Ocena: * * * 3/4
Śpiewająca kobieta pod koniec lat sześćdziesiątych? Janis
Joplin – odpowie prawie każdy rockman i będzie miał rację. Bo dziewczyna
przyćmiła absolutnie wszystkie inne konkurentki, które parały się w owym czasie
rockowym śpiewaniem. Co nie znaczy, że konkurentki owe nie były nic warte. Oto na
ten przykład Laura Nyro, zmarła przed piętnastu laty, w Polsce praktycznie
nieznana, a i w świecie anglosaskim dziś właściwie zapomniana. Niesłuszne
będzie wprawdzie zaliczenie jej propozycji do rocka, niemniej pochylmy się na
moment nad jej najsłynniejszym dziełem.
Ten, kto słuchanie płyty rozpocząłby od zamykającego ją „The
Confession”, uznałby, że obcuje z przedstawicielką jakże modnego wówczas
folkrocka i delikatnych akustycznych brzmień gitary. Ale to zmyłka, prawdziwym
żywiołem tej płyty jest raczej swoista hybryda soulu, jazzu i gospel. Głównym
instrumentem jest pianino, choć znajdziemy nierzadko i harfę, i delikatne dęte
drewniane, i rozbuchane niemal musicalowe aranżacje z użyciem dętych
blaszanych. Nie zabraknie z jednej strony bluesa (jak wskaże choćby sam tytuł „Woman’s
Blues”), a z drugiej – przyznajmy szczerze – niebezpiecznego zbliżenia się do
stylistyki, dajmy na to, Alicji Majewskiej. Bardziej jednak niż muzyka
przyciąga tutaj ucho głos Laury i trzeba przyznać, że jest zjawiskowy.
Dziewczyna śpiewa strasznie lekko i zwiewnie (co nie znaczy, że eterycznie), ma
się wrażenie, że wszystkie frazy przychodzą jej z beztroską lekkością. A i
pomysłów jej nie brakuje – przejście z krzyku w szept? Normalka. Nagłe zmiany
tempa? Proszę bardzo. Od folku, do opery, proszę Państwa. A wszystko z radosną
fantazją i uwodzicielskim wręcz brzmieniem.
A o czym dziewczę śpiewa? A o czym ma śpiewać – o miłości,
jej radościach i smutkach przede wszystkim. Choć nie tylko – w „Sweet Blindness”
i „Stoned Soul Picnic” pobrzmiewają wątki alkoholowo – narkotyczne, jak na
hippisowską epokę przystało. A dodajmy, że wszystkie teksty i kompozycje są jej
autorstwa, co tylko przydaje płycie szczerości. W epoce jednakże nie odniosła ona specjalnego sukcesu,
głośniej o Laurze było, gdy przeróbki jej utworów nagrywali The 5th Dimension
czy inna (Academy Award Winner) Barbra Streisand.
Kwestionariusz:
1. Najlepszy moment: Refren „Luckie”. Ależ to buja!
2. Najgorszy moment: Zapędy w stronę tak zwanej muzyki
estradowej.
3. Analogia z innymi elementami kultury: Tekst „Eli’s Coming”
nie jest specjalnie jasny, ale nie wykluczam, że miano Eli odnosi się do
najwyższego bóstwa religii kananejskiej.
4. Skojarzenia muzyczne: Od Tori Amos po divy z Broadwayu.
5. Pasuje jako ścieżka dźwiękowa do: Wczesna wiosna!
Wszystko się budzi do życia.
6. Ciekawostka: Dowodem na wręcz anonimowość Laury w Polsce
niech będzie fakt, że w całej swej historii pismo „Tylko Rock” wzmiankowało o
niej (Laurze, nie Polsce) tylko raz. Zgadliście, z okazji śmierci.
7. Na dokładkę okładka: Może się okazać, że Laura jest
daleką ciotką panny Polly Jean Harvey.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz