sobota, 1 listopada 2014

84. Pippin: John Coltrane, Lush Life


Ocena: * * *
 
Że mam problem z pisaniem o jazzie – już wspominałem. Ale problem ów jest głębszy. Nie jest on bowiem problemem z pisaniem o jazzie, tylko problemem z analizą jazzu. Z rzetelnym (albo i nie), rozumowym, analitycznym rozłożeniem na czynniki pierwsze muzyki spod znaku, dajmy na to, Coltrane'a. Gdy brak prostych struktur kompozycyjnych (i to niekoniecznie spod znaku zwrotka-refren), gdy tak wielką rolę pełni improwizacja – jak to zbadać, jak to zmierzyć? Jak racjonalnie wytłumaczyć, że „Kind of Blue” Milesa to album dziejowy? Czym różni się on dla laika od milionów innych jazzowych propozycji? Siedzi gość i napieprza w trąbkę (saksofon, klarnet itp.), sekcja rytmiczna czasem jest, czasem jej nie ma... I tyle. Przecież ten jazz to wszędzie jest taki sam.
Taki Coltrane na ten przykład to w samym 1961 wydał cztery płyty. I to „oficjalne”, a „Lush Life” nie do końca do takowych należy. Jak to tłumaczyć? Że gość wydaje wszystko, co tylko spłynie mu spod ustnika? Że każda płyta inna, o czym innym i w innym stylu i pokazać ją ludziom trzeba? „Lush Life” posklejano z trzech różnych sesji Coltrane'a i zaprzyjaźnionych (stop – czy ja tam zresztą wiem, czy faktycznie zaprzyjaźnionych?) muzyków (na każdej sesji innych) na przestrzeni ośmiu miesięcy i to kilka lat wcześniej. Ale czy słyszycie różnice? Dla mnie równie dobrze mogliby to nagrać w godzinę na żywo (na setkę, jak to mówią w rocku). Stanąć w studiu czy knajpie, wpaść w ten swój trans i grać. Bo jazz nieodmiennie kojarzy mi się z transem. Z muzyką nie do analizowania, która płynie w tle i wywołuje takie czy inne emocje – nudę, niepokój, podekscytowanie, przytłoczenie, relaksik. Przy „Lush Life” dominuje relaksik właśnie. Podsumowując kilkanaście powyższych zdań – słucha się miło, ale w zrozumiały sposób Wam nie wytłumaczę, dlaczego „A Love Supreme” ma pięć gwiazdek, a „Lush Life” ledwie mocne trzy.
 
Kwestionariusz:
1. Najlepszy moment: Sobotnie popołudnie.
2. Najgorszy moment: Poniedziałkowy poranek.
3. Analogia z innymi elementami kultury: Ładnie Wam to wytłumaczy strona jazzstandards.com. Historia utworu (wcale nie autorstwa Coltrane'a), najbardziej znane wersje, wykorzystanie w filmach itp.
4. Skojarzenia muzyczne: Czy pod koniec „Trane's slow Blues” nie miga Wam jakby „Kiedy byłem małym chłopcem”?
5. Pasuje jako ścieżka dźwiękowa do: Sobotnie popołudnie.
6. Ciekawostka: Simpsonowie mieli kota o imieniu Coltrane.
7. Na dokładkę okładka: Nie ominął go w życiu okres posiadania pod nosem, jak to nazywa kumpel, gnoja.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz