
Ocena: * * * * 1/3
Podczas wybierania płyt do recenzji jestem zwolennikiem kontrowersji.
Wolę materiał nie do końca oczywisty w ostatecznej ocenie, dzięki czemu komplet
naszych tekstów wydaje mi się barwniejszy. Tym razem jestem pewien, że odchylenie
standardowe średniej naszych sądów będzie niewielkie, ale nie przeszkadza mi to.
Powód? Jedyny krążek tego zespołu-efemerydy jest w takim stopniu genialny co
nie znany.
Dla słuchaczy obeznanych w klimatach sceny trójmiejskiej (vide
Apteka, Ścianka czy liczne projekty Tymona Tymańskiego) „Światowid” nie będzie
wielkim zaskoczeniem. Płyta przynosi jednak tyle świetnych kompozycji
naznaczonych indywidualizmem lidera – Grzegorza Nawrockiego, że dla nich, jak i
słuchaczy mniej świadomych północnych wibracji stanowi pyszną rybną ucztę z
dużą ilością natki pietruszki, plastrów czosnku i soczystego imbiru. Zrównoważona
pomiędzy szalonym zgiełkiem a czułymi piosenkami, ostrością i słodyczą stanowi
piękną syntezę wpływów amerykańskiej alternatywy lat 90. przefiltrowaną przez
wybrzeża zatoki Gdańskiej. Od przyjemnego Pavement przez hałaśliwy Sonic Youth
aż do funk-rockowego i psychodelicznego Jane’s Addiction. Jest też utwór iście helmetowy
„Japi” oraz liczne echa grunge’u. Nie ma przy tym wrażenia obcowania z kalką i
podróbką – muzyka Ego to wartość sama w sobie. Nie inaczej jest z warstwą
słowną. Głos i filozofię śpiewania Nawrockiego można przyrównać do najlepszych wzorców
polskiej alternatywy takich jak Cieślak, Tymański i Janerka. Teksty proste,
istotne i niewydumane ze szczyptą „trójmiejskiej” abstrakcji. Lekkie pióro, użyte
w tematach ważnych niech pozostanie platynowym wzorcem jak powinno się pisać w
naszym ojczystym języku.
Nawrocki po opuszczeniu i rozwiązaniu zespołu powołał
do życia „Kobiety”, z którymi nagrywa do dzisiaj. Niestety ich twórczość –
jakkolwiek sympatyczna - nie jest już tak błyskotliwa i pazurzasta. Ersatz nie
istnieje w przypadku Ego więc, kto nie zna niech koniecznie nadrobi zaległości.
Kwestionariusz:
1. Najlepszy moment: Bardzo lubię tekst „Falowca”, w którym opisane nocne wzbijanie się w kosmos z owego molocha ma oprócz oniryczno-awiacyjnego znaczenia przecież inny – znacznie bardziej przerażający kontekst. Uwielbiam tą dwuznaczność tekstu jak i sam utwór.
2. Najgorszy moment: płyta fizycznie niemal nie istnieje. Pilot ma, widziałem. Skradnę chyba.
3. Analogia z innymi element kultury: Sentyment za Milesem Davisem (podobnie jak w opisywanym przez nas Morphine) pojawia się w noise’owym numerze „Miles”. A może to po prostu tęsknota za prawdziwymi dźwiękami Muzyki.
4. Skojarzenia muzyczne: patrz główny tekst.
5. Pasuje jako ścieżka dźwiękowa do: słucham i już marzę o wakacjach w Trójmieście. Do zobaczenia.
6. Ciekawostka: Ciekawostkę odkładam na bok, żeby w tym miejscu pozdrowić M. i M. mieszkających w falowcu.
7. Na dokładkę okładka: Impresja na temat Świętowita. Taka dyskotekowa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz