sobota, 1 listopada 2014

84. pilot kameleon: John Coltrane, Lush Life

***
Trudna sprawa z tym wczesnym Coltranem. Dać niską ocenę? Nie godzi się, wszak to Mistrz. Dać wysoką? Człowek nawet jakby chciał, to nie może, bo serce boli. A nie da się przecież wycisnąć z tego krążka takiego soku, jaki by się chciało.
Odpuszczę sobie pisanie o przypadkowości "Lush Life" i omawianie ewolucji dorobku Coltrane'a. Wiadomo, że Prestige, że Blue Note, że Atlantic, a następnie kluczowy Impulse!... No właśnie, odpuszczę sobie. Jesteśmy w roku 1957 i 1958. Mamy przed uszami wspaniały przykład tego, jak wyglądały początki solowej działalności Johna Coltrane'a. Do nagrania "Kind Of Blue" został jeszcze rok. Ale to dobry kierunek, by wskazać kilka różnic. Na "Lush Life" Trane w dużo skromniejszym składzie idzie w tą samą stronę co Miles. Stonowana, delikatna przygoda na "Lush Life" rozgrywa się jednak w inny sposób niż wspomniany klasyk. W porównaniu z "Kind Of Blue" brakuje tu rozmachu, brakuje wpadajacych w ucho tematów, brakuje jednolitego organizmu w postaci naoliwionego składu, jest za to morze liryczności, jazzowej ballady, klimatu zadymionej knajpy. Dorzucić jeszcze wokalistę i byłby komplet. Ghrrr... Nie ma jednak tak, że jest golizna kompletna. Album jest spójny, a Trane jest całkowicie ukształtowany. Brakuje jeszcze kilku szlifów, by zrobić krok dalej. Ten okres u Trane'a to oczywiście również czas szukania, szperania, sprawdzania się w standardach, docierania się, ale rozgrywa się on na innych płaszczyznach niż przyzwyczailiśmy się w przypadku tego muzyka. Próżno jednak szukać tu tego wizjonerstwa, które później wywinduje Trane'a na szczyt hierarchii jazzowej, gdzie króluje nowatorstwo i awangarda. Mnie to do końca nie przekonuje. Nie wciąga, nie zasysa, choć nie wzdrygam się na myśl, że muszę tego słuchać. Za to z pewnością rzesze osób grających standardy jazzowe, ludzi słuchających tylko "klasycznego jazzu" będzie wniebowzięta. Basik też jest wniebowzięty. Bo to jest TO! Cieszę się ich szczęściem, a sam znikam za zakrętem z napisem "Impulse!".

Kwestionariusz:
1. Najlepszy moment: Przejście Trane'a do wytwórni Impulse!
2. Najgorszy moment: Słuchałem tej płyty dziesiątki razy. I zawsze wierzę, że właśnie TEN kolejny odsłuch mnie złamie. Póki co żaden nie złamał.
3. Analogia z innymi elementami kultury: Jest słodko, ale nie ma się co oszukiwać, musi być heroina, muszą być dziwy, musi być hazard. Nie ma pierdolenia się. A właściwie to jest.
4. Skojarzenia muzyczne: Trane to Trane, ale bardzej przychodzi na myśl jazz lat 50. [Co kurwa oczywiścieni nie jest dzwne – przypis mój, wykonany po przeczytaniu tego com napisał...]
5. Pasuje jako ścieżka dźwiękowa do: W sumie to uniwersalna muza. Można, rano, można przed snem, zawsze można. Ale czy trzeba?
6. Ciekawostka: Moja ciekawostka jest taka, że do tej płyty Trane'a wracam najczęściej. Z różnych względów. Czasem Basik mi każe, czasem Basia, czasem sam się zmuszam. A ja ulegam. Sobie i im.
7. Na dokładkę okładka: Zwróciliście uwagę na ten wspaniały wąs?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz