poniedziałek, 18 marca 2013

47. Basik: David Bowie, "The Next Day"

Prolegomena   
Pomijam celowo nudny i przymusowy wstęp w przypadku tak wielkiego artysty, który zawiera następujące zwroty: „charyzmatyczny”, „inteligentny”, „awangardowy”, „wizjonerski”, „XY lat na scenie muzycznej” oraz obowiązkowe podkreślanie, że „to jeden z moich ulubionych” i, że „wpływowy” i podobnego typu bullshit i przejdę do rzeczy. Choć oczywiście zgadzam się z wszystkim, co pominąłem.

David Bowie - The Next Day

Ocena: * * * 1/4
Rozmawiałem wczoraj z P. (nie z „tym” P, tylko z innym), o nowej płycie Davida Bowie. Generalnie album podchodzi mu średnio, ale zgodził się ze mną, że „wstydu nie ma”. Dodał jeszcze komentarz, taki z przymrużeniem oka: „Jak mój dziadek miał 66 lat to, co najwyżej grał kolędy na skrzypcach”. Oczywiście wszystko pozostaje w strefie żartu, bo pobłażanie takiej postaci jak Bowie ze względu na wiek byłoby grubą zniewagą. Postaram się, więc być wobec niego jak najbardziej uczciwy.
Dwa pierwsze utwory na płycie pozostawiają naprawdę dobre wrażenie oraz nadzieję, że otrzymaliśmy rzecz z jednej strony bardzo przebojową, „popową” z nośnymi melodiami („The Next Day”) a z drugiej mroczną, ambitniejszą i bardziej „odjechaną” aranżacyjnie („Dirty Boys”) Ciąg dalszy płyty zweryfikował – nie do końca pozytywnie – moje oczekiwania. Pomyliłem się odnośnie niepokojących i pokręconych klimatów, których trochę brakowało na poprzednim albumie „Reality”. Płyta jest wyjątkowo gładka a odloty przydarzają się jeszcze tylko w „If You Can See Me” pod postacią techno – beatu w stylu „Earthling”.
Trafiłem za to z przebojowością, alBOWIEm (suchar) reszta utworów to bardzo zgrabny pop w rockowych aranżacjach, a melodie wkręcają się niczym wiertarka w głowę bohatera filmu „Pi” (nie tego „Pi” z tygrysem, tylko innego). W tej grupie pojawiają się bardzo dobre utwory jak, „Boss of Me” w stylu Petera Gabriela czy szybki, zwinny i – po prostu – rock’n’rollowy „You Will Set the Word On Fire”. Bitelsowskie nuty, obecne w twórczości Bowiego od początku kariery, zawarto w lekko psychodelicznym „I’d Rather Be High” oraz w przesłodzonym „Valentine’s Day”.
Szkoda, że obok dobrych numerów znalazły się tutaj reumatyczne szlagiery i piosenki na rasowe emeryten party czy inny dancing w Feniksie (tak, w tym „Feniksie” obok „Rio” na św. Jana). Mowa tu o niezwykle koszmarnym „Where Are We Now”, nudnym „You Feel So Lonely You Could Die” czy absurdalnym „Dancing Out In Space”.

Epilog   
Reakcja mediów na wydanie "The Next Day" jest niezwykle entuzjastyczna, choć ja mam wrażenie, że więcej w tym hype’u i radości z „powrotu dziadka po zawale do domu” niż rzetelnych sądów. Tym bardziej miło nam, że nas czytacie, a w zamian za to możecie zapoznać się z uczciwymi opiniami!

Kwestionariusz:  
1. Najlepszy moment: numery 1 i 2.
2. Najgorszy moment: numery 5, 10 i 13. 
3. Analogia z innymi element kultury: „Benny and Judy down”. Masakra w stylu klasycznym na uniwersytecie NIU w DeKalb, IL (utwór Valentine’s Day). Pomyśl o tym. 
4. Skojarzenia muzyczne: okładka ma sugerować nawiązania do jednego z najbardziej znanych dzieł Bowiego p.t. „Heroes”. Pomimo powrotu Viscontiego na stanowisko producenta, nawiązań nie widzę, a płyta brzmi całkiem podobnie do „Reality”. Otwierający płytę „The Next Day” ma bardzo podobny mocny drive jak jedynka z “Heroes” czyli „Beauty And The Beast”, ale na tym skojarzenia się kończą. Reszta w tekście.  
5. Pasuje jako ścieżka dźwiękowa do: przyprawiania gotowanej soczewicy monumentalną ilością kminu i chili.  
6. Ciekawostka: Bowie współpracował już z Adrianem Belewem i Robertem Frippem. Tym razem z rodziny King Crimson padło na Tony’ego Levina i jego stick (to stąd skojarzenia z Gabrielem). Levinas brał udział w nagraniu Heathen, jednak wydaję się, że dostał większa rolę na "The Next Day".
7. Na dokładkę okładka: Założono hańbienie i deptanie ikon. Udało się.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz