wtorek, 1 stycznia 2013

42. Basik: 2012


Moja pamięć to bardzo wybredna i kłamliwa ladacznica, więc nie do końca powinniście wierzyć w to, co piszę. Fakty są jednak faktami i poniższe zestawienie albumów jest jak najbardziej przemyślane. A co pamiętam (co pamiętam – nie to, co się naprawdę wydarzyło) z tego roku poza zawirowaniami życia codziennego i masą pracy? Na pewno wspaniałe koncerty na OFF Festiwal: Swans, The Stooges (Mike Watt grzmocący paczkę basową), tańce przy Hydrozagadce na Chrome Hoof, czarną magię uprawianą przez Kim Gordon i wiele, wiele innych. Hope Sandoval z Mazzy Star skradła mi serce. Wyjazd na Fu Manchu, gdzie nawet najwięksi malkontenci dali się porwać do stage divingu. Killing Joke w końcu udało się dorwać na dosyć nieszczęśliwym festiwalu, ale wtedy to już nie miało znaczenia. Była miazga. Wszystkie wyjazdy koncertowe oczywiście miały wspaniały wymiar towarzyski. Pamiętam też niesamowite wakacje pomorsko-kaszubskie dzięki G. i K. (i M.) oraz D. i M. (dostaliśmy nieźle w dupę w Horrorze w Arkham) wliczając w to spotkanie z kolegą recenzentem A.Z. Bestem (choć powrotu z niego już raczej nie pomnę). To były wakacje! Skończyłem autobiografię Brylewskiego i jestem zachwycony – rzecz bardzo inspirująca, do której wrócę na pewniaka.
Acha, nagrałem jedną płytę w tym roku.
To tyle na chwilę obecną. A teraz coś z zupełnie innej beczki: sport.

  1. Can – The Lost Tapes
Bezsprzecznie wydawnictwo roku. Wybrane z ponad 50 godzin archiwalnych nagrań kąski to prawdziwe delikatesy dla podniebienia. Żadnych zapychaczy, polepszaczy i „odrzutów”. Towar I kategorii. Dysk numer 3 gładzi cywilizacje.

  1. Patti Smith – Banga
Miłość do tej płyty nie była sprawą oczywistą pomimo mojego absolutnego oddania dla Patti i wymagała trochę czasu. Może niezbyt żywiołowa, ale niezwykle klimatyczna i przejmująca płyta. Słuchając „Constantine Dream” zostaję zabetonowany na 10 minut. Cover Neila Younga zbędny, choć może chodziło o dodanie trochę ciepła do całości.

  1. Neil Young – Psychedelic Pill
Wehikuł czasu. Trudno uwierzyć, że dziadek Neil nagrał tą płytę w 2012 roku skoro brzmi jak siostra „Zumy” z 1975r. Wspaniałe rozedrgane brzmienia gitar oraz analogowa produkcja powraca w sposób bezpretensjonalny. Przepiękne psychodeliczne dwuakordowce przeplatane są krótkimi piosenkami, które lśnią niczym perły.
---------------------------------------------------------------------------

  1. Future of the Left – The Plot Against Common Sense
Powrócili do zwariowanej i hałaśliwej stylistyki wypracowanej przez Mclusky. Pomysły rytmiczne, mocarny bas i bardzo dużo fajnych melodii. Niby noise-rock, ale super przystępny i przebojowy. Uzależnienie A.D. 2012.

  1. Frank Zappa – Road Tapes, Venue #1
Z przepastnej groty archiwów Zappa Family Trust wychodzą na powierzchnię w zastraszającym tempie kolejne wydawnictwa. Różnej jakości. Tym razem dostajemy rzecz bardzo wartościową. Wierzę, że odświeżony koncert z 1968 roku z Vancouver fenomenalnie oddaje ducha szalonych koncertów Mothers of Invention. W setliście mnóstwo klasyków (nawet na ówczesny czas niewydanych), od „Help I’m a Rock” po zwariowanego „King Konga”. Rzecz, która rozbawiła mnie zupełnie to, gdy w ostatnich sekundach nagrania słychać cichą rozmowę z publiczności – uwaga – w języku polskim w stylu: „W niedzielę idę do kościoła”. Polonia w Kanadzie i do tego na koncercie Zappy. Ale kosmos.

  1. Soundgarden – King Animal
Kolejny wspaniały powrót po wielu latach. Mnóstwo czystej nieoczekiwanej przyjemności ze słuchania.

  1. Scott Walker – Bish Bosch
Można powiedzieć, że nihil novi – i co z tego!?. Ja po prostu uwielbiam tą teatralność, patos i fluktuacje wzdłuż granicy pomiędzy obciachem a „sztuką”.  Dodatkowe pół gwiazdki w górę za odważne wsamplowanie dźwięku pierdów (hahaha). Znalazłem też bardzo dobry komentarz na jednym z portali internetowych: „Scott Walker doesn’t care what you think”. Fuck Yes!

  1. The Smashing Pumpkins – Oceania
Chyba największe zaskoczenie w tym roku. Talent Billy’ego Corgana do pisania zapadających w pamięć, chwytliwych nietuzinkowych melodii i riffów błyszczy jak 1000 karatowy diament. Pełna satysfakcja.

  1. Public Image Ltd. – This Is PiL
Dubowy odlot w kosmos. Grube basy i obsesyjne rytmy powodują, że nie sposób usiedzieć w miejscu a stopy same cyklinują parkiet. „We came from chaos / You cannot change us / Cannot explain us / and that’s what makes us”. Łup, łup, łup, łup, szur, szur, szur…

  1. Killing Joke – MMXII
Zdecydowanie lepsza i bardziej zwarta niż “Absolute Dissent”. Muzycznie jakby fuzja zółtego „Killing Joke”, „Hosannas From the Basement of Hell” i “Pandemonium”. Potężna dawka apokaliptycznej muzyki na koniec świata, który nie chce nadejść.

  1. Prong – Carved Into Stone
Absolutny powrót do formy po średnio udanych albumach wydanych w poprzedniej dekadzie. Skojarzenia z takimi klasykami jak „Prove You Wrong” czy „Cleansing” nasuwają się same. Taka podróż sentymentalna do zupełnie innej epoki łomotu. Nie byłeś tam nigdy, pewnie nie wciągniesz tego.

  1. Melvins – Freak Puke
Wolta stylistyczna (która to już z kolei?) tym razem w kierunku pół – akustycznym. Pozorna oczywiście, bo poziomem abstrakcji nie ustępuje dotychczasowym dokonaniom zespołu. Hard rock, blues, jazz w krzywym zwierciadle podlany jadowitym kwasem. Mieszanka, która powoduje zawrót głowy i turbulencje w żołądku.

*pod nazwami kryją się linki do utworów oraz wideoklipów - tych nie oceniam

---------------------------------------------------------------------------
I jeszcze wyróżnienia w mniej lub bardziej sprecyzowanych kategoriach.

ZZ Top – La Futura - Moja płyta samochodowa roku 2012. Na krótkie i długie dystanse. Dodatkowe wyróznienie za fenomenalne tłuste brzmienie.
Getatchew Mekurya, The Ex & Guests – Y’Anbessaw Tezeta – afrykański jazz plus hałaśliwi i sympatyczni holendrzy. „Jedynka” lepsza, ale ta też nieźle kopie.

Peter Hammill – Consequences – jak na niego płyta średnia, ale poprzeczka przecież wisi wysoko. Poza tym nie mam dystansu do jego muzyki. Kocham. „Perfect Pose” z tego albumu to jeden z moich ulubionych utworów Hammilla.

The Gathering – Disclosure – kolejne zaskoczenie gigant i karp na ryju. Piękny, senny trip podbity gitarowym zgiełkiem w tle. So sweeeet! „I Can See Four Miles” od 1/3 utworu wznosi w inny wymiar.

Oddzielną kategorię powinno się stworzyć dla reedycji całego katalogu Franka Zappy na CD gdzie w części mastery z lat 90 zastąpiono oryginalnymi analogowymi. Można tylko mieć żal, dlaczego tylko część została przywrócona do wersji analogowych. Podsumowując: w 2013 muszę dokupić kolejną szafkę na CD.


---------------------------------------------------------------------------
Jako, że mam jeszcze te swoje pięć minut muszę napisać o dwóch ważnych odkryciach poczynionych w roku dwunastym. Pierwsze z nich to muzyka Krzysztofa Pendereckiego, która wciąga mnie z siłą odkurzacza rainbow. Faktura jego utworów, to całościowe, kompletne brzmienie i barwy kompozycji są absolutnie porażające i głębokie. Odkryłem też po raz drugi przyjemności słuchania radia. Ale to w sumie nie o radio chodzi.
Do zobaczenia w 2013 roku!

4 komentarze:

  1. Przedwieczny czeka na rewanż! :D

    Fajne zestawienie, połowy nie znałem (albo nie wiedziałem, że jest coś nowego od danego zespołu) i skorzystam z polecanek. :)

    OdpowiedzUsuń
  2. A czy chodzi o jakąś konkretną stację radiową?

    OdpowiedzUsuń
  3. Niech będzie, że Radio Ethiopia ;)

    OdpowiedzUsuń