poniedziałek, 30 czerwca 2014

77. pilot kameleon: Swans, To Be Kind

*****

Zawierucha recenzencka związana z tym albumem już troszkę się uspokoiła, kurz opadł, a Łabędzie lecą dalej. Ale jeszcze przed momentem, cóż to było za poruszenie?! Omnomnom... Komorowski, Tusk i Kaczyński też mieli własne zdanie na temat "To Be Kind". Dawno nie zanotowałem takiego szumu przy okazji premiery wydawnictwa muzycznego. Oczekiwanie na sygnały ze studnia, przecieki, a potem erupcja związana z pojawieniem się materiału, który nie zawiódł. Tak, publikacja "To Be Kind" jest wydarzeniem pierwszej wielkości. To porusza mnie równie mocno jak sama zawartość muzyczna.
Pojawienie się "To Be Kind", prócz doskonałej muzyki, gwarantuje słuchaczom element nieobecny we współczesnym odbiorze muzyki rockowej czy też okołorockowej (a może każdej?). Mam tu na myśli poruszenie, którego próżno szukać przy okazji innych muzycznych zdarzeń. Z niebytu wyłania się Swans, które serwuje rozgrzewkę w postaci "My Father...", potem potężny "The Seer", a teraz równie wielkie "To Be Kind". Czuć zwyżkową formę i ogólny wzrost zainteresowania.. Reaktywacja wszech czasów? Możliwe... Ale jest coś jeszcze, mianowicie możliwość obserwowania, jak funkcjonuje wielki zespół nagrywający klasyczne płyty już w chwili ich wydania. To dzieje się tu i teraz, niejako na naszych uszach. Jest ekscytacja, wyczekiwanie, a materiał żyje w playerze znacznie dłużej niż inne tegoroczne premiery. Dodatkowo sprzyjające okoliczności sprawiają, że Swans nawiedza nas regularnie. Prezentują materiał, słuchacze zauważają (bądź też nie) progres, wszystko in statu nascendi. Można doświadczać tego na własnej skórze, w scenicznym tyglu, znajdując się kilka metrów od sceny. To dopełnia wszystkiego. Na naszych oczach i uszach stała się ta trylogia, którą można postawić chociażby obok płyt King Crimson (etap od "Larks Tongues In Aspic" do "Red") i która już w tym momencie ma swoje honorowe miejsce w historii muzyki. Tak, uczestniczę w tym jako słuchacz i widz i cieszę się jak dziecko, bo wiem, że nic na taką skalę raczej się w muzyce nie przytrafi. Na kolana. A o muzyce poczytacie recenzjach kolegów.

Kwestionariusz:
1. Najlepszy moment:  To trwa i trwa. I napięcie nie znika.
2. Najgorszy moment: Obcowanie ze sztuką nie jest najgorsze. Może być co najwyżej trudne.
3. Analogia z innymi elementami kultury:  Wyobraź sobie King Crimson na trasie koncertowej jesienią 1973 roku. Ty chodzisz na te koncerty, a potem kupujesz "Starless & Bible Black". O to mi chodzi.
5. Pasuje jako ścieżka dźwiękowa do: życiówki. Pod każdym względem.
6. Ciekawostka: Nie kupuję już płyt w dniu premiery, nie gonię za nimi po mieście. Za tą pobiegłem.
7. Na dokładkę okładka: Jest dużo lepiej niż ostatnim razem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz