środa, 18 kwietnia 2012

25. Basik: Lustmord, "Heresy"

Lustmord - Heresy
Ocena: * * * *

Według różnych internetowych źródeł infradźwięki mogą wywoływać u ludzi i zwierząt uczucie zaniepokojenia, strachu a nawet zaburzenia czynności psychofizycznych oraz depresję. Nie znam się, ale podejrzewam, że takie oddziaływanie jest uwarunkowane pierwotnymi instynktami skoro ten typ fal akustycznych stowarzyszony jest z takimi wesołymi incydentami jak erupcje wulkanów, trzęsienia ziemi czy tornada. Ten osobliwy tembr głosu Matki Ziemi nie zwiastuje nam nic przyjaznego, kojarzy się z czymś groźnym, ale też fascynującym.
Uznawany za ojca ambientu w odmianie mrocznej Brian Williams vel Lustmord, świadomie sięgnął do wyżej opisanego zjawiska i stworzył doprawdy przerażające dzieło. Oczywiście to, czy faktycznie udało mu się wygenerować poddźwiękową masę pozostaje w sferze domysłów, ale pewne jest to, że efekt fenomenu został osiągnięty. „Wygenerować” to też nie jest dobre słowo, bo nie ma tutaj elektroniki. Głębokie pogłosy, rezonanse na naprawdę bardzo niskich częstotliwościach i cały ten warsztat został osiągnięty poprzez lokalizację nagrań w grotach, kryptach i innych podziemnych dziurskach. Efekt końcowy ciężko opisać. Ta muzyka nabrzmiewa, puchnie ślamazarnie w tempach prawie geologicznych. W tym niskim pulsującym szumie przerywanym gwałtownymi drażniącymi dźwiękami po prostu czuć, że zbliża się coś. Coś masywnego i bezkształtnego. Ta płyta przeraża jak cholera, ale nie można nazwać jej po prostu ścieżką dźwiękową do horroru. Nawet wprawne ucho nie usłyszy tutaj jakichś tradycyjnych instrumentów, dzięki którym moglibyśmy się zdystansować i zahaczyć o znaną rzeczywistość. Uczucie dziwności, odosobnienia i lęku przed czymś niezdefiniowanym to jest to, co pozostaje po tej płycie.
Dla wielu "Heresy" będzie brzmiało jak 60 minut pohukiwania z nory i mnie również nie zawsze wciąga. Wiadomo, ambient rządzi się swoimi regułami. Jednostajność utworów może męczyć, bo i klasycznego stopniowania napięcia i rozwijania utworów nie widać. To, co fascynujące w tym albumie to przede wszystkim barwy dźwięków, niespotykane w muzyce fantastyczne hałasy i rezonanse. No i ten powolny rytm kojarzący się z tym, co może dziać się pod skórą Ziemi.

Kwestionariusz:
1. Najlepszy moment: zdecydowanie końcówka, czyli części V i VI
2. Najgorszy moment: wstrętna manipulacja na umyśle słuchacza
3. Analogia z innymi element kultury: Przekaz podprogowy. Strasznie bawi mnie to, że kojarzony jest/był z jakimiś kretyńskimi zespołami metalowymi. Tutaj jest na serio.
4. Skojarzenia muzyczne: Za Siódma Górą „Muzyka jakiej świat nie widzi”
5. Pasuje jako ścieżka dźwiękowa do: to nie jest ścieżka dźwiękowa, nawet do koszmaru. Ona generuje koszmary.
6. Ciekawostka: Przypadkowo wpadłem na ciekawy eksperyment. Słuchałem albumu krążąc po Puszczy Niepołomickiej, o tej porze jeszcze dzikiej i dosyć ponurej. Po wydostaniu się z lasu na otwarty teren odtwarzacz przeskoczył na kolejną płytę, czyli „Music For Airports” Briana Eno. Poczułem autentyczną ulgę. Również stylistyka ambientowa, ale… anielska. „Heresy” to totalne przeciwieństwo. Zacytujmy jedyny tekst pojawiający się na płycie: „It's dark at the bottom of the infinite abyss”
7. Na dokładkę okładka: NIE-SA-MO-WI-TA. I mówi sporo o zawartości.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz