poniedziałek, 30 czerwca 2014

77. Basik: Swans, "To Be Kind"

Swans - To Be Kind 

Ocena: * * * * 1/2

Nie wiem jak długo uda się Swans utrzymać tak wysoki poziom, ale w sumie nie przejmuję się tym. Liczy się to, co zespół robi „tu i teraz” a znając poczynania Michaela Giry ten człowiek prędzej zatopi swój zespół na dnie Atlantyku niż wyda kiepski album. Siłą reaktywowanego w 2010 roku zespołu jest doskonale dobrany skład instrumentalistów i spójna artystyczna droga wyznaczana przez Michaela Girę. Właściwi ludzie na właściwym miejscu, którzy dobrze kumają odjechane wizje lidera. O ile „My Father Will Guide Me Up a Rope to the Sky” z 2010r. uważam za wstęp do apokalipsy i inicjację reakcji chemicznych w zespole, to wydany po dwóch latach „The Seer” to już spełnienie artystycznej wizji a przy okazji bezlitosny nokaut na słuchaczu. 
Pomiędzy pracą studyjną zespół nie traci impetu i sieje zniszczenie na koncertach. Trochę głupio się tak wymądrzać, przecież nie każdy ma okazję ich obejrzeć i usłyszeć ich na żywo, ale dopiero w odsłonie koncertowej Swans pokazują wszystkie karty. Możemy sobie pisać recenzje i wystawiać gwiazdki, ale koncert Swans to doświadczenie poza kategoriami fajne – niefajne. Na scenie centralną postacią jest oczywiście Gira, to on w mniej lub bardziej dyskretny czy intuicyjny sposób kieruje grą ściśniętych dookoła niego instrumentalistów (skojarzenia z relacjami pomiędzy Frankiem Zappą a jego zespołem na scenie). Pełne skupienie. Choć muzyka Łabędzi nie jest generalnie improwizowana, odnosi się wrażenie, że powstaje i rozwija się na żywo. Do tego natężenie dźwięku, celowo obezwładniające, wciskające słuchacza w gęstą akustyczną przestrzeń. Masz się w tym zanurzyć i odizolować od otoczenia. I nie spiesz się, masz na to sporo czasu. Na końcu uśmiechnięta mordka Giry, machanie i ukłony w stronę fanów (potem pojawia się i sprzedaje osobiście merch). 
Nie umniejszałbym jednak zawartościom płyt studyjnych, które po części koncertowe idee przenoszą w domowe zacisze. No, bo dlaczego albumy Swans trwają ponad dwie godziny? Zanurz się w tym, poczuj to. Na albumach można wychwycić za to więcej niuansów, które rekompensują koncertowy gwałt na organach wewnętrznych. „To Be Kind”, trzecia płyta od reaktywacji w 2010 r. nie wywraca filozofii współczesnego Swans do góry nogami i idzie właściwie po tej samej linii, choć różnice w stosunku do poprzedniego albumu są bardzo wyraźne. Chciałbym powiedzieć, że to muzycznie prostsza płyta, ale to nie jest dobre słowo w przypadku muzyki Giry, bo te faktury – „powierzchnie” muzyczne, które generuje cały zespół do prostych nie należą. To album dużo bardziej bezpośredni i przejrzysty dzięki wypchnięciu na pierwszy plan rytmu. Także bardziej różnorodny. 
Narastające kłębowisko dźwięków znane z „The Seer” kontynuują właściwie tylko w ponad trzydziestominutowym „Bring The Sun / Toussaunt L’Ouverture” i fragmentarycznie w kilku utworach. Swansowy „gotycki” blues w klimacie „Jima” z „My Father…” odbija się echem w „Just a Little Boy (For Chester Burnett)” (z resztą tytuł mówi za siebie). Równie gotycko post-punkowy nurt w klimacie wybitnego „Great Annihilator” reprezentuje „Kirsten Supine”. Jest też odpoczynek dla uszu w delikatnym „Some Things We Do” i najdziwniejszy numer na płycie „A Little God In My Hands”, który do momentu wejścia wściekłego roju instrumentów w połowie utworu jest całkiem przebojowy. Muzycznym motywem przewodnim płyty, jak wspomniałem jest jednak mocno wyeksponowany obsesyjny puls. Potężny i niesamowicie brutalny rytm „Oxygen”, hipnotyzujący groove „She Loves Us” albo „Screen Shot”, niemal funkowy „A Little God In My Hands” czy po prostu mechaniczny „Nathalie Neal”. 
O „To Be Kind” można by gadać cały dzień a temat i tak nie byłby zamknięty. Jeśli ktoś nie poczuje tych wibracji, jeśli nie da się wkręcić w ten obłąkany pęd, jeśli włos tu i ówdzie się nie zjeży to żadne gwiazdki i recenzje go nie wzruszą. W skrytości ducha nie chciałem pisać o nowych Swansach i miałem powiedzieć kolegom, żeby odpuścili z propozycją tej recenzji. Co tu właściwie pisać? „To Be Kind” trzeba przede wszystkim posłuchać a nie czytać o niej. Straciliście więc niepotrzebnie czas, ale jeszcze macie szanse to odpracować.

Kwestionariusz:
1. Najlepszy moment: Za każdym razem inny.  
2. Najgorszy moment: To są kurwa Swans. Jak chcecie posłuchać słabych momentów kupcie sobie nowy Coldplay.  
3. Analogia z innymi element kultury: Toussaint L'Ouverture, tzw. Czarny Napoleon przywódca rewolucji na Haiti skierowanej przeciwko francuskim kolonistom.  
4. Skojarzenia muzyczne: Swans w kalejdoskopie  
5. Pasuje jako ścieżka dźwiękowa do: można też tańczyć  
6. Ciekawostka: “Kirsten Supine” został zainspirowany przez rolę Kirsten Dunst w Melancholii Triera (prawdopodobnie chodzi o zderzaki)  
7. Na dokładkę okładka: Dzieci uciekają w popłochu po przesłuchaniu pierwszych dźwięków „To Be Kind”.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz