
wtorek, 31 maja 2011
03. Basik: Rowland S. Howard, "Teenage Snuff Film"

03. pilot kameleon: Rowland S. Howard "Teenage Snuff Film"
Niezbadane są wyroki losu. Z wybitnej formacji jaką było The Birthday Party wyłania się inna wybitna formacja, czyli Nick Cave & The Bad Seeds. Nie wszyscy jednak wskoczyli do nowej łajby. Zespół The Bad Seeds pod przewodnictwem charyzmatycznego lidera przez lata wyznaczał nowe standardy oraz był ceniony zarówno przez słuchaczy, jak i krytykę. Rowland Howard, który wybrał własną łódkę był przez te lata również aktywny, ale pozostawał raczej na uboczu. Po różnych duetach i grze w mniej znanych zespołach nagrał płytę solową. Płytę którą można postawić w jednym szeregu z najwybitniejszymi dokonaniami Nicka Cave’a & The Bad Seeds.
03. Pippin: Rowland S. Howard, Teenage Snuff Film
03. Azbest: Rowland S. Howard "Teenage Snuff Film""

Ocena: * * * * *
Rowland S. Howard długo kazał czekać na swój solowy debiut. Przez ponad dwadzieścia lat na scenie zdążył grać z Boys Next Door/The Birthday Party, Crime and the City Solution i These Immortal Souls. A to tylko te najważniejsze projekty. Była tez cała masy drobniejszych, jednorazowych wyskoków. Samodzielne koncerty zdarzało mu się grywać jeszcze w latach osiemdziesiątych. Pełen album nagrał dopiero pod koniec kolejnej dekady. Na jego potrzeby zwołał sekcje rytmiczną w której znaleźli się Brian Hopper (The Beasts of Bourbon) i Micka Harvey (wiadomo).
Powstało dziesięć piosenek – dość mrocznych i smutnych, ale nie depresyjnych. W tym znalazły się również dwie przeróbki: „White Wedding” Billy'ego Idola oraz „She Cried” Shangri-Las (w oryginale zatytułowana „He Cried”). Dobór utworów nietypowy, ale przearanżowane (zwłaszcza „She Cied”) doskonale dopasowały się do reszty materiału.
Porównania z Nickiem Cave trudno uniknąć i to nie tylko ze względu na stare czasy. Obaj panowie poruszają się w stylistyce wywodzącej się z post-punka, ale sięgającej również po bluesowe korzenie (bywa to nazywane punk bluesem). „Teenage Snuff Film” jest jednak bardziej kameralny niż nagrania The Bad Seeds. Tylko trio – gitara-bas-perkusja i z rzadka wzbogacona dodatki w rodzaju smyczków czy organów. Lecz mimo to nie jest ascetycznie. Gra Harveya jest niebanalna – może się kojarzyć z perkusyjnym bitem Phila Spectora.
Ale to nie on jest tu najważniejszy. Rowland S. Howard w czasach The Birthday Party zasłynął z wplatania w muzykę gitarowego hałasu, a zwłaszcza z niezwykle kreatywnego użycia sprzężeń gitarowych. Z biegiem czasu jego styl stał się znacznie szlachetniejszy, ale na szczęście nie stracił pazura. Na „Teenage Snuff Film” gra oszczędnie i z wyczuciem, ale w żadnym razie delikatna\ie. Wciąż jest „Wild at Heart” i potrafi przyłożyć. Doskonale jednak odnajduje się tez w innej konwencji. Te wszystkie sprzęgi i inne hałasy nie zniknęły z jego muzyki. Są użyte dużo subtelniej i bardziej na drugim planie. Raczej wzbogacają brzmienie utworu i dodają przestrzeni niż stanowią sam w sobie gitarowy atak. Inaczej jest z wieńczącym płytę „Sleep Alone” - tam tego typu dodatki są obecne przez cały czas i wyraźnie zaznaczają swoją obecność. W miarę trwania utworu odgrywają coraz większą rolę, a ostatnie dwie minuty to już wyłącznie hałas.
Warto tez wspomnieć o kwestii wokalnej. Głos Howarda nie robi dobrego wrażenia – jest nosowy, chwilami zbliżający się do mamrotania. Daleko mu do Cave'a i teoretycznie powinno to psuć efekt. Jednak paradoksalnie dodaje to piosenkom autentyczności.
Doskonała płyta.
Kwestonariusz:
1. Najlepszy moment: gitara Howarda
2. Najgorszy moment: dostępność płyty
3. Analogia z innymi elementami kultury: W „Sleep Alone” pojawia się nawiązanie do „Podróży do kresu nocy” Celine'a.
4. Skojarzenia muzyczne: Blisko The Bad Seeds
5. Kontekst: Idealny podkład do samotnych rozmyślań przy wódzie na temat „ależ spierdoliłem sobie życie”
6. Ciekawostka: Najbardziej zadziwiło mnie, że o śmierci Howarda informował nawet Onet
7. Na dokładkę okładka: W ślad za tytułem płyty oprawa graficzna stylizowana stylizowana jest na plakat filmowy
poniedziałek, 16 maja 2011
02. Basik: Aya RL ,"Niebieska"

W ekstremalnych odmianach nurtów muzycznych bardzo łatwo przekroczyć niewidzialną linię pomiędzy tym, co przekonujące i wciągające a czymś zupełnie przeciwnym. Dajmy na to ultra leśno-pogański black, który raz może pachnieć mistycznym mchem i hubą a innym razem gównem pozostawionym za krzakiem jagód (z obowiązkową chusteczką). Albo brutalny death często pozostawiający słuchacza znudzonego z poważnymi podejrzeniami, że zespół składa się z muzycznych analfabetów.
Co mają powyższe przemyślenia do drugiego album Aya RL? Moja obserwacja nie dotyczy tylko i wyłącznie muzyki metalowej. Nowa fala jak i post-punk w odmianie ekstremalnej (ekstremalnej emocjonalnie a nie przez „mocne uderzenie”) to nierzadko muzyka z jedną niesforną nogą, która chce przekroczyć ową krawędź. Gniew, frustracja i egzystencjalny nihilizm podawany bez szaleńczej szczerości, abstrakcyjnych tekstów i eksperymentowania jest oczywiście nudą. Gdy szaleństwa jest jednak za dużo robi się śmiesznie i groteskowo. Zachowanie swoistej (nie)równowagi powiodło się Variete czy też „nowej” Siekierze. Aya RL na „Niebieskiej” nie miała tyle… chciałoby się powiedzieć szczęścia, ale chyba jednak talentu. Utwory, które – jak mniemam – w zamyśle muzyków powinny zionąć czarnym dymem i rzygać smołą są po prostu w większości kiczowate i drażniące. Kolejny grzech to zestawienie „groźnych” post-punkowych numerów z figlarnymi, pastiszowymi pioseneczkami. No, bo jak taki apokaliptyczny „Za chlebem” ma się do nieudolnej inspiracji artystą-poprzednio-znanym-jako-Prince w „Prinsim sercu” (brawo za tytuł, osrałem sobie całą zbroję).
Nieudana to płyta, choć mogło być inaczej. Takie rzeczy jak „Sabotaż” czy „Moje on” mają spory potencjał i nawet w pewien sadomasochistyczny sposób podobają mi się. I co z tego? Dobre piosenki (korzystając z klucza S/M) nie wypełniają nawet połowy płyty.
Kwestionariusz:
1. Najlepszy moment: Nie wiedzieć czemu bardzo lubię tekst „Sabotażu” a szczególnie frazę „Odbyt moich marzeń”.
2. Najgorszy moment: To nie jest tylko „moment”.
3. Analogia z innymi elementami kultury: „Aztecki” symbol słońca na okładce. Instrumentalny „Waltera pamięci rapsod żałobny” nawiązuje tytułem do poezji Norwida. Dlaczego?
4. Skojarzenia muzyczne: Oszczędność aranżacji z Cabaret Voltaire (oczywiście gdzie im tam do nich), brzmienia – Kraftwerk dla ubogich.
5. Kontekst: Dzięki tej płycie sięgnąłem głąbiej w polską nową falę ’80 i znalazłem sporo dobroci. Do tego sprawdziłem gdzie jest Fiji.
6. Ciekawostka: Do „Prinsiego serca” został nakręcony teledysk! Ale jaja! Tańczy Edyta Kozak, choreografka, obecnie szefowa fundacji Ciało/Umysł (jest i coroczny festiwal o tej samej nazwie).
7. Na dokładkę okładka: Słoneczko kojarzące mi się z symboliką aztecką nad ciemną sylwetką dużego miasta, czyli jednym słowem „Ameryka” stara i nowa. Proste nawiązanie do tekstu „Za chlebem”. Bardzo brzydka, ale pozostająca w pamięci.
02. pilot kameleon: Aya RL, "Niebieska"

niedziela, 15 maja 2011
02. Pippin: Aya RL, "Niebieska"

Ocena: * * * 1/2
Aya RL nie kończy się na „Skórze”. Nie kończy się też na tak zwanej „Czerwonej” płycie. Ba, nie kończy się nawet na „Niebieskiej” – ale spragnieni rockowych dźwięków raczej nie mają powodu, by sięgać po późniejsze publikacje zespołu.
Czerwony album to dziś klasyka polskiej nowej fali. Gitary, elektronika i specyficzny śpiew Kukiza wytworzyły bardzo oryginalny nastrój. Na Niebieskim po pierwsze mniej jest gitar. Jarosław Lach opuścił zespół, co odbiło się i na brzmieniu płyty, i na samych kompozycjach, w przeważającej części stworzonych przez Igora Czerniawskiego, ambitnego poszukiwacza nieoczywistych brzmień instrumentów elektronicznych. Wyszła z tego płyta mocno eksperymentalna, awangardowa, będąca nawet jakąś zapowiedzią techno czy raczej industrialu. Brzmienie jest tu brudne, gitary, jak już się odezwą, to zgrzytają przetworzone. Do tego klimatu dostraja się i Paweł Kukiz, który często moduluje głos, czasem krzyczy, czasem wyje, a najczęściej śpiewa niechlujnie, by iść łeb w łeb z takąż muzyką. Inna sprawa, że z tego powodu bardzo często nie można zrozumieć tekstu, mam tak z większością tej płyty. O chwytliwych melodiach też nie ma mowy, jedynie „Ten człowiek z teczką” stara się być jakimś wyjątkiem. Dwa pierwsze utwory („Sabotaż” i „Słoneczko”) to najlepsze wykonanie takiego właśnie schematu. Zakładam, że zabieg ten miał być artystycznym komentarzem do polskiej rzeczywistości końca lat osiemdziesiątych. Ale na Niebieskiej znajdziemy i czysto instrumentalne obrazki („Waltera pamięci rapsod żałobny”) oraz, jakby dla kontrastu, balladowe fragmenty zahaczające wręcz o soul („Prinsie serce”, „Jak ze stali i ze szkła”).
Ciekawy był to eksperyment, ale nie do końca udany. Płyta jest przekombinowana i zbyt awangardowa, a brudny klimat, który tak próbuje hipnotyzować w pierwszych dwóch utworach, potem zaczyna męczyć albo się rozmywa. Do posłuchania głównie dla zaprzysięgłych fanów Czerwonej i zainteresowanych prekursorskim brzmieniem polskiej rockowej elektroniki.'
Kwestionariusz:
1. Najlepszy moment: sam początek. Gdy na tle elektronicznych dźwięków wchodzi ostra, ale też komputerowo brzmiąca, gitara.
3. Analogia z innymi elementami kultury: polskie ulice stanu wojennego. Szaro, buro i ponuro. Nawet Słońce jakieś przybrudzone.
4. Skojarzenia muzyczne: awangardowy rock elektroniczny lat siedemdziesiątych. Brian Eno? Ale gdy dochodzi gitara, momentami robi się wcale niedaleko od dawnych płyt Swans.
5. Kontekst: posłuchaj, młody człowieku, i doceń dzisiejszą rzeczywistość.
6. Ciekawostka: czym podpadł zespołowi manager Walter Chełstowski, że wysyłali go na tamten świat?
7. Na dokładkę okładka: jakby azteckie słoneczko nad ciemnym, ponurym blokowiskiem. W sumie pasuje do muzyki.
02. Azbest: Aya RL, "Niebieska"

Ocena: * *
Osiemdziesionowa elektronika w nieciekawym wydaniu. W połowie drogi między popem a rockiem industrialnym, bliżej jednak tego drugiego bieguna. Tyle tylko, że zbyt mało tu melodii by album był przebojowy, a nie ma tego pazura by zbliżyć się do Front Line Assembly chociażby (że o Young Gods już nie wspomnę). Mimo, że ta muzyka jest monotonna i trudno nazwać ją odkrywczą to sama w sobie jeszcze nie odstrasza.
Sytuacja robi się prawdziwie dramatyczna gdy muzyka styka się z wokalami Kukiza. A ten dyszy, warczy, sapie, krztusi się: wszystko by tylko uniemożliwić słuchaczowi zrozumienie tekstu. Choć może tak jest lepiej. Jeśli uważnie się wsłuchać okazuje się, że są równie bełkotliwe jak interpretacja. Można wyłowić takie kwiatki jak „diabolicznie wielkie ze strachu wszy”. „Wielkie ze strachu”? I w dodatku „diabolicznie wielkie”? W utworach instrumentalnych jak np. „Waltera pamięci rapsod żałobny” czy „Fiji – Where is Fiji” Aya RL tylko nudzi zamiast denerwować.
Płycie szkodzi to, ze jest taka „letnia”, nijaka nawet. Dobra kompozycje nie tak łatwo spłodzić, ale gdyby Czerniawski zechciał mocniej przyłożyć muzyka stała by się strawniejsza. Już w tej chwili nie jest tak znów daleko od „Pretty Hate Machine” Nine Inch Nails. Wyrzucić największe „mięczaki” („Fiji”, „Prinsie serce”), dorzucić trochę ostrych riffów i drapieżniejsze brzmienie. Dobrze by to zrobiło tej płycie. Nawet wokale Kukiza nie raziły by tak w tej konwencji.
Kwestonariusz:
1. Najlepszy moment: refren „Sabotażu”
2. Najgorszy moment: Kukiz w całej rozciągłości
3. Analogia z innymi elementami kultury: Que?
4. Skojarzenia muzyczne: Coś między electropopem a elektroindustrialem
5. Kontekst: niskobudżetowe sf z przełomu lat 80 i 90 ubiegłego wieku. Opuszczona fabryka i robot morderca.
6. Ciekawostka: Panowie drugi raz z kolei nie wymyślili tytułu płyty. Hołd dla Petera Gabriela czy pospolite lenistwo?
7. Na dokładkę okładka: ten kiczyk całkiem zgrabnie pasuje do muzyki