****2/3
Powrót Brygady Kryzys na
początku lat 90., z pewnością nie należał do łatwych. Kultowy
status zespołu, wysokie oczekiwania publiczności oraz nowa
rzeczywistość sprawiały, że nie mógł to być zwykły powrót do
świata żywych. Poprzeczka wisiała naprawdę wysoko. Dzisiejsza,
ponad dwudziestoletnia perspektywa, pozwala chłodnym okiem przyjrzeć
się tamtej sytuacji.
Kultowy status zespołu
to nie było coś, co spędzałoby sen z powiek Brylewskiemu i
Lipińskiemu. Materiał szykowany na płytę "Cosmopolis"
pod względem artystycznym nie ustępował temu, który znalazł się
na "Czarnej Brygadzie". Problemem mogło być nastawienie
publiczności. Oczekiwania jakie niósł ten powrót były naprawdę
wielkie. Inny moment dziejowy sprawił, że wizja zespołu rozminęła
się z tym na co czekali słuchacze pamiętający poprzednie
wcielenie Brygady Kryzys. Problemem była też nowa rzeczywistość i
chyba niechęć do przystosowania się
przez zespół do kapitalistycznych realiów. Lata 1991-1994
to konsekwentne zwalnianie tempa, które doprowadziło do trwającej
dziewięć lat hibernacji. Dodatkowo Brylewski w tamtym czasie powoli
domykał większość swoich projektów. Pisałem o tym szerzej w
recenzji Falarka [link].
Brygada Kryzys lat 90 to
nie tylko "Cosmopolis". Było coś jeszcze."Live In
Remont 93" to dziwna płyta. Powstała właściwie przez
przypadek. I taką egzystencją przypadku trwa po dziś dzień.
Trochę szkoda, gdyż zasługuje na znacznie więcej. Co prawda jest
to wydawnictwo tak marginalne, że niewiele osób o nim pamięta.
Wydaje się, że nawet sam zespół również o nim zapomniał. Bo o
ile cykliczną imprezę Stanik czasem ktoś wspomni (organizowana w
latach 92-94 dokładnie 13 grudnia miała młodzieży przypominać o
stanie wojennym), o tyle "Live In Remont 93" jest
marginesem tego marginesu. Teoretycznie nie powinno to dziwić,
praktycznie jednak zastanawia. Dlaczego? Bo Brygada Kryzys tamtej
nocy grała z niesłychaną mocą i artystycznie wygrała wszystko,
co można wygrać.
Autentyzm, energia,
radość grania. Zespół nie odgrywa materiału studyjnego, bawi go
improwizacja, pojawiają się eksperymenty z aranżacjami. Dzięki
niesamowitemu wstępowi "Ganja" wydłuża się do ponad
sześciu minut, "Nie ma nic" zostaje podane w wersji
reggae’owej, "Subway Train" i kilka innych utworów jest
cudownie sflangerowanych. Gdzieś w tle "Nie daj się"
pojawia się wokaliza Brylewskiego zaczerpnięta z płyty "Tehno
Terror" Maxa i Kelnera. Całość ubarwiają śpiewy Vivianny
Quarcoo. Właściwie każdy utwór należałoby tutaj wymienić, bo
zespół nie odpuszcza nawet na chwilę. Cudownie naoliwiona maszynka
koncertowa, gdzie wszystko ma swoje miejsce, ale odpowiedni luz
sprawia, że nic nie wydaje się zaprogramowane. Dodatkowo zwraca
uwagę produkcja, bardzo przestrzenna i oddająca naturalny sceniczny
sound.
Niestety wydawnictwo to
tylko urywek tamtego koncertu. Całość trwa sporo poniżej 40
minut, a przecież wiadomo, że zespół dał wtedy o wiele dłuższy
koncert. I tutaj można zapytać: a może tak wydać ten materiał na
płycie kompaktowej i uzupełnić o resztę utworów wykonanych tego
wieczora? A może podwójny winyl? A jeśli nie płyta, to może
chociaż wersja cyfrowa? Jeśli się pojawi, zmieniam notę na
komplet gwiazdek.
Kwestionariusz:
1.
Najlepszy moment: Jedna z
najlepszych polskich koncertówek.
2.
Najgorszy moment: Chcę
wszystko, a nie tylko 37 minut.
3.
Analogia z innymi elementami kultury: Koncert
powinien przypominać stan wojenny, Jaruzelskiego, pacyfikacje,
koksowniki, czas apokalpsy. A mnie przypomina tylko to, jak wielki
zespołem była Brygada Kryzys.
5.
Pasuje jako ścieżka dźwiękowa do: ciągłego
słuchania. Potrafię słuchać tego albumu przez kilka dni bez
przerwy bez żadnego znudzenia.
6.
Ciekawostka: 1. Kiedyś
przygotowywałem materiał o zespole The Fotoness. Podczas rozmowy z
Tomkiem Lipińskim zapytałem go o losy tej płyty. Marginalność
tego wydawnictwa sprawiła, że artysta o nim nie pamiętał. Te
cztery milowe recenzje mają na celu przywrócić, a właściwie
wprowadzić to wydawnictwo do powszechnej świadomości. 2.
Nagrania z tej płyty zostały zmiksowane przez Marka Grzesika,
tragicznie zmarłego przyjaciela zespołu. Zespół postanowił je
wydać na kasecie w 1996 roku. Całość firmowało studio Gold Rock.
7.
Na dokładkę okładka: skromna
w środkach bardziej kojarzy się z ascetyczną "Czarną
Brygadą" niż breugleowskim "Cosmopolis".
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz