
Ocena: * * * * *
Miałem
pisać, że to kolejna płyta Brylewskiego, ale przecież tak nie jest do
końca. Sam Brylu opowiada w „Kryzysie w Babilonie” o tym, że motorem
napędowym byli tutaj Piotr „Fala” Falkowski i Arek Antonowicz -
założyciele grupy. Robert Brylewski dołączył do zespołu podczas
rejestrowania przez nich materiału na płytę demo w jego studio „Złota
Skała”. Zaśpiewał teksty do kilku numerów, spodobało się i tak już
zostało.
Unikam pisania, że to płyta Brylewskiego, lecz trudno spychać jego wkład w nagrania na jakiś dalszy plan. Jego obecnością przesiąknięta jest cała płyta i nie tylko ze oczywistych względów bycia głównym wokalistą zespołu. Jak sam opowiada, odrzucenie roli śpiewającego gitarzysty i skupienie się na jednej czynności (czy też dwóch – śpiewaniu i pisaniu) prowadziło do nowych doświadczeń muzycznych. Brylewski brzmi tu dużo mroczniej i posępniej, co związane jest - jak opowiadał z jego różnymi zakrętami życia w owym czasie. Jego wypowiedź staje się bardziej osobista niż kiedyś, jak gdyby bez gitary nie mógł się już za nią schować, nic nie dzieliło go pomiędzy słuchaczem a nim samym. Ponurą i apokaliptyczną – w nawiązaniu do post-punkowych grup – atmosferę podbija ciężka maszyneria powolnych riffów i potężny beat. Nie są odkrywcze, ale ich natrętna powtarzalność oraz (w większości) umiarkowane tempa utworów generują na wyjściu złowieszczy puls. Smolisty, brudny klimat tych nagrań to tylko początek poznawania albumu. Po dłuższym czasie odkrywa się kolejne warstwy, kolejne plany. Te tajemnicze wymiary, tak charakterystyczne dla produkcji Brylewskiego. Rozmycia, chmury, wylot w kosmos poza ciasną metalową/industrialną konwencję. Bo aż trzech członków zespołu odpowiedzialnych jest za instrumenty klawiszowe, które perfekcyjne wtłoczono w ołowianą matrycę utworów.
Pięknie się to splata z mechanicznym a może lepiej powiedzieć – „plemiennym” transem Fali, z doskonałymi tekstami oraz autentycznie nawiedzonymi liniami wokalnymi. Niełatwa to płyta i na pewno nie jednowymiarowa. Mocno nasycona czernią, ale czernią bezgwiezdnego nieba. Przypominają mi się właśnie ostatnie słowa z „Eclipse” Pink Floyd: „And everything under the sun is in tune / But the sun is eclipsed by the moon”
Unikam pisania, że to płyta Brylewskiego, lecz trudno spychać jego wkład w nagrania na jakiś dalszy plan. Jego obecnością przesiąknięta jest cała płyta i nie tylko ze oczywistych względów bycia głównym wokalistą zespołu. Jak sam opowiada, odrzucenie roli śpiewającego gitarzysty i skupienie się na jednej czynności (czy też dwóch – śpiewaniu i pisaniu) prowadziło do nowych doświadczeń muzycznych. Brylewski brzmi tu dużo mroczniej i posępniej, co związane jest - jak opowiadał z jego różnymi zakrętami życia w owym czasie. Jego wypowiedź staje się bardziej osobista niż kiedyś, jak gdyby bez gitary nie mógł się już za nią schować, nic nie dzieliło go pomiędzy słuchaczem a nim samym. Ponurą i apokaliptyczną – w nawiązaniu do post-punkowych grup – atmosferę podbija ciężka maszyneria powolnych riffów i potężny beat. Nie są odkrywcze, ale ich natrętna powtarzalność oraz (w większości) umiarkowane tempa utworów generują na wyjściu złowieszczy puls. Smolisty, brudny klimat tych nagrań to tylko początek poznawania albumu. Po dłuższym czasie odkrywa się kolejne warstwy, kolejne plany. Te tajemnicze wymiary, tak charakterystyczne dla produkcji Brylewskiego. Rozmycia, chmury, wylot w kosmos poza ciasną metalową/industrialną konwencję. Bo aż trzech członków zespołu odpowiedzialnych jest za instrumenty klawiszowe, które perfekcyjne wtłoczono w ołowianą matrycę utworów.
Pięknie się to splata z mechanicznym a może lepiej powiedzieć – „plemiennym” transem Fali, z doskonałymi tekstami oraz autentycznie nawiedzonymi liniami wokalnymi. Niełatwa to płyta i na pewno nie jednowymiarowa. Mocno nasycona czernią, ale czernią bezgwiezdnego nieba. Przypominają mi się właśnie ostatnie słowa z „Eclipse” Pink Floyd: „And everything under the sun is in tune / But the sun is eclipsed by the moon”
Kwestionariusz:
1. Najlepszy moment: Reinkarnacje
2. Najgorszy moment: Josh Homme ukradł im „Krosses”.
3. Analogia z innymi element kultury: Śmierć, śmierć, śmierć
4. Skojarzenia muzyczne: Killing Joke, Ministry
5. Pasuje jako ścieżka dźwiękowa do: popołudniowego listopadowego zmierzchu.
6. Ciekawostka:
Robert Brylewski sięgnął po „Freex” Falarka na trasie z „Trudną
Młodzieżą” (taki ruchomy skład zapoczątkowany jeszcze w poprzedniej
dekadzie). Nie wiem czy grał to w innych miejscach, ale widziałem to na
żywca w Pieknym Psie w Krakowie w roku 2009. Super!
7. Na dokładkę okładka: Znów skojarzenia z Flojdami.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz