa i reszty, po wydaniu Voodoo Lounge.
7. Na dokładkę okładka: Chwalę płytę, ale jednak jak mam
wybierać, to poproszę tę inną z trójnogim psem na okładce, wydaną jakieś pół
roku później.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz