
Ocena: * * * 2/3
Dla tych, dla których wczesny etap działalności The Rolling Stones wydaje
się mało porywający lub po prostu zniechęceni są rozdrobnieniem tegoż materiału
na sporawą ilość singli, mini-albumów itp. dobrym rozwiązaniem jest sięgnięcie
po albumy kompilacyjne. Na myśl oczywiście przychodzą najważniejsze pozycje
tego typu, czyli „Rozgrzane kamury” (Hot
Rocks {1964-1971}) oraz „Więcej napalanych kamulców” (More Hot Rocks {Big Hits and Fazed Cookies}). Ze swej natury, płyty
koncertowe również są swoistymi „best ofami” będącymi dobrym podsumowaniem
fragmentu życiorysu zespołu. Takim „dokumentem” jest właśnie „Got Live If You
Want It!” nagrany w 1966. Cudzysłowu użyłem intencjonalnie gdyż album ten jest niemal
dokumentu przeciwieństwem. Właściwie jest to dokument fabularyzowany z dużą
domieszką fikcji. Bazowy materiał został co prawda nagrany na żywca jednak duża
jego część doczekała się „poprawek studyjnych”. Mało tego, aplauz oraz okrzyki najaranych
widzosłuchaczy również doklejono na etapie produkcji. Dla jednych świadomość
tego faktu może być nie do przejścia („To przecież nie jest „TRU!”, TatooOO!).
Mnie to akurat nie przeszkadza. Między wierszami można wyczytać przecież więcej.
Wieść niesie, że koncerty Stonesów w owym czasie były totalnym chaosem, który
rozpoczynali histeryczni fani a objawiał się między innymi szturmem sceny.
Dobry powód na nagranie płyty koncertowej w studio z dala od szajbusów, nie?
Fikcja ma w sobie więcej prawdy niż sama prawda. Zostawiam ocenianie „Got Live…” w
kontekście dymu i luster tzw. znawcom
muzyki, Wielkim Śledczym.
Wykonania bronią się same. „Under My Thumb” z tego
albumu to najlepsza mi znana wersja utworu. Brudna, agresywna i szybka. Prawie
jak jakieś proto-MC5 (proto-proto-punk?). Charlie Watts wali tu w bębny jakby
przewidywał powstanie Ministry. Wszystkie utwory (poza „balladami” – tych
jednak niewiele) mają tu taki charakter: szybko, hałaśliwe, rytmicznie. Do
posłuchania mamy świetny, choć krótki wybór „kamiennych” hitów od „Get Off of My Cloud” po „(I Can’t Get No) Satisfaction”.
Czy to
jest pierwsza koncertówka The Rolling Stones? Nie wiem. Czy quasi-koncertowy
„Got Live If Sou Want It!” oddaje ducha koncertów Stonesów z owej epoki? Wierzę
i czuje, że tak i polecam wszystkim, którzy myślą błędnie, że młodociani Stones
to zawodowe mięczaki.
Kwestionariusz:
1. Najlepszy moment: Jagger, Richards, Jones, Watts i Wyman.
2. Najgorszy
moment: momentami jednak bałaganiarstwo tych nagrań może lekko
irytować.
3. Analogia z innymi element kultury: Mick ma dużo KULTURY osobistej
czego dowodem są grzeczniutkie podziękowania do rozwydrzonej publiki „Thank you
very much indeed !”. Efekt komiczny. To były czasy!
4. Skojarzenia muzyczne: The Beatles, MC5, The Stooges.
4. Skojarzenia muzyczne: The Beatles, MC5, The Stooges.
5. Pasuje jako ścieżka dźwiękowa do: tupania
i klaskania.
6. Ciekawostka: Brzmienie tego albumu jest tak tłuste, że po
każdym odsłuchu sprawdzam sobie poziom cholesterolu. Jest też tak brudne, że za
każdym razem muszę czyścić uszy!
7. Na dokładkę okładka: Kompozycja
zdjęć z występów. Perkusista ma ich jak zwykle najmniej, co zazwyczaj prowadzi
do frustracji i niskiego powodzenia u fanek.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz