
Ocena: * * * *
Po singlowym (i poza-albumowym) „Live to Rise” napisanym na
ścieżkę dźwiękową do „Avengers” miałem obawy, że na „King Animal” zwycięży
miękka stylistyka muzyki „środka”. Tak się nie stało. Dzisiejszy Soundgarden
gra jak TEN Soundgarden nawet po 16 latach przerwy pomiędzy studyjnymi albumami. Przyznaję jednak, że to
jest najbardziej gładka płyta ekipy z Seattle. Do poziomu kruszącego uzębienie
słodkiego pop – rocka typu, dajmy na to Sixx:A.M. na szczęście bardzo daleko.
Nie sądzę, że granica dzieląca te światy zostanie przez nich
kiedykolwiek przekroczona. Zapytajcie Chrisa „been there, done that” Cornella.
Styl natychmiastowo rozpoznawalny. Charakterystyczna melodyka, sprytne
riffy, brak solówek i świetna gmatwanina rytmiczna. Plątanina misternie
zakamuflowana - nie ujmująca płynności płyty a dodająca mnóstwo dynamiki. No i
oczywiście głos Cornella, nie do pomylenia z żadnym innym. Wcale nie dominujący
nad resztą muzyków, znajdujący swoje miejsce pomimo natrętnej charyzmy.
Każdy
utwór kojarzy mi się w jakiś sposób z poprzednimi płytami zespołu. Nie na
regułach plagiatów czy kopiowania zagrywek lecz klimatycznie. Jest dynamicznie
i rock’n’rollowo w „Been Away Too Long”, „Attrition”, są utwory osadzone na
głębokim groove jak „ Non-State Actor”, „By Crooked Steps” jak i psychodelia –
„A Thousand Days Before”, “Rowing”. Podnoszenie ciężarów w stylu Badmotorfinger posłuchamy w “Blood on the
Valley Floor”. Ostatecznie jest kilka rzeczy kojarzących się luźno z poprzednim (i
świetnym!) albumem grupy, czyli „Down On the Upside” takie jak „Bones of Birds”
albo „Taree”.
Pomijając wysoki poziom kompozycji sporo przyjemności ukryto w
samym brzmieniu albumu. Dominują barwy jaskrawe ale zostały odpowiednio nasycone
brudem i dymem. Krótkie kopiące bębny, mruczacy bas i drapiąca po plecach
gitara (a nie drapie w końcówce „Eyelid’s Mouth”? No powiedz, że nie?). Świetne
kompozycje, wyborne brzmienie, wyważona przebojowość.
Nie potrzebuję nic
więcej. Wielki powrót („In Your Face, Faith no More!”).
Kwestionariusz:
1. Najlepszy moment: „Eyelid’s
Mouth” i „Rowing” czyli finał płyty.
2. Najgorszy moment: Zdecydowanie
można zaoszczędzić i nie porywać się kupno wydania „deluxe” płyty.
Bonusy kompletnie zbędne. Jak zazwyczaj.
3. Analogia z innymi element
kultury: temat wojny przywoływany w „Blood On the
Valley Floor” i wojenne analogie w „Attrition”.
4. Skojarzenia muzyczne:
Pisałem, że plagiatu nie ma. Bo nie ma, ale „Worse Dreams” kojarzy mi się
rytmiczne ze „Spoonman” z „wiadomo-skąd”.
5. Pasuje jako ścieżka dźwiękowa
do: Zima, zima, czekam na śnieg. A
może nie.
6. Ciekawostka: Na tydzień przed premierą można było
przesłuchać płytę w sieci za darmochę. Podoba mi się ten trend, nie ukrywam.
7.
Na dokładkę okładka: Baphomet na swoim tronie również czekał na nową płytę
Soundgarden. Jak pokazuje okładka – o jedną zimę za długo.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz