Na początku Bóg stworzył bas. Bas
był bazą do dalszych działań, bez niego nie można było działać
dalej. Bas zawsze znajduje się u samej podstawy. Jest fundamentem oraz spoiwem i
lepszczem. Jego pierwotność zawsze uruchamia atawizmy, przez które
sięgamy do samego początku. Bas tkwi w genach. Bas był pierwszy.
Co będzie? Ano będzie różnie.
Fragmenty, większe partie, smaczki. A wszystko zjednoczone pod flagą
niskich częstotliwości.
1. Jimmy Garrison* - Introduction toMy Favourite Things (Live In Japan, 1966**)
Niech będzie z "Live At Village
Vanguard Again!". Albo może lepiej z "Live In Japan",
gdzie introdukcja rozrosła się do kwadransa. Poczuj finezję tych
dźwięków. To uczucie w palcach, opuszki muskają, czuć
drżenie, tak działa kontrabas. W zespole nieco ukryty, tu na pierwszym planie, całkowicie
nagi ze swoim instrumentem. Odbieraj to jak chcesz.
* Garrison to taki cichy chłopaczek,
który grał z Johnem Coltranem bardzo długo. Był oczywiście członkiem
klasycznego kwartetu. Ale nawet gdy McCoy Tyner i Elvin Jones
zdezerterowali, ten trwał do końca.
** Data nagrania, wydano później.
2. Cream - Spoonful (Wheels Of Fire,
1968)
Jack Bruce myślał basem, ale myślał
też o kolegach, słuchał ich. Poczujcie załączoną wersję
"Spoonful", gdzie środkowe kilkanaście minut to doktorat
z blusowej improwizacji. No i ten bas, jakie uczucie i wysmakowanie.
Uczta.
3. Pink Floyd - Let There Be More Light (A Saucerful Of Secrets, 1968)
Pink Floyd już bez Barretta, ale
jeszcze na samym początku wędrówki. Szybkostrzał Watersa szybko
zmienia swój charakter, ale początkowy kopniak zostaje w pamięci
na zawsze. Kosmos też lubi bas, to nie tylko domena Ziemi.
4. The Beatles - Come Together (Abbey
Road, 1969)
Oj, sir Paul potrafił szarpnąć
cztery struny. Wejście do "Come Together" to jest
apokalipsa, a dalej jest jeszcze lepiej. W sumie to na płytach The
Beatles wiekopomnych basów jest cała masa. I oczywiście
rekomenduję wersję mono, choć tutaj niestety stereo.
5. King Crimson - Larks' Tongues InAspic pt 2 (Larks' Tongues In Aspic, 1973)
Chodzi o moment na wysokości 3 minuty
i 45 sekundy. Wetton odpala kilka sierpowych. Miał tak czasem w
zwyczaju. Świetny basista o nieco agresywnym, ale bardzo finezyjnym
stylu. Nie do podrobienia, chłop był rozpoznawalny na kilometr.
6. Prince Far I And The Arabs - Big Fight Dub (Dub To Africa, 1979)
Dub basem stoi. Tłustym, okopconym,
wbijającym się w świadomość na pełnej mocy. "Dub To
Africa" to dla mnie wzorzec, punkt odniesienia, basowy monument
z krainy dub.
7. PIL - Albatross (Metal Box, 1979)
Imponująca konstrukcja. Prosta,
banalna, transowa. Kiedyś to potrafili grać kilka właściwych
dźwięków przez godzinę, żeby stworzył się klimat, nastrój,
odpowiednia wibracja. A dziś to pięćset dźwięków i mało... Jah
Wobble miał klasę.
8. Jane's Addiction - Three Days
(Ritual de lo Habitual, 1990)
Trzecia część klasycznych kawałków
Jane's Addiction zaczyna się od partii basu. Wywiedli to najpewniej
z post punku, przefiltrowali przez siebie i stworzyli nową jakość.
A za basowy wstęp do "Three Days" Eric Avery zostanie
kiedyś świętym.
9. Nick Cave & The Bad Seeds - Do You Love Me? Pt 1 (Let Love In, 1993)
Groove. Zasadnicza i konieczna treść
każdej partii basowej. Jeśli tego nie ma, to przegrałeś. Sorka...
A jeśli to masz, to rozdajesz karty. Martyn P. Casey to potrafił.
Posłuchaj jak się skrada...
10. Lech Janerka - Ryba Lufa (Bruhaha,
1994)
W Polandzie nie ma nikogo, kto mógłby
mu dorównać w kategorii czujności basowej. Tekstowej też.
Kompozycyjnej też. No dobra, z Lechem nie można nikogo równać.
Poczujcie ten gęsty puls "ryby lufy". Jak go nie czujesz,
to może być źle.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz