środa, 1 stycznia 2014

69. Basik: 2013

Tym razem daruję sobie tematy autobiograficzne. Zostawiam je dla siebie poza tym, kogo to obchodzi? Zajmijmy się tym co najważniejsze i najlepsze z wydawnictw 2013 roku cytując Mary z Joe’s Garage Franka Zappy: Information is not knowledge. Knowledge is not wisdom. Wisdom is not truth. Truth is not beauty. Beauty is not love. Love is not music. Music is THE BEST.

1. Nick Cave and The Bad Seeds – Push the Sky Away
O ile kolejność pozostałych pozycji na liście może być przypadkowa, „Push the Sky Away” pozostawia wszystko inne w tyle. Skurwiel zaskoczył mnie, przyłapał in flagranti tak, że nie miałem szansy na ucieczkę. Zapadam się miękko w te dźwięki od pierwszej sekundy. Tyle.

2. Queens of the Stone Age – ...Like Clockwork
Josh Homme śpiewa jak nigdy dotąd. Nie chodzi mi tylko o lepszy warsztat muzyczny. W jego głosie słychać ekstremalne natężenie emocji. Tak właśnie odkryłem, że to bardzo smutna płyta i odkryłem, że na mnie to działa. Finał płyty w postaci „I Appear Missing” i utworu tytułowego (jakby Neil Young czuwał nad nim) po prostu obdziera ze skóry.

3. Depeche Mode - Delta Machine
Nie spodziewałem się, że podniosą się z desek i będą w stanie nagrać coś przyzwoitego. Dostałem coś więcej. Płytę nasycona mroczną atmosferą ze świetnymi wciągającymi aranżacjami, brzmieniem syntezującym historię DM, wpadającymi w ucho melodiami i – przede wszystkim – pełnym ognia głosem Gahana i doskonałymi tekstami.

4. Melt Yourself Down - Melt Yourself Down
Gorąca, taneczna, uzależniająca. Bomba eksplodująca czystym, nieustającym groovem. Afrykański jazz i afrobeat przefiltrowany przez muzykę klubową graną na żywca. Cudo!

5. Tomasz Stańko New York Quartet - Wisława
Stańko w zdecydowanie ciemnych, nocnych odcieniach. Niespiesznie rozwijające się kompozycje, dużo przestrzeni i powietrza pozwalają na głęboki oddech i swobodę wyobraźni. Siłę obecnego kwartetu Stańki jak i hipnotyzującą moc tego materiału potwierdzają dobitnie koncerty.

6. Fire! Orchestra - Exit!

Wirujący wokół statycznych pochodów basowych świat Fire! poszerza się o całą masę instrumentalistów pod batutą Matsa Gustafsona. Ilość idzie tu w parze z jakością i ciężko wyrwać się ze szponów tej zwariowanej muzyki.

7. Jello Biafra and The Guantanamo School of Medicine - White People and the Damage Done
Cios w ryj, kop w jaja i leżysz a nad tobą wisi ironiczny uśmiech Jello Biafry. Płyta pełna wściekłych antykorporacyjnych przebojów w nawiązaniu do najlepszych czasów Dead Kennedys. Jak ich nie lubić?

8. Monster Magnet - Last Patrol
Hawkwindowe repetycje, odległe kosmiczne plany, psychodeliczne pogłosy i spory potencjał przebojowy. Monster Magnet wraca do korzeni z najlepszą płytą po latach.

9. Clutch - Earth Rocker
Spośród miliarda zespołów inspirujących się stoner rockiem czy southernowym rockowym łojeniem tylko temu udało się nagrać rzecz wymykającą się kliszy pretensjonalnych brodatych amatorów Jacka Danielsa i kaktusów. Dosłownie każdy utwór to prawdziwe songwriterskie mistrzostwo pełne smaczków jak np. perkusyjny break w „D.C. Sound Attack” czy pulsujący finał „The Wolf Man Kindly Requests...”.

10. Meat Puppets - Rat Farm / The Presidents of the United States of America - Get Back in the Van
Lata 90. Najlepsze. Umieszczam „Rat Farm” na jednej pozycji z koncertowa epką „Get back In the Van”, bo słuchałem ich w kółko i na przemian (głównie w samochodzie, jak ktoś miał okazję ze mną jeździć to wie o co chodzi) tak, że zlały mi się w jeden album. Mocno subiektywna podróż sentymentalną.

To oczywiście nie koniec. Wybranie jedyne dziesiątki najlepszych i ulubionych wydawnictw spośród całej masy przesłuchanych albumów jest po pierwsze trudne i niesprawiedliwe. Dlatego pośród rzeczy, które mogłyby trafić do tego podsumowania na pewno wspomnę tu wywołujacą ciarki, piękną „Between Dog And Wolf” New Model Army i odwrotnie proporcjonalne – posępne „The Gethsemane Option” The Legendary Pink Dots (tak, oni cały czas nagrywają). Pomiędzy jednym i drugim atmosferę rozluźniły mi świry z Oblivians z popapraną płytą „Desperation” a potem niezwykle eklektyczny Chrome Hoof. Trzeba wspomnieć udane powroty na scenę przypieczętowane długograjem: Mazzy Star (Hope Sandoval – ach, ach, ach!) oraz Sebadoh. McCartney powrócił dwukrotnie, ze swoją nową płytą solową oraz jako jeden z wielu gości na doskonałym Sound City: Real to Reel Grohla. Apetyt na nową płytę Swans zaostrzył kompilacyjny „Not Here / Not Now” z namiastką premierowego materiału (pychota!). W kategorii soundtrack do biegania nad Wisłą stało się na długi czas „Something Else for Everybody” Devo. A przecież był jeszcze Ampacity, jeszcze koncertowa Brygada Kryzys, jeszcze nowe Świetliki… już nie mogę doczekać się przyszłego roku! Przebieram nogami. Do zobaczenia!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz