Ocena: * * * 1/2
Acid Drinkers nie są raczej kapelą, po której można
spodziewać się specjalnych zaskoczeń (spodziewać się zaskoczeń – idiotyczny zwrot,
prawda?). Z grubsza wiadomo, co na każdej nowej płycie znajdziemy – porządny heavy
metal, kapitalne partie gitary, niegłupią pracę sekcji rytmicznej i
angielsko-bułgarskie pokrzykiwania Titusa. Zawsze gdy biorę ich nowy album do
ręki, podstawowe pytania są dwa – czy w ramach owego metalowego wora chłopaki
polecą bardziej tradycyjnie (vide moje ulubione „The State of Mind Report”) czy
bardziej współcześnie (vide niewiele gorsze „Infernal Connection” i „High Proof
Cosmic Milk”) oraz jak duży ładunek swego humoru zapodają tym razem.
Odpowiadam zatem. W temacie muzycznym „La Part du Diable” to
zdecydowanie kierunek Infernalowo-HighProofowy. Riffy raczej ciężkie, masywne,
tnące, mniej melodyjne i chwytliwe – co nie znaczy, że złe, praktycznie każdy
numer przyniesie nam godną uwagi zagrywkę – „The Payback” i „The Trick” brzmią
najbardziej stylowo i najszybciej zapadają w pamięć. Bardziej w tradycji siedzą
za to solówki gitarowe Popcorna, pierwsze skojarzenia biegną w kierunku
wczesnej Metalliki i Slayera, złotej ery thrashu znaczy się. Rytmy? Też raczej
bardziej kombinowane i mniej przebojowe – szczególnie należy zwrócić uwagę na „Andrew’s
Strategy”, w całości skomponowane przez Ślimaka. Przyczepić się można właściwie
tylko dwóch kwestii – po pierwsze płyta brzmi mało przebojowo. Spokojnie, wiem
i cieszę się, że Acid Drinkers to nie fabryka radiowych hitów, ale przyznajcie –
każdy z Was wymieni z miejsca kilkanaście utworów, które lubi zaryczeć wspólnie
z kolegami, na które szczególnie czeka na koncercie, a tu takich momentów
jednak brakuje, melodie są raczej toporne i surowe. Dziwnie śpiewa też Titus,
mniej w jego głosie dawnej lekkości i polotu, jest raczej szorstko i chropawo.
W dwóch kawałkach funkcję wokalisty przejmuje Jankiel, ale wielkiej różnicy nie
ma.
A, jeszcze o humorze. Też trochę go brakuje. Cieszy
libacyjna końcówka albumu, może się podobać pseudohiszpański refren „Kill the
Gringo”, ale to w zasadzie wszystko. Mało tego, teksty są poważne i ponure, jak
chyba nigdy dotąd. Dotyczą głównie śmierci, czasem w bardzo dosłowny sposób –
dość wspomnieć, że „Andrew’s Strategy” opowiada o Breiviku, „Bundy’s DNA” nie
jest o bohaterze popularnego sitcomu, lecz o seryjnym mordercy, Tedzie Bundym,
a tytuł innego numeru, „Old Sparky”, to zwyczajowe amerykańskie określenie
krzesła elektrycznego. Czasem zawężane tylko do niektórych konkretnych
egzemplarzy, ale mniejsza o to.
Czyli co? Porządnie i solidnie, ale jakby czegoś brakuje? E
tam, może znajdzie się z czasem.
Kwestionariusz:
1. Najlepszy moment: Wstęp do „On the beautiful bloody
Danube”
2. Najgorszy moment: Wpadek brak, ale „Zombie Nation” jakieś
takie trochę toporne.
3. Analogia z innymi elementami kultury: Że Acid Drinkers
nie są mimo wszystko zgrają głupawych wesołków – to wiadomo. Ale nawiązania do
klasyki malarstwa w tekście „The Trick” to jednak niespodzianka.
4. Skojarzenia muzyczne: Nie żeby autoplagiat, ale główne skojarzenie to dawne płyty Acid Drinkers.
5. Pasuje jako ścieżka dźwiękowa do: Jest wprawdzie bardzo
dużo o śmierci, ale podkład dźwiękowy do ogólnych refleksji w pierwszych dniach
listopada to chyba nie najlepszy pomysł.
6. Ciekawostka: Jestem starym dziadem i Acid Drinkers bez
Litzy zawsze będzie dla mnie trochę nieprawdziwy.
7. Na dokładkę okładka: Dziewoja o na oko słowiańskiej proweniencji prezentuje się bardzo ładnie, ale gdzie sprzedają takie lupy?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz