Ocena: ***
Muzyczny kameleon (nie ja) po dekadzie milczenia postanowił wrócić do świata
żywych. Najpierw zaskoczenie. Sekretne nagrywanie płyty i nieoczekiwane
ujawnienie całej sprawy. Do tego zaangażowanie do pracy sprawdzonych muzyków i
dialogowanie ze samym sobą za pomocą okładki sprawiły, że emocje pojawiają się
natychmiast. Mocna zajawka.
„The Next Day” to kilkanaście rockowych piosenek w klasycznym stylu Davida Bowiego.
A że tych klasycznych stylistyk było bardzo wiele… Podstawą są sympatyczne
(tak!) piosenki. Pobrzmiewa w nich trochę Bowiego z wielbionych przez
wszystkich lat berlińskich (chodzi oczywiście o piosenkowe odsłony tamtych
płyt). Do tego dorzucona została esencja wyciągnięta z muzyki jaką były
wypełnione ostatnie płyty artysty. Troszkę delikatnych flirtów z elektroniką,
ale też w sumie sporo naturalności i trochę akustyki poutykanej w kilku
fragmentach. Brak natomiast wątków eksperymentalnych, które zdarzały się
artyście wielokrotnie. Ten brak jednak nie dziwi. 66 lat na karku to nie czas
na wymyślanie koła od nowa. A głos? Bez zarzutu.
Jednak po podliczeniu wszystkich za i przeciw wychodzi mi, że „The Next
Day” to taki Bowie, którego nikt się nie spodziewał, ale który wydaje
się całkowicie przewidywalny. Piosenki są ładne, czasem słodkie, czasem mało przekonujące, ale o wstydzie nie możemy mówić. I po pierwszym zaskoczeniu przechodzimy do
porządku dziennego, bo nic więcej się tutaj nie zdarzy. Nota jest ostrożna, bo
płyta jest letnia, zwyczajna, nie rozkwita, nie wciąga, choć oczywiście podobać się
może. Może powinien się uleżeć? Zobaczymy… Na nic jednak moje wątpliwości, bo „The
Next Day” po prostu trzeba posłuchać. Pytanie: czy jest jeszcze ktoś, kto jej nie słyszał?
Kwestionariusz:
1. Najlepszy moment: Utwór tytułowy. Czuć w tym berliński sznyt.
2. Najgorszy moment: W
pewnym momencie robi się przewidywalnie do bólu. Bolesny to fragment.
3. Analogia z innymi element
kultury: Film, gdyż Bowie aktorem bywał. Wybierzmy jednak coś innego z tego
podwórka, czyli „Lost Highway” Davida Lyncha. Artysta udostępnił tam kilka swoich
kawałków. Wspaniały soundtrack powstał.
4. Skojarzenia muzyczne: Bowie
jest kosmosem i odnosi się sam do siebie. Ale dorzućmy kilka ważnych nazwisk:
Brian Eno, Iggy Pop, Robert Fripp, Adrian Belew, Tony Visconti, Steve Ray
Vaughan, Lou Reed, Queen, David Lynch (patrz poprzedni punkt). Starczy w sumie…
5. Pasuje jako ścieżka
dźwiękowa do: Odświeżania dawnej znajomości.
6. Ciekawostka: a) Iggy Pop wielokrotnie nazywał
Bowiego „jebaną marchewą”. Jak ktoś chce się dowiedzieć czegoś na temat ich
znajomości może sięgnąć po książkę Paula Trynki „Iggy Pop. Open Up And Bleed. Upadki,
wzloty i odloty legendarnego punkowca”. Może. b) A jak ktoś bada dorobek Bowiego powinien koniecznie uwzględnić
album „1. Outside”. Niby płyta ceniona, ale jednak pomijana w wielu
podsumowaniach. A szkoda, bo to według piszącego te słowa to absolutne wyżyny w
jego dorobku.
7. Na dokładkę okładka: Chciałoby
się napisać, że to wariacja na temat obrazu Kazimierza Malewicza „Biały kwadrat
na czarnym tle”, ale najprawdopodobniej mało kto to łyknie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz