***
Trudna sprawa z tym
wczesnym Coltranem. Dać niską ocenę? Nie godzi się, wszak to
Mistrz. Dać wysoką? Człowek nawet jakby chciał, to nie może, bo
serce boli. A nie da się przecież wycisnąć z tego krążka
takiego soku, jaki by się chciało.
Odpuszczę sobie pisanie
o przypadkowości "Lush Life" i omawianie ewolucji dorobku
Coltrane'a. Wiadomo, że Prestige, że Blue Note, że Atlantic, a
następnie kluczowy Impulse!... No właśnie, odpuszczę sobie.
Jesteśmy w roku 1957 i 1958. Mamy przed uszami wspaniały przykład
tego, jak wyglądały początki solowej działalności Johna
Coltrane'a. Do nagrania "Kind Of Blue" został jeszcze rok.
Ale to dobry kierunek, by wskazać kilka różnic. Na "Lush
Life" Trane w dużo skromniejszym składzie idzie w tą samą
stronę co Miles. Stonowana, delikatna przygoda na "Lush Life"
rozgrywa się jednak w inny sposób niż wspomniany klasyk. W
porównaniu z "Kind Of Blue" brakuje tu rozmachu, brakuje
wpadajacych w ucho tematów, brakuje jednolitego organizmu w postaci
naoliwionego składu, jest za to morze liryczności, jazzowej
ballady, klimatu zadymionej knajpy. Dorzucić jeszcze wokalistę i
byłby komplet. Ghrrr... Nie ma jednak tak, że jest golizna
kompletna. Album jest spójny, a Trane jest całkowicie
ukształtowany. Brakuje jeszcze kilku szlifów, by zrobić krok
dalej. Ten okres u Trane'a to oczywiście również czas szukania,
szperania, sprawdzania się w standardach, docierania się, ale
rozgrywa się on na innych płaszczyznach niż przyzwyczailiśmy się
w przypadku tego muzyka. Próżno jednak szukać tu tego
wizjonerstwa, które później wywinduje Trane'a na szczyt hierarchii
jazzowej, gdzie króluje nowatorstwo i awangarda. Mnie to do końca
nie przekonuje. Nie wciąga, nie zasysa, choć nie wzdrygam się na
myśl, że muszę tego słuchać. Za to z pewnością rzesze osób
grających standardy jazzowe, ludzi słuchających tylko "klasycznego
jazzu" będzie wniebowzięta. Basik też jest wniebowzięty. Bo
to jest TO! Cieszę się ich szczęściem, a sam znikam za zakrętem
z napisem "Impulse!".
Kwestionariusz:
1.
Najlepszy moment: Przejście
Trane'a do wytwórni Impulse!
2.
Najgorszy moment: Słuchałem tej płyty dziesiątki razy. I
zawsze wierzę, że właśnie TEN kolejny odsłuch mnie złamie. Póki
co żaden nie złamał.
3. Analogia
z innymi elementami kultury: Jest
słodko, ale nie ma się co oszukiwać, musi być heroina, muszą być
dziwy, musi być hazard. Nie ma pierdolenia się. A właściwie to
jest.
4.
Skojarzenia muzyczne: Trane to
Trane, ale bardzej przychodzi na myśl jazz lat 50. [Co kurwa
oczywiścieni nie jest dzwne – przypis mój, wykonany po
przeczytaniu tego com napisał...]
5. Pasuje
jako ścieżka dźwiękowa do: W
sumie to uniwersalna muza. Można, rano, można przed snem, zawsze
można. Ale czy trzeba?
6.
Ciekawostka: Moja ciekawostka
jest taka, że do tej płyty Trane'a wracam najczęściej. Z różnych
względów. Czasem Basik mi każe, czasem Basia, czasem sam się
zmuszam. A ja ulegam. Sobie i im.
7. Na
dokładkę okładka: Zwróciliście uwagę na ten wspaniały wąs?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz