
Ocena: * * 1/2
Już dwanaście lat temu przy nagrywaniu płyty Broken Head członkowie
zespołu Acid Drinkers powtarzali w wywiadach, że tym właśnie albumem wracają do
klimatów z „Infernal Connection” – chyba ich najbardziej znanej płyty. I
fajnie, nie ma nic złego deklaracjach tego typu, przecież „IC” to wyśmienity
album, przez niektórych uznawany za najlepszy polski album metalowy. „Broken
Head” oczywiście z „Infernal” dużo wspólnego nie miał, jednak obronił się i
jest chyba jedną z bardziej niedocenianych płyt Acids. Gorzej było przy
nagrywaniu „Rock is not Enough…” gdzie pojawiły się podobne deklaracje i zapędy
do nagrania tak ciężkiego albumu, że aż słowo „metal” musiało się pojawić w rozwinięciu
tytułu płyty a na okładce było zdjęcie blachy (tzw. „łezkowej” – LOL). Żałośnie
słabej płyty (więc te „łezki” na miejscu w sumie). Pomyślałem sobie wtedy: „to
parcie na metal ich zgubi”. W 2008 r. po raz kolejny fani oczekiwali – wg wypowiedzi
w prasie na – „Infernal Connection 4” a ja – bez przyjemności – na zupełny
upadek zespołu. Okazało się, że jest zupełnie inaczej a „Verses Of Steel” to
bardzo przyzwoite dzieło. I tak dotarło do mnie wówczas, że ciągłe mielenie
tematu „IC” to tylko wymówka do braku pomysłów kompozytorskich. Wystarczyło, ze
pojawił się gitarzysta z głową i silnym muzycznym charakterem i wszystko idzie
w dobrym kierunku, czy to metal, czy to sretal. Tyle przemyśleń
historyczno-filozoficznych.
Mamy rok 2012 a Acids wydają właśnie najnowszy
materiał (w mediach znów porównania do „IC”), i napiszę szczerze, że
oczekiwałem najgorszego syfu, jaki można nagrać. Tak, jednym z powodów był
Fishdick Zwei i brak autorskiego materiału przez ostatnie cztery lata
świadczące ewidentnie o niemocy twórczej zespołu. Side-projecty również nie
dawały nadziei. Vide ostatni Flapjack napisany m.in. przez Ślimaka, kandydat do
najgorszej płyty roku. Jak ruch wykona zespół, którego kierunek muzyczny od
wielu lat wytyczał zawsze jeden twórczy gitarzysta, taka siła napędowa jak,
Lica, Perła czy Olass, a takiej postaci obecnie wg mnie brak w zespole? Odpowiedź
jest prosta i zaskakująca. Jeśli nie wiesz co, to zagraj jeszcze raz to samo.
Większość
utworów na „La Part du Diable” przywołuje żywe skojarzenia z wcześniejszą
twórczością zespołu (nie tylko tego zespołu). „Hiperenigmatic stuff…”,
„Joker”, “I mean Acid”, “Rattlesnake
Blues”, “24 Radical Questions” – duch
autoplagiatu unosi się gęsto. I to wcale nie jest złe! Ba! Powiedziałbym, ze to najlepsze fragmenty
albumu, które zostały poprzetykane jakimś nudnymi riffami. Bardzo podoba mi się
powrót to bardziej żywiołowych temp kawałków – pierwszy raz od czasów
wspomnianego „Broken Head” zespół powraca do crossoverowych czadów z pogranicza
punku i thrashu. Gdyby taka tendencja w stronę „klasycznego” Acidowego grania
tylko została podtrzymana… Niestety ilość metal-core’owych zamulaczy w stylu
koszmarnego „Andrew’s Strategy” czy „Dance Semi-Macabre” zdecydowanie przeważa i
zupełnie rujnuje obraz „La Part du Diable” jako oldschoolowego thrashowego
wypierdalacza. Mogło być lepiej.
Kwestionariusz:
1. Najlepszy
moment: autopagiaty.
2. Najgorszy moment:
metalowe zamuły.
3. Analogia z innymi element kultury: Breivik, Bundy, blah, blah, blah.
4.
Skojarzenia muzyczne: grają bardzo podobnie do Acid Drinkers – był taki
fajny zespół.
5. Pasuje jako ścieżka dźwiękowa do: nadgodzin w pracy.
6.
Ciekawostka: Płyta została udostępniona przedpremierowo drogą oficjalną w
Internecie – duży plus. Dzięki temu miłemu gestowi od wydawcy w stronę fanów wiem, że będzie to pierwsza płyta AD, której nie kupię.
7. Na dokładkę okładka: Terminator –
Świtezianka. Kto to kurwa wymyślił?