*******
Doskonale pamiętam okoliczności, w
jakich poznałem ten album. Było to chwilę po wypadku samochodowym,
w którym ojciec skasował nowego Subaru. Połowa lat
dziewięćdziesiątych. Auto było kompletnie zniszczone, ale cała
rodzina wyszła z tego cało. Tylko ja byłem troszkę poturbowany i
miałem pękniętą prawą rękę. Byłem smutny i jednocześnie szczęśliwy.
Kilkanaście dni w domu na zwolnieniu, wolny od lekcyjnych obowiązków
i nieznośnych zaczepek kolegów. Leżałem wieczorami na łóżku i
słuchałem Trójki. Piętnaste urodziny zbliżały się wielkimi
krokami. Czuć było, że za chwilę coś się wydarzy i wszystko
będzie inne. To właśnie wtedy Tomek Beksiński włączył
w swojej audycji "Moonshine". To było to. Nokaut. Odpłynąłem bardzo daleko.
Nigdy wcześniej nie słyszałem TAKIEJ muzyki. Tak bajkowej, tak
plastycznej, i tak wpływającej na wyobraźnię. Potężny ładunek
emocji, nowy świat nieznanych dźwięków, wstęp do nowego życia.
Przy kilku fragmentach miałem łzy w oczach, przy innych śmiałem
się na cały głos! Istne szaleństwo, wspaniała feeria barw! Przy
ostatnich dźwiękach łzy szczęścia leciały mi po polikach i
zatrzymywały się na świeżym wąsiku, który z taką dumą
zapuszczałem. Nadal mam ciarki, gdy przywołuję tamte wspomnienia.
Ten zespół i ta płyta pokazały mi nowy ogród muzycznych
dźwięków. Nieskończenie piękny. Muzyka progresywna, trudna, wymagająca, fascynująca,
pełna wspaniałych i nieoczywistych harmonii oraz na wskroś
oryginalna. Jednak z pewnością nie dla każdego. Sztuka. Collage
"Moonshine". Arcydzieło, jakie trafia się w życiu raz.
Kwestionariusz:
1.
Najlepszy moment: Wszystko. Ten
album to całe moje życie.
2.
Najgorszy moment: Płyta jest stanowczo za krótka.
3. Analogia
z innymi elementami kultury: Muzyczne
niebo.
4.
Skojarzenia muzyczne: Piękno.
5. Pasuje
jako ścieżka dźwiękowa do: mojego
życia. Te dźwięki
6.
Ciekawostka: Cała ta recenzja
jest kłamstwem.
7. Na
dokładkę okładka: I znów Beksiński. Zdzisiu tym
razem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz