Ocena: * * * 2/3
Jeśli wykonawca wyda co najmniej przyzwoitą debiutancką
płytę, to istnieją dwie szkoły, co do jego dalszych losów. Jedna twierdzi, że
najtrudniejsza jest druga płyta, inna – że druga powstaje jeszcze z rozpędu, na
świeżości, a najtrudniejsza jest trzecia. Jak to było w przypadku Kate Bush?
Nie wiem, czy „Lionheart” powstał „z rozpędu, na świeżości” (acz Kate startując, miał już napisanych, z czasów nastoletnich, około dwustu piosenek i nagrywając swą drugą płytę nowych ułożyła raptem trzy), wiem za to, że
jest zarazem i podobny, i niepodobny do wspaniałego „The Kick Inside”, od
którego dzieli go raptem kilka miesięcy.
Ale bez przesady – tym, którzy trąbią, że podczas tych kilku miesięcy stało się z Kaśką coś złego i druga płyta jest tylko bladą kopią pierwszej, nie warto zbytnio wierzyć. Dobra, jest jednak słabiej, jest mniej przebojowo, jest mniej magicznie i próżno szukać olśnień na miarę „The Man With The Child In His Eyes”, o „Wichrowych Wzgórzach” nie wspominając – ale jest to nadal płyta na poziomie. Mniej przebojowa - bo subtelniejsza, mniej krzycząca „Spójrz na mnie, posłuchaj, mnie, zobacz, co tu wymyśliłam!”. Zresztą czy refren „Wow” (cóż za trafiony tytuł) jest słaby? Czy niski głos Kate choćby w „Coffee Homeground” jest tylko słabą kopią debiutu? Czy wreszcie mroczny wstęp „Hammer Horror” nie współgra idealnie z tematyką?
W ujęciu całościowym muzycznie mamy tu Kate Bush, jaką poznaliśmy na debiucie i jaką znać będziemy przez kolejne płyty. Niepodrabialny (no dobra, podróbek było wiele, ale kilka lig niżej), osobny styl. Subtelne melodie, szlachetne, nieoczywiste aranżacje, zwiewność i wysoki, jedyny w swoim rodzaju głos. I nawet dynamiczny refren „Don’t Push Your Foot On The Heartbrake” (a i „Hammer Horror” do niego niedaleko) nie zmieni tych skojarzeń, Kaśka, zwłaszcza z wczesnych płyt, zawsze będzie nam się jawić jako natchnione, nieco kiczowate, dziewczę, będąca zawsze o kilka stóp nad ziemią, jak bohaterka „Dziadów części II”.
Kwestionariusz:
1. Najlepszy moment: "Wow! Wow! Wow! Wow! Wow! Wow!"
2. Najgorszy moment: „In the Warm Room”.
3. Analogia z innymi elementami kultury: Nawiązań literackich i filmowych jak zwykle masa – dość spojrzeć na tytuły utworów.
4. Skojarzenia muzyczne: Nikt przed nią i rzesze marnych podróbek po niej. Chociaż są i miłe wyjątki – bez Kaśki nie byłoby pewnie Bjork i Tori Amos. I jakkolwiek ta druga może i jest jednak kopią, tak ta pierwsza na pewno nie.
5. Pasuje jako ścieżka dźwiękowa do: Poszukiwania Piotrusia Pana oczywiście.
6. Ciekawostka: O ilości jej tras koncertowych pewnie wiecie?
7. Na dokładkę okładka: A tu jednak kopia „The Kick Inside”. Znów dziwna poza, która, jak sądzę, ma wyglądać uwodzicielsko.
Ale bez przesady – tym, którzy trąbią, że podczas tych kilku miesięcy stało się z Kaśką coś złego i druga płyta jest tylko bladą kopią pierwszej, nie warto zbytnio wierzyć. Dobra, jest jednak słabiej, jest mniej przebojowo, jest mniej magicznie i próżno szukać olśnień na miarę „The Man With The Child In His Eyes”, o „Wichrowych Wzgórzach” nie wspominając – ale jest to nadal płyta na poziomie. Mniej przebojowa - bo subtelniejsza, mniej krzycząca „Spójrz na mnie, posłuchaj, mnie, zobacz, co tu wymyśliłam!”. Zresztą czy refren „Wow” (cóż za trafiony tytuł) jest słaby? Czy niski głos Kate choćby w „Coffee Homeground” jest tylko słabą kopią debiutu? Czy wreszcie mroczny wstęp „Hammer Horror” nie współgra idealnie z tematyką?
W ujęciu całościowym muzycznie mamy tu Kate Bush, jaką poznaliśmy na debiucie i jaką znać będziemy przez kolejne płyty. Niepodrabialny (no dobra, podróbek było wiele, ale kilka lig niżej), osobny styl. Subtelne melodie, szlachetne, nieoczywiste aranżacje, zwiewność i wysoki, jedyny w swoim rodzaju głos. I nawet dynamiczny refren „Don’t Push Your Foot On The Heartbrake” (a i „Hammer Horror” do niego niedaleko) nie zmieni tych skojarzeń, Kaśka, zwłaszcza z wczesnych płyt, zawsze będzie nam się jawić jako natchnione, nieco kiczowate, dziewczę, będąca zawsze o kilka stóp nad ziemią, jak bohaterka „Dziadów części II”.
Kwestionariusz:
1. Najlepszy moment: "Wow! Wow! Wow! Wow! Wow! Wow!"
2. Najgorszy moment: „In the Warm Room”.
3. Analogia z innymi elementami kultury: Nawiązań literackich i filmowych jak zwykle masa – dość spojrzeć na tytuły utworów.
4. Skojarzenia muzyczne: Nikt przed nią i rzesze marnych podróbek po niej. Chociaż są i miłe wyjątki – bez Kaśki nie byłoby pewnie Bjork i Tori Amos. I jakkolwiek ta druga może i jest jednak kopią, tak ta pierwsza na pewno nie.
5. Pasuje jako ścieżka dźwiękowa do: Poszukiwania Piotrusia Pana oczywiście.
6. Ciekawostka: O ilości jej tras koncertowych pewnie wiecie?
7. Na dokładkę okładka: A tu jednak kopia „The Kick Inside”. Znów dziwna poza, która, jak sądzę, ma wyglądać uwodzicielsko.
Hej, czy korzystałeś już z nowego serwisu http://zblogowani.pl ? Serdecznie zapraszam!
OdpowiedzUsuń