*******
"Weather",
drugi album zespołu Neuma, nie wziął się znikąd. To oczywistość.
Warto jednak się nad nią pochylić. Pierwszym słusznym
tropem w tym śledztwie będzie Kobong, z którym Neuma jest personalnie połączona. Z debiutu wynika pierwotność i obsesyjność
tej muzyki, która jest charakterystyczna dla całej twórczości
zarówno Neumy jak i Kobonga. Natomiast drugi album Kobonga będzie tutaj
jednak znacznie ciekawszym punktem odniesienia. Zagęszczona i bardzo
udziwniona faktura, nieco inne, bardziej zaawansowane rozwiązania
rytmiczne, ale też i gitarowe, oraz mniejsza (fragmentarycznie i eksperymentalnie) zawartość metalu. No i tutaj można wskazać na bardzo zaawansowane badania nad transowością.
Dodatkowo dorzucić trzeba odmienne, oryginalne brzmienie.
Linia łącząca zespół
Kobong z Neumą jest bardzo prosta, choć nieco rozciągnięta w
czasie. Pomiędzy rokiem 1998 a 2003 trwały mniej lub bardziej
intensywne rozmowy dotyczące powrotu zespołu na scenę. Śmierć
Roberta Sadowskiego położyła kres idei zespołu Kobong.
Miechowicz, Kondracki i Szymański stworzyli Neumę. Pierwszy album
wydany w 2003 roku przyniósł muzykę nieco inną. Walec basowo-perkusyjny zintensyfikował się, stał się też cięższy,
natomiast zabrakło w tym wszystkim czegoś, co można nazwać
poetyckością. W Kobongu była ona zasługą
Sadowskiego. Gdy go zabrakło, uleciał też pewien duch. Debiut
Neumy tylko pozornie jest nieco spokojniejszy od dokonań poprzedniej
kapeli. Rytmy przepojone są tutaj nawet nieco większą
intensywnością niż w poprzednim zespole. Są tu też jednak
elementy, które w linii prostej prowadzą do "Weather", o
czym czasem się zapomina. Utwory z gościnnym udziałem Karola
Gołowacza są w gruncie rzeczy pomysłem, który rozwinięty
zostanie na drugim albumie Neumy. Zalążek w postaci
instrumentalnego grania z aktywnym saksofonem się pojawił, trzeba
go było tylko nieco zmodyfikować i rozwinąć. Po drodze nastąpiła
jednak wymiana sekcji rytmicznej oraz nastąpił angaż Aleksandra
Koreckiego.To pozwoliło wejść na nową ścieżkę.
"Weather" pod lupą wygląda następująco. Po względem
rytmiki zmodyfikowano elementy wykorzystywane na poprzedniej płycie.
Postawiono na klarowniejsze brzmienie, dodatkowo w pewien sposób
uproszczono i zapętlono w nieskończoność te kroczące rytmy. Stały się one czyste i mantryczne. Krok
drugi to gitara. Tutaj następuje redukcja masywnych riffów na rzecz
rozwijania dialogów z saksofonem. Te dwa elementy płyty snują
swoją opowieść nieprzerwanie. Wymieniają się, uzupełniają,
zaprzeczają, akcentują. Korecki raczej nie ucieka w świat free
jazzu, mocno stąpa po ziemi. Miechowicz natomiast nie maskuje brzmienia
olbrzymią ilością efektów, pozwala brzmieć swojej gitarze,
palcom i otwartej głowie. "Weather" jest przykładem, gdzie
namacalna konkretność partii zostaje rozmyta w bardzo ciekawy
sposób. Pojawiają się olbrzymie płaszczyzny dźwiękowe, które
przesycone są niezwykłymi emocjami rodzącymi się nie bezpośrednio
z danych partii instrumentalnych, ale na ich styku. Kociołek
dźwiękowy, który gotuje się bez przerwy daje wywar niezwykle
intensywny, fragmentami wręcz duszący. Trans intensyfikuje się. Im dalej w głąb płyty,
tym zawiesina dźwiękowa pochłania słuchacza coraz bardziej, by
całkowicie porwać go w dwóch ostatnich kompozycjach. "Słonie"
i "Weather" to otwarcie otchłani. Ten finał, jest jakby
wniknięciem w okładkową metafizyczną tajemnicę, o której zespół opowiadał przez całą
płytę. Tu objawia się ona całkowicie naga, dzięki czemu za zgodą
słuchacza może pozwolić mu wniknąć w samego siebie. I zdaniem
piszącego, jako jedna z niewielu płyt ostatnich lat, robi to.
Kwestionariusz:
1.
Najlepszy moment: Najlepsza
polska płyta XXI wieku.
2.
Najgorszy moment: Brak
trzeciej, czwartej i piątej płyty zespołu Neuma.
3.
Analogia z innymi elementami kultury: Łączliwość
materiałów. Wykłady na trzecim roku z doktorem habilitowanym
Maciejem Miechowiczem.
4.
Skojarzenia muzyczne: Dla mnie
drugi album zespołu Neuma odnosi się tylko do siebie.
5.
Pasuje jako ścieżka dźwiękowa do: Rekomendowane
zastosowanie: włączać głośno podczas drzemki. Potrafi
spenetrować każdy zakamarek mózgu.
6.
Ciekawostka: Chciałbym, żeby
Michael Gira ze Swans miał możliwość posłuchania tej płyty.
7.
Na dokładkę okładka: Debiut
Kobonga jest ciekawym tropem. Tutaj pomimo podobne ramy zawartość
zostaje złamana.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz