Arcade Fire - Her
Ocena: * *
W filmie jakoś się sprawdzało – istnieje wszak teoria, że
muzyka filmowa jest najlepsza, gdy widzowi wydaje się, że jej nie słyszy. Cóż,
mi nawet się nie wydaje, ja muzyki ilustracyjnej w filmie autentycznie nie
słyszę, przechodzi zazwyczaj obok mnie. Niemniej, skoro film był wcale niezły,
choć ckliwy, to pewnie i muzyka dawała radę. A bez filmu rady nie daje. Nudne toto, monotonne i jednostajne plumkanie.
Coś jak, wiecie, słuchanie płyt ze śpiewami wielorybów lub szumem traw. A może
takiej muzyki słuchała po prostu Samantha o głosie Scarlett Johansson?
Have a Nice Life - The Unnatural World
Ocena: * * * 3/4
Zaczęło
się kapitalnie. Shoegaze zgrabnie ożeniony z postpunkiem, gdy wydawałoby się,
że shoegaze dawno przepadł i jedynie My Bloody Valentine ma prawo się po latach
odzywać, w pierwszych dwóch-trzech kawałkach naprawdę mnie ujął („Defenestration
Song”!!!). Jakieś nawiązania do industrialu, nowej fali – nie mam pytań. Dalej
jest trochę gorzej, płytka grzęźnie i trochę się gubi, ale ogólne wrażenie
pozytywne. A na youtube można znaleźć całkiem oryginalny filmik jako ilustrację
całości. Co ciekawe, jest to dopiero druga płyta zespołu i czekano na nią 6
lat.
Jacaszek - Pieśni
Ocena: * * *
Oczekiwania były niemałe i, przynajmniej u mnie, płyta im
nie sprostała. Potencjału Jacaszkowi nikt nie odmawia, ale tu poszedł chyba
zbyt zachowawczo. Jasne, staropolskie monumentalne pieśni kościelne raczej
sugerują poważne potraktowanie, a nie przerabianie ich na skoczne polki,
niemniej większość materiału potraktowano zbyt jednostajnie i jednolicie –
instrumentalne wersje, dużo długich, stojących niskich dźwięków, a do kompletu
smyczki. Jedynie „Bogurodzica” wyróżnia się potęgą i odmiennością – mocno wydłużona,
z wokalem, potrafi zahipnotyzować.
Kriegsmaschine - Enemy Of Man
Ocena:
* * * 1/2
Ej,
nie było źle! Kilka już razy zżymałem się tu na blackmetalowców i Koledzy
pewnie myśleli, że robią mi kolejny wątpliwej jakości dowcip, tymczasem zmogłem
bez problemu i z niemałym uznaniem. Ta przystępność to zasługa głównie wokalu –
nie był to może czysty śpiew ani nawet Slayerowy krzyk, ale też był to występ daleki
od syków i potępieńczych jęków. A czysto muzycznie jest wcale na poziomie – ani
to piekło na ziemi, ani epatowanie wstrętem i brzydotą. Porządny, mocny metal.
Tekstów nie badałem, może i dobrze.
Sun Kil Moon – Benji
Ocena: * * *
Spokojny folkrock z akustyczną gitarą i fortepianem jest
dobry zazwyczaj wtedy, gdy nie ma go zbyt wiele. Takoż i w tym przypadku
odchudzenie by płycie nie zaszkodziło, ale tragedii na pewno nie ma. Jest
ciepła melancholia, piosenki o mamie, tacie, Led Zeppelin, ale też i o szkolnej
strzelaninie w Newtown. Red House Painters było lepsze, ale kolega Kozelek ma
jeszcze niejeden pomysł i nawet w folkowym smęceniu ma do zaoferowania niemało
i uroku odmówić mu nie można. A, jeszcze jedno – na perkusji Steve Shelley!
Kwestionariusz:
Najlepszy moment: Defenestration Song.
Najgorszy moment: „Her” bez filmu.
Ciekawostka: w okładkowych informacjach na płycie Have A
Nice Life jako personel widnieją wyłącznie dwie osoby, w następujących rolach: performance,
writing.
Na dokładkę okładka: Niepokój „The Unnatural World”
zapamiętam na długo.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz