poniedziałek, 30 września 2013

62. pilot kameleon: Osjan, Roots

***

Z Osjanem jest problem. Albo i go nie ma, bo może sobie wmówiłem. Bo teoretycznie jego dorobek trzeba analizować w szerokim kontekście, który uprawomocnia pewne działania i daje zgodę na to by się pojawiły. Praktycznie jednak nie ma w tym momencie ani czasu, ani miejsca, ani tym bardziej dociekliwości na to, by tak obszerne zagadnienie przekuło się w naukowy elaborat. Wyrwę zatem Osjana z polskości, lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych ubiegłego wieku, z PRLu i przesadzę go w otaczającą pustkę współczesności. Bez współczesności, tylko w moją pustkę.
Płyta w całości upleciona jest z korzeni. Korzeni różnego pochodzenia. Daleki i Bliski Wschód może śmiało sąsiadować z odblaskami celtyckimi. Północ podaje sobie tutaj rękę z południem, Afryka z Azją. Kłębowisko utworzone w ten sposób jest oczywiście niesamowicie gęste, czasami wręcz odurzające swoim zapachem, ale jednocześnie bardzo przeźroczyste. Za tą masą różnorakich odniesień i wycieczek we wszystkie miejsca świata jednocześnie kryje się jakiś eskapizm. Wyjście i pokazanie wszystkiego, co tylko przyjdzie muzykom do głowy. Ale spoza głowy, kawałek od jej wnętrza. Nie jest jednak to postawa radykalna. Bo ucieczkę w świat równoważy tutaj duch improwizowanej muzyki, swobodnych relacji tworzących się między muzykami w czasie rzeczywistym, tu i teraz. I jeśli nawet wychodzą oni w świat, to jednak nie tracą ze sobą więzi, a nawet słychać, że próbują ją nawiązać ze słuchaczem. Nieco kontrolowane free. I gdzieś na tym połączeniu wszystko zaczyna iskrzyć. I to jest najciekawszy element tej płyty. Ten abstrakcyjny moment, w którym wszystko zaczyna się ze sobą układać w zgrabną całość. Niestety z napięciem bez stabilizatora bywa różne. Odbiorca bez stymulatora również jest niestały. Zbyt wiele świata, za mało siebie, proporcja zostaje zachwiana. I dlatego choć „Roots” zaciekawia, wciąga, to jednak w żadnym stopniu mnie nie uwodzi. Nęcące zapachy świata nie są najwyraźniej przeznaczone dla mnie, a improwizacja choć kusząca, jednak uzależniona zawsze od treści. Wiele wspaniałych momentów nie przekłada się na doskonałą całość. Warto jednak obwąchać ten fragment.

Kwestionariusz:
1. Najlepszy moment: Improwizacja.
2. Najgorszy moment: Możesz oddzielić wszystko ze wszystkiego, a i tak zawsze zostanie element, z którym nie wiadomo co począć.
3. Analogia z innymi elementami kultury: Świat to za mało.
4. Skojarzenia muzyczne: wszystkie muzyki świata w jednym miesjcu.
5. Pasuje jako ścieżka dźwiękowa do: poranków za biurkiem, popołudnia w pustym mieszkaniu.
6. Ciekawostka: "Roots" elegancko przegryza się z "Immunity" Jona Hopkinsa. Przekładałem te płyty między sobą wiele razy. Trybiło.
7. Na dokładkę okładka: OS Jan to prawie jak Mac OS.

62. Azbest: Osjan "Roots"

Osjan - Roots
****1/2

Od dawna ludzi intrygowały podobieństwa pomiędzy różnymi kulturami. Bo jak to możliwe, że w różnych miejscach globu budowano piramidy i mumifikowali zmarłych? Oczywiście najprostsze wyjaśnienia (że kamienne bloki najłatwiej ułożyć w stertę, a chcąc coś zakonserwować bez lodówki trzeba wysuszyć), są zbyt prozaiczne. Zakładano więc, że ludzka cywilizacja powstała w jednym ośrodku, nim rozprzestrzeniła się po ziemi niczym wirus. Siedziby tej kolebki kultury upatrywano w miejscach takich jak Atlantyda, Mu czy Lemuria. Obecnie pomysł ten jest raczej wyśmiewany (choć nie zarzucony - vide "Aliens vs Predators") trzeba jednak przyznać, że jest to koncepcja dająca do myślenia. O ile jednak możemy się domyślać pewnych cech tej "pra-cywilizacji" - wierzeń czy architektury, to jak mogła brzmieć ta muzyka? Jak brzmiałby lemuryjski folk? Prawdopodobnie najbliżej tych dźwięków znajdziemy się słuchając muzyki Osjana.
Zespół od ponad 40 lat tworzy swoją muzykę grając na etnicznych instrumentach ze wszystkich zakątków globu. Tylko na tej płycie użyli ich ponad tuzin - od tak prozaicznych jak flet i gitara, przez kongi i drumlę aż po tak egzotyczny jak kayagŭm. Dzięki temu udaje im się uzyskać niezwykle różnorodną i oryginalna muzykę. Osjan funduje słuchaczowi prawdziwą wędrówkę w czasie i przestrzeni. W obrębie jednej tylko płyty możemy odnaleźć dźwięki kojarzące się z dalekim wschodem, wielkimi równinami, afrykańskie rytmy, a nawet muzykę średniowieczną! Ten (improwizowany w dużej mierze) free folk jest zróżnicowany również jeśli chodzi o rozpiętość nastrojów. Ta muzyka potrafi płynnie przejść od zwiewnych, natchnionych dźwięków do porywającego, transowego rytmu. W dodatku mimo swojej egzotyki brzmi niezwykle naturalnie.
Pomysł na granie w swym postmodernizmie iście dwudziestowieczny, ale odwołujący się do prakorzeni naszej kultury. I jak karkołomny by nie był muzykom Osjana udało się uniknąć sztuczności i tandety. O całe lata wyprzedzając modę na World Music tworzyli synkretyczną mozaikę złożona z elementów pochodzących z różnych miejsc i czasów. Pozornie nieprzystające do siebie fragmenty ułożyły się w spójną całość.

Kwestionariusz:
1. Najlepszy moment:
łykam w całości, choć najbardziej lubię gdy zespół zapamiętuje się w transowym rytmie.
2. Najgorszy moment: nie zauważyłem.
3. Analogia z innymi element kultury: Däniken?
4. Skojarzenia muzyczne: liczne, ale tak naprawdę nic konkretnego.
5. Pasuje jako ścieżka dźwiękowa do: dobrze mi się przy niej gotuje pilaw.
6. Ciekawostka: Zespół został założony przez Jacka Ostaszewskiego (wówczas ceniony muzyk jazzowy) i Marka Jackowskiego (najbardziej znany z Mannamu).
7. Na dokładkę okładka: kojarzy mi się z naskalnymi malowidłami, ale z domieszką nowoczesnej kanciastości.

62. Pippin: Osjan, Roots



Ocena: * * * ½

- Znasz Osjana?
- No pewnie, stary. Super kapela. Legendarna, kultowa.
- Aha. A co o nich wiesz?
- Nooo... sitar mieli i tak w ogóle po wschodniemu grali. Jackowski tam był, Kurtis, Waglewski. Wielka sprawa, mówię ci.
- Rozumiem. A jakie płyty słyszałeś?
- Znaczy nie, w całości to żadnej. Takie fragmenty w sumie.
- A jakieś tytuły utworów pamiętasz?
- No nie bardzo, wyleciało z głowy.
- A to może chociaż wiesz, czy jeszcze grają?
- Eee... Chyba już nie. Znaczy czekaj, bo coś kiedyś chyba jakiś plakat widziałem. Tak, od czasu do czasu zejdą się i machną jakiś koncert.

Tak prawdopodobnie wyglądałaby rozmowa z przeciętnym rodzimym kolesiem, który interesuje się rockiem całkiem na serio i bez ironii. Każdy wie, że był (jest?) jakiś Osjan, ale o szerszą wiedzę trudno. Nie dziwi ta sytuacja, zważywszy, że grupa chyba nigdy nie zabiegała o rozgłos, proponowała nie tylko podejście, ale i muzykę po całości raczej niekomercyjną. Nie był to rock, nie był to jazz. Pewnie trochę folk, pewnie trochę world music (ale kto w zamierzchłych czasach pierwszych płyt Osjana znał w Polsce to określenie?), wpływy nie tylko blisko- i dalekowschodnie, ale i afrykańskie czy celtyckie, ale uprzedzam – klona Dead Can Dance (zostawiając na boku hierarchię historyczną) też się nie spodziewajcie. Naprawdę – na polskim gruncie zespół osobny, idący swoją drogą, grający, co tylko sobie wymarzy.
Na płycie „Roots” wymarzył sobie dwa rozdziały „Księgi Wiatrów”. Pierwszy bardziej wschodni (Arabowie? Hindusi? Persowie?), drugi raczej afrykańsko – celtycki. Trochę tu muzyki medytacyjnej (zdecydowanie ciekawsza i bardziej wciągająca od, powiedzmy, nagrań śpiewów delfinów), trochę improwizacji (ale nie wszechobecnej i przytłaczającej), trochę dzikich plemiennych tańców i śpiewów przy ognisku, trochę powiewu buddyjskich klasztorów, a wszystko na masie instrumentów, których nazwy ciężko zapamiętać (słyszeliście kiedyś o calanu albo kaya-kum?) – mimo wszystko jestem niepocieszony, że brakuje wśród nich garnków strojonych z Olkusza, obecnych na płycie „Księga Chmur”.
Najważniejsze zaś jest to, że, jakkolwiek przesadna może próba uduchowienia twórczości może powodować pobłażliwie uśmiechy, nie jest ani nudno, ani jednostajnie, ani monotonnie. Nastroje wbrew pozorom się zmieniają, pomysłów panom muzykom nie brakuje, a instrumentaliści współpracują wybornie. Warto zagłębić się w Księgę Wiatrów i uczynić w swej głowie Osjana czymś więcej, niż nazwą, o której każdy słyszał, a której nikt nie słuchał. 

Kwestionariusz: 
1. Najlepszy moment: Afrykańska część rozdziału drugiego. Od trzeciej do ósmej minuty. 
2. Najgorszy moment: Obcowanie z tą muzyką teraz, a nie w PRL. 
3. Analogia z innymi elementami kultury: Mimo że płyta, poza plemiennymi okrzykami, instrumentalna – tropów sporo. Począwszy od samej nazwy, skończywszy na kulturowych skojarzeniach z użytymi instrumentami i przywołanymi klimatami. 
4. Skojarzenia muzyczne: Dead Can Dance, Peter Gabriel, Ravi Shankar. No i naturalnie „Korowód”. 
5. Pasuje jako ścieżka dźwiękowa do: Lot z Bagdadu do Stonehenge, z międzylądowaniem w Kinszasie. 
6. Ciekawostka: Milo Kurtis, postać jakże barwna, urodził się w Zgorzelcu. Mimo że wcale nie jest to tak ponure i brzydkie miejsce, jak wynika z legend, jakoś bawi mnie ten fakt. 
7. Na dokładkę okładka: Rysunki jakby kredą na asfalcie, a w tle Droga Mleczna? A może płaskowyż Nazca na starym prześwietlonym filmie? Tak czy inaczej – intryguje.

62. Basik: Osjan, "Roots"

Osjan - Roots

Ocena: * * * 1/2

Osjan, pomimo kilku dekad na polskiej scenie muzycznej oraz Bardzo Znanych Nazwisk przewijających się przez jego historię pozostaje ciągle zespołem niszowym. Mnie to nie dziwi. Pierwszy zespół w historii polski grający tzw. world music robi rzeczy absolutnie niekomercyjne, dalekie od szufladek muzyki rozrywkowej, rocka czy jazzu. No trudniejszy stuff po prostu - to raz. Dwa, że genezą tej muzy była ucieczka od mrocznej rzeczywistości Polski lat 70. Wkręcenie się w ten eskapistyczny klimat jest dla mnie po prostu nieosiągalne. Coś uleciało z tej muzyki po latach. Bez kontekstu „dziejowości” muzykę Osjan łatwo pomylić z new age’owymi głupotami typu: „jestem wiatrem, jestem trawą, jestem istotny (gongi, łkanie wielorybów i jedwabista solóweczka na flecie)". Wielki szacun za robienie tak frikowej muzyki w tamtych czasach, ale „uduchowienie” tej muzyki jest dla mnie po prostu zbyt dosłowne i nachalne.
W przypadku płyty „Roots” mankamenty natury ogólnej opisane powyżej nie kradną całej przyjemności obcowania z nią z kilku powodów. Dwa długie utwory – rozdziały „Księgi Wiatrów” (oraz dwie strony winyla) maja solidną budowę i nie WIEJĄ (nomen omen) nudą. Na plus działają dobre proporcje pomiędzy improwizacją a konkretem, którego zdecydowanie jest więcej. Dobrze robi też zróżnicowanie stylistyczne utworów – „Rozdział I” inspirowany jest na poły muzyką Wschodu i Afryki a w „Rozdziale II” Czarny Ląd ustępuje miejsca muzyce celtyckiej. Same tematy ogrywane przez zespół zapadają w pamięć, jak choćby pulsująca końcówka „Rozdziału I” czy plemienne tańce na początku „Rozdziału II”. Piękna jest też współpraca instrumentalistów, bez chęci do dominacji nad innymi, ale zdolna wytworzyć subtelną wewnętrzną dynamikę.
W opinii na temat zespołu jestem rozdarty, bo widzę, że jest to balansowanie na granicy sztuki i kiczu. W kwestii „Roots” natomiast… jak mówią: „nie samym słowem człowiek żyje”. Przeżyć mistycznych nie zanotowałem, ale zwyczajna przyjemność słuchania jest wystarczająca. 

Kwestionariusz: 
1. Najlepszy moment: końcówka strony A, pierwsza połowa strony B.
2. Najgorszy moment: w tekście  
3. Analogia z innymi element kultury: Nazwa zespołu inspirowana jest wierszem Bolesława Leśmiana [Jam – nie Osjan! W zmyślonej postaci ukryci] z III części tomu „Dziejba Leśna”. Sam Osjan to legendarny celtycki wojownik i bard opisany w „Pieśniach Osjana” zebranych przez szkockiego pisarza Jamesa Macphersona. „Osjanizm” to również kierunek literacki, który stał się inspiracja dla twórców epoki romantyzmu.  
4. Skojarzenia muzyczne: motywy celtyckie – Mike Oldfield  
5. Pasuje jako ścieżka dźwiękowa do: bryzy, halnego, passata - you name it !
6. Ciekawostka: Tył koperty płyty (wyd. Pronit M-0017) informuje min.: „wykorzystano również kompozycje: FELAKUTIEGO (1’40”-1’30”)”. Po pierwsze czasy podane są błędnie i do tej pory nie rozpoznałem, o które kompozycje chodzi. Ponadto ta informacja ponoć nie znalazła się już we wkładce wznowionego albumu na CD.  
7. Na dokładkę okładka: Świetna abstrakcyjna rzecz spod ręki Jana Żabko-Potopowicza. Ja tam widzę kosmos jakiś. Gwiazdy, planety i asteroidy. Żabko-Potopowicz to autor m. in. okładki do „O!” Maanamu a także… współpomysłodawca nazwy tegoż zespołu. Sprawdźcie jeszcze, co pisał Pan Jan na temat Franka Zappy w 1971 roku!

niedziela, 22 września 2013

61. Azbest: Sprzęgło, kurwa! O sprzężeniach gitarowych słów kilka...

Sprzężenie gitarowe - z początku hałas, niepożądany efekt uboczny użytkowania gitary wzmocnionej elektrycznie. Nie minęło jednak wiele czasu i jego postrzeganie zaczęło się zmieniać. Już w połowie lat sześćdziesiątych zaczął być środkiem wyrazu, jedną z technik gry na gitarze.
Poniższa lista nie jest próba wyłonienia zestawu, najważniejszych, najbardziej reprezentatywnych czy nawet najlepszych przykładów. Po prostu pierwsze kawałki jakie przyszły mi na myśl.

The Velvet Underground "Run Run Run"
Ach tu był z czego wybierać - całą listę mógłbym zapełnić materiałem z dwóch pierwszych płyt. Żeby nie było za łatwo ograniczyłem się do jednego. Ale które wybrać? Które? To z "Run Run Run" chyba najbardziej chodzi mi po głowie.

The Stooges "I Wanna Be Your Dog"
Ten zespół to manifest muzycznej chuliganerii. A skoro tak to i gitary nie mogły być poukładane - sprzęg proszę. Ron Asheton chyba najlepiej wplótł to w ich muzykę w tym właśnie kawałku.

Lou Reed "Metal Machine Music"
I por az drugi Lou Reed. Ale czy mógłbym tego odmówić królowi i królowej gitarowego sprzęgu? Tym bardziej, że nagrał płytę taką jak ta - sprzęgi są tu praktycznie jedynym materiałem. Przetworzone bo przetworzone, ale jednak. A jeśli ktoś ma ochotę się mądrzyć, że słyszał lepsze to niech pamięta - wydane w roku 1975. Przez koncern. Ktoś to przebije?

David Bowie "Heroes"
Robi się nietypowo. Po pierwsze okazuje się, że sprzęgi mogą służyć do czegoś więcej niż drażnienie narządu słuchu. Po drugie w tym przypadku posłużył się nimi Robert Fripp, który zagrał partie będącą jednym długim, modulowanym sprzegiem. I jak uroczo mu to wyszło.

The Boys Next Door "Shivers"
I znów sprzęg liryczny. I znów zagrany przez nie byle kogo - Rowland S. Howard! Przez moment rozważałem "Friend Catcher" - praktycznie kwintesencja tematu. Chyba jednak jesień trochę mnie rozmiękczyła bo wybrałem coś bardziej kojącego.

Celtic Forst "Dethroned Emperor"
Thomas Gabriel Fischer (wówczas jeszcze jako Warrior) w początkach swojej działalności lubił rozpoczynać kawałki od sprzęgów. I po raz kolejny trudno się zdecydować. Jednak "Dethroned Emperor" - tak ładnie przechodzi to w ten mocarny riff.

Napalm Death "Multinational Corporations"
Trzech młodzieńców (w tym Justin K. Broadrick na gitarze) zagrało hardcore tak niesfornie, że stworzyli grindcore (tak wiem - byli też inni. Ale jeśli wiecie lepiej załóżcie swojego bloga). Więc co może być lepszego na początek jazgotliwie brzmiącej płyty niż przeciągły, sympatyczny sprzęg?

Rollins Band "Ghost Rider"
Zespół kojarzony prze pryzmat "Liar", a niesłusznie. W latach osiemdziesiątych grali ciekawszą muzykę. Dowodem na to jest ten cover Suicide, w którym Chris Haskett wyprzedza o kilka lat Toma Morello. (to wersja z roku 1989, inna od tej najbardziej znanej - ze ścieżki dźwiękowej z "Kruka")

Godflesh "Like Rats"
Broadrick po raz wtóry. Cóż poradzę, że mimo tego co nagrywał przez ostatnie 5 lat wciąż go lubię. Od czasów Napalm Death rozwinął swoja technikę od wyścigowego jazgotu do jazgotu miażdżącego. Ale wciąż jest przyjemnie.

Pussy Galore "Cokolwiek". Albo nie - "Kicked Out"
HA! Odrażający, brudni, źli pod wodza Jona Spencera (tak, to ten od Jon Spencer Blues Explosion). To ich najbardziej znany kawałek - Gregory House wykorzystał go do wywołania u pacjenta ataku padaczkowego. Niektórzy nie potrafią docenić przyjemnej muzyczki.

61. Pippin: Sprzęgło, (...)! O sprzężeniach gitarowych słów kilka...

Masz gitarę, masz wzmacniacz, kręcisz gałkami i jazda! Prędzej czy później trafisz na ten charakterystyczny moment, gdy Twój dźwięk z głośnika wróci do przystawki. I - jak to w muzyce rockowej bywa - ów pozorny błąd, dysonans i zakłócenie stał się jednym z najulubieńszych - ba! najpospolitszych - efektów, używanych przez gitarową brać. Czy to delikatnie i subtelnie, czy uporczywie aż do pisku - sprzęgało, sprzęga, sprzęgać będzie i bardzo często sprzęgać musi.
Poniżej wybrana dziesiątka i słowo komentarza. Nie twierdzę, że są to najlepsze przykłady sprzężeń gitarowych. Nie twierdzę nawet, że moje ulubione - nie sądzicie chyba, że przygotowując tę listę, przeryłem uczciwie wszystkie płyty, które znam albo przynajmniej wszystkie, które mam w domu. Tak dobrze nie ma - te wybrałem i tyle. I jeszcze jedno - mamy tu zdecydowaną nadinterpretację kawałków, zaczynających się od sprzężenia typu piszczącego. Bo takie najbardziej lubię i kropka.

The Beatles - I Feel Fine (singel, 1964)
Jak dla mnie pierwowzór i baza. Wiadomo - prawie cała współczesna muzyka popularna ma swój początek u Beatlesów w ten czy inny sposób. Więc i Beatlesom musiało się przydarzyć zacząć numer od sprzęgła. Na pewno nie byli pierwsi, na pewno było to jednak jeszcze nowatorskie.

The Velvet Underground - European Son (The Velvet Underground and Nico, 1967)
Ale poszedł ten Pippin na łatwiznę, nie? Z całej dyskografii Velvetów mógł wygrzebać jakiś mniej znany diamencik, ale zamiast tego przyłożył czymś oczywistym aż do bólu. Cóż czynić, z utworów, które w swej idei bazują głównie na sprzężeniach i przygodach pokrewnych, to właśnie "European Son" jawi się wzorem do naśladowania.

Bauhaus - Dark Entries (In The Flat Field, 1980)
Ej, stary, gdzie lata siedemdziesiąte? Gdzie Hendrix, Zeppelini i Neil Young, których to niby tak uwielbiasz? Nie ma - raz, że sami znajdziecie ichnie sprzęgła bez problemu, dwa - że z każdego z nich można by układać długie listy. Trzy - że jak wspomniałem, lubię, jak utwór, a jeszcze lepiej jak cała płyta, zaczyna się takim właśnie piskiem. Dokładnie jak na debiucie Bauhaus.

Sonic Youth - Silver Rocket (Daydream Nation, 1988)
Wahałem się - Sonic czy Pixies? A, niech będzie Sonic. Wcale nie najlepszy utwór, choć z mojej ulubionej ich płyty. A jak ktoś woli coś innego, to niech słucha reszty dyskografii, materiału na pewno nie zabraknie.

Nirvana - Paper Cuts (Bleach, 1989)
Przyszedł grunge i niektóre stare patenty wróciły do łask. Zanim Cobain i spółka podbili świat następną płytą, zanim przysiedli na krzesełkach z akustycznymi gitarami, debiutowali pięknym, brudnym gitarowo albumem. A na nim sprzęgło na sprzęgle.

Alice In Chains - Rain When I Die (Dirt, 1992)
No właśnie, przyszedł grunge. Alice In Chains oferowali kompozycje nieco wolniejsze, bardziej dołujące i psychodeliczne, czego mamy tu najlepszy przykład. Sprzęgło na wejściu tylko potęguje niewesoły nastrój, jaki dominuje na albumie.

Pearl Jam - Hey Foxymophandlemama, That's Me (Vitalogy, 1994)
Zgłupiał? Chce nam zaserwować tu same grunge'owe kapele? Poniekąd tak, ale nie do końca - spójrzcie, ten kawałek Pearl Jam jest inny, niż wszystkie inne w jego dorobku. Nie ma nic wspólnego z powszechnym obrazem muzyki z Seattle. Wyrasta raczej ze wspomnianego wyżej "European Son" albo z "Revolution 9" Beatlesów. Czyli cały jest pełen sprzężeń, przetworzeń i dziwnych odgłosów, a nazwanie go piosenką nijak nie wydaje się słusznym. Aha, Soundgarden Wam odpuszczę.

Kazik Na Żywo - Las Maquinas De La Muerte (Las Maquinas De La Muerte, 1999)
Każda zwrotka, ze szczególnym uwzględnieniem pierwszej jedzie na takim ślicznym sprzężeniu, że właściwie ani riffu, ani nawet sekcji rytmicznej zbytnio już nie potrzeba. Wystarczy głos Kazika. Znajdź mi chłopca, byleby nie miał wąsów!

2Tm2,3 - Biada, Biada (888, 2006)
Litza raz jeszcze, tym razem nieco bardziej klasycznie. Chociaż znów sprzęgło rozłożone na dłuższą ilość sekund. Jakby dobrze policzyć, to może i nawet na większą część utworu, wszak "888" nie charakteryzuje się długimi numerami.

Queens Of The Stone Age - Kalopsia (...Like Clockwork, 2013)
Na deser Josh Homme. I to taki całkiem świeży, tegoroczny. "Kalopsia" zaczyna się onirycznie, nawet może i trochę nudzi. Ale wybija 1:09 i od razu się ożywiamy.

61. Basik: Sprzęgło, kurwa! O sprzężeniach gitarowych słów kilka...

Sprzężenie zwrotne – to nieślubne dziecko gitary i kolumny głośnikowej, ten piekielny bękart narodził się przypadkiem w latach 60. ubiegłego wieku. Mimo demonicznej natury stał się ulubieńcem wielu muzyków i zwiastował nowe paradygmaty w rock’n’rollu. Początkowo był na wpół oswojonym środkiem ekspresji wykorzystywanym w gitarowych popisach, wkrótce jednak dorósł, aby pełnić bardziej odpowiedzialną rolę. Stał się elementem aranżacji utworów, szorstkim podłożem kompozycji a nawet kwintesencją pewnych stylów. W zestawieniu jednych z moich ulubionych zastosowań tego efektu tendencyjnie unikam rzeczy znanych i lubianych, choć oczywiście o Hendriksie czy o Neilu Youngu zapominać nie wolno.

Blue Cheer - Doctor Please (z Vincebus Eruptum, 1968)
Rzecz zupełnie kosmiczna, tym bardziej, że sprzed 45 lat. Sprzężenia niskie, dudniące, wyrywające flaki i wywalające mózg na orbitę bez wspomagania. Niczym start promu kosmicznego. Psychodela w końcu. Ciekawe jak głośno musiało być w studio!

Husker Du - Reocurring Dreams (z Zen Arcade, 1984)
W wersji studyjnej to właściwie 14 minutowe sprzężenie przeplatane z dysonansowymi riffami. Intrygujące i dosyć awangardowe jak na tamte czasy. 

Melvins - Eyes Flys (z Gluey Porch Treatments, 1987)
79 tygodni na liście Trójki i rekomendacja Marcina Kydryńskiego. Chyba nie muszę więcej dodawać, poza tym, żeby kliknąć i posłuchać samemu. Obok Blue Cheer i Sonic Youth, mój faworyt w zestawieniu.

Slayer - South of Heaven / Silent Scream (z South of Heaven, 1988)
Dla mnie jeden z najbardziej charakterystycznych fragmentów “South of Heaven” nie jest kompozycją a szatańskim łącznikiem pomiędzy utworem numer jeden i numer dwa. Zapowiedź nadejścia tornada w postaci „Silent Scream”. Bez kontekstu oczywiście nie ma sensu – jak wszystko. 

Sonic Youth – Mote (z Goo, 1990)
To taka piękna i smutna piosenka nawiązująca melodyką do post-punku, bombardowana z drugiego planu brutalnymi dysonansami i sprzężeniami. Zestawienie piorunujące. Ostatnie trzy minuty to już bezlitosne, chrupiące człowieka od środka chrzęsty i zgrzyty. 

Neurosis - Chronology of Survival (z Souls At Zero, 1992)
Survival wymaga wciskania sprzęgła. Doskonałe dawkowanie napięcia i budowanie dynamiki utworu. Miedzy innym za pośrednictwem oszczędnie dozowanego feedbacku 

Laddio Bollocko - The Outro (z As If by Remote, 1999)
Dwie minuty i czterdzieści sześć sekund – nazwijmy to – „modernistycznej muzyki sprzężonej” lub jak kto woli „hałasu”.

Rowland S. Howard - Sleep Alone (z Teenage Snuff Film, 1999)
Howard niby gra tu melodie, ale brzmią one szorstko i nienawistnie. W jego grze były megatony mrocznych emocji. Szkoda, że był uzależniony nie tylko od sprzężeń gitarowych.

Unwound - Crab Nebula (z A Single History: 1991-1997, 1999)
Wersja muzyczna lotu kosmicznego w Mgławicę Kraba. Noise-rock kocha sprzężenia a sprzężenia kochają noise-rock. W sumie rzecz pokrewna do opisywanego tutaj utworu Husker Du.

Mclusky - Alan is a Cowboy Killer (z Mclusky Do Dallas, 2002)
Oto jak zbudować melodyjną piosenkę na świdrującym sprzęgu. Dodam, że na albumie jest tego więcej. A za produkcja płyty stoi tata noise-rocka Steve Albini.

61. pilot kameleon: Sprzęgło, kurwa! O sprzężeniach gitarowych słów kilka...

Gitara do kolumny i jazda... Musi sprzęgać. A jeśli muzyk potrafi to opanować i wykorzystać, wtedy jest prawdziwym mistrzem. To czynność pozornie prosta. Pozornie, bo gdy ma się dar, ta umiejętność staje się finezyjna czy wyrafinowana. To poezja. Jest w tych wszystkich jękach prawdziwy romantyzm. Nie możesz wyartykułować czegoś w sposób tradycyjny? Sprzężenie pomoże wyszeptać ci prawdę.
Poniżej subiektywna lista 10 uroczych sprzężeń. Różnych. Czasem incydentalnych, czasem inicjalnych, czasem też fundamentalnych. W wielu miejscach nieodzownych, czasem ornamentacyjnych. I mało ważne, że coś tam może być zamierzone czy wykalkulowane... Ma być jęk, pisk czy delikatna mgławica, wtedy gitara, muzyk, piec stają się obwodem zamkniętym.

1. Rolling Stones – Mother's Little Helper [z płyty Aftermath,1966]
Mało oczywista sprawa. Nabrzmiewa przez krótką chwilę i jednocześnie wprowadza Stonesów w erę psychodelii, z której nie wyjdą przez dwie kolejne płyty. Mała tabletka, a może tak wiele.

2. Wipers – Youth Of America [z płyty Youth Of America, 1981]
Sprzężenia różnej barwy i intensywności rozlewają się właściwie na całej długości utworu. Gdyby pozbawić go tej formy ekspresji, byłby prawdopodobnie o połowę mniej interesujący. Wzorzec dla całej Ameryki lat 80. i nie tylko.

3. Armia – Opowieść zimowa [z płyty Legenda, 1990]
Na gitarze Robert Brylewski, mistrz intuicyjnego grania. Mistycyzm nie może być wyrażony za pomocą wykalkulowanej i bezdusznej artykulacji.

4. Nomeansno – Self Pity [rejestracja koncertowa, Dortmund 1991]
Andy Kerr. Zawsze. Tutaj opieram się na koncertowej wersji Self Pity, gdzie na rytmicznej konstrukcji wiosłowy sprzęga, moduluje, kręci wszystkimi gałkami delaya jednocześnie. Jeśli jesteś mistrzem, nawet przesyt nie jest ci w stanie niczego zepsuć.

5. Tumor Circus – Hazing For Success [z płyty Tumor Circus, 1991]
Jedna z najbardziej jazgotliwych płyt, gdzie zgiełk przeplata się riffami, prymitywnym nawalaniem w gitarę i tuleniem się do pieca. Czasem ciężko odróżnić z czym mamy do czynienia.

6. Houk – Soul Ammunition [z płyty Soul Ammunition, 1992]
Robert Sadowski to nie tylko Kobong, jak zwykła myśleć młodzież. To również Houk, w którym czarował w bardziej klasyczny sposób, ale z tym swoim indywidualnym piętnem. No i w naszym kraju nikt nie przetrawił tradycji Hendrixa tak jak on. I szkoda, że na YT nie ma tej kompozycji w wersji z debiutanckiej płyty...

7. Fugazi – 23 BeatsOff [z płyty In On The Killtaker, 1993]
Dwie gitary rozlewają się w drugiej połowie utwory. Ogrom sprzężeń, pięknych dźwiękowych zależności, harmonii, prawdziwy dialog.

8. Ewa Braun – Samochodem i domem zajęła się policja [z płyty Esion, 1996]
Każda Ewa ma swojego Adolfa. Z Esion wyciągam najważniejszą kompozycję. I już na samym początku pojawia się esencja wypływająca ze wzmacniacza. Bitnikowy romantyzm wzmocniony nieokiełznanymi dźwiękami.

9. Oxbow – Shine (Glimmer) [z płyty An Evil Heat, 2002]
Ocean mroku i paranoi. A wiosłowy mówi, że przede wszystkim jest gitarzystą akustycznym...

10. Ścianka – Got My Shoes & Tatoo Part II [z płyty Białe wakacje, 2003]
Maciej Cieślak. Unikalny, jedyny, czasem piosenkowy, innym razem jazgotliwy. Generowanie sprzężeń ma we krwi.

Jeśli Twojego ulubionego sprzężenia tu nie ma, to jest mi bardzo przykro. Ale jeśli chciałbyś sprawdzić, czy to co zostało napisane jest prawdą albo fałszem, kliknij w nazwę piosenki, a sprzęgło objawi ci się w całej swojej pełni.