Moja pamięć to bardzo wybredna i
kłamliwa ladacznica, więc nie do końca powinniście wierzyć w to, co piszę.
Fakty są jednak faktami i poniższe zestawienie albumów jest jak najbardziej
przemyślane. A co pamiętam (co pamiętam – nie to, co się naprawdę wydarzyło) z
tego roku poza zawirowaniami życia codziennego i masą pracy? Na pewno wspaniałe
koncerty na OFF Festiwal: Swans, The Stooges (Mike Watt grzmocący paczkę
basową), tańce przy Hydrozagadce na Chrome Hoof, czarną magię uprawianą przez
Kim Gordon i wiele, wiele innych. Hope Sandoval z Mazzy Star skradła mi serce. Wyjazd
na Fu Manchu, gdzie nawet najwięksi malkontenci dali się porwać do stage
divingu. Killing Joke w końcu udało się dorwać na dosyć nieszczęśliwym festiwalu,
ale wtedy to już nie miało znaczenia. Była miazga. Wszystkie wyjazdy koncertowe
oczywiście miały wspaniały wymiar towarzyski. Pamiętam też niesamowite wakacje
pomorsko-kaszubskie dzięki G. i K. (i M.) oraz D. i M. (dostaliśmy nieźle w dupę w
Horrorze w Arkham) wliczając w to spotkanie z kolegą recenzentem A.Z. Bestem
(choć powrotu z niego już raczej nie pomnę). To były wakacje! Skończyłem
autobiografię Brylewskiego i jestem zachwycony – rzecz bardzo inspirująca, do
której wrócę na pewniaka.
Acha, nagrałem jedną płytę w tym
roku.
To tyle na chwilę obecną. A teraz
coś z zupełnie innej beczki: sport.
Bezsprzecznie wydawnictwo roku.
Wybrane z ponad 50 godzin archiwalnych nagrań kąski to prawdziwe delikatesy
dla podniebienia. Żadnych zapychaczy, polepszaczy i „odrzutów”. Towar I kategorii.
Dysk numer 3 gładzi cywilizacje.
Miłość do tej płyty nie była
sprawą oczywistą pomimo mojego absolutnego oddania dla Patti i wymagała trochę
czasu. Może niezbyt żywiołowa, ale niezwykle klimatyczna i przejmująca płyta.
Słuchając „Constantine Dream” zostaję zabetonowany na 10 minut. Cover Neila
Younga zbędny, choć może chodziło o dodanie trochę ciepła do całości.
Wehikuł czasu. Trudno uwierzyć, że dziadek
Neil nagrał tą płytę w 2012 roku skoro brzmi jak siostra „Zumy” z 1975r.
Wspaniałe rozedrgane brzmienia gitar oraz analogowa produkcja powraca w sposób
bezpretensjonalny. Przepiękne psychodeliczne dwuakordowce przeplatane są
krótkimi piosenkami, które lśnią niczym perły.
---------------------------------------------------------------------------
Powrócili do zwariowanej i
hałaśliwej stylistyki wypracowanej przez Mclusky. Pomysły rytmiczne, mocarny
bas i bardzo dużo fajnych melodii. Niby noise-rock, ale super przystępny i
przebojowy. Uzależnienie A.D. 2012.
Z przepastnej groty archiwów
Zappa Family Trust wychodzą na powierzchnię w zastraszającym tempie kolejne
wydawnictwa. Różnej jakości. Tym razem dostajemy rzecz bardzo wartościową.
Wierzę, że odświeżony koncert z 1968 roku z Vancouver fenomenalnie oddaje ducha
szalonych koncertów Mothers of Invention. W setliście mnóstwo klasyków (nawet
na ówczesny czas niewydanych), od „Help I’m a Rock” po zwariowanego „King Konga”.
Rzecz, która rozbawiła mnie zupełnie to, gdy w ostatnich sekundach nagrania
słychać cichą rozmowę z publiczności – uwaga – w języku polskim w stylu: „W
niedzielę idę do kościoła”. Polonia w Kanadzie i do tego na koncercie Zappy.
Ale kosmos.
Kolejny wspaniały powrót po wielu
latach. Mnóstwo czystej nieoczekiwanej przyjemności ze słuchania.
Można powiedzieć, że nihil novi –
i co z tego!?. Ja po prostu uwielbiam tą teatralność, patos i fluktuacje wzdłuż
granicy pomiędzy obciachem a „sztuką”. Dodatkowe
pół gwiazdki w górę za odważne wsamplowanie dźwięku pierdów (hahaha). Znalazłem
też bardzo dobry komentarz na jednym z portali internetowych: „Scott Walker
doesn’t care what you think”. Fuck Yes!
Chyba największe zaskoczenie w
tym roku. Talent Billy’ego Corgana do pisania zapadających w pamięć, chwytliwych
nietuzinkowych melodii i riffów błyszczy jak 1000 karatowy diament. Pełna
satysfakcja.
Dubowy odlot w kosmos. Grube basy i
obsesyjne rytmy powodują, że nie sposób usiedzieć w miejscu a stopy same
cyklinują parkiet. „We came
from chaos / You cannot change us / Cannot explain us / and that’s what makes us”.
Łup, łup, łup, łup, szur, szur, szur…
Zdecydowanie lepsza i bardziej
zwarta niż “Absolute Dissent”. Muzycznie jakby fuzja zółtego „Killing Joke”,
„Hosannas From the Basement of Hell” i “Pandemonium”. Potężna
dawka apokaliptycznej muzyki na koniec świata, który nie chce nadejść.
Absolutny powrót do formy po
średnio udanych albumach wydanych w poprzedniej dekadzie. Skojarzenia z takimi
klasykami jak „Prove You Wrong” czy „Cleansing” nasuwają się same. Taka podróż
sentymentalna do zupełnie innej epoki łomotu. Nie byłeś tam nigdy, pewnie nie
wciągniesz tego.
Wolta stylistyczna (która to już
z kolei?) tym razem w kierunku pół – akustycznym. Pozorna oczywiście, bo
poziomem abstrakcji nie ustępuje dotychczasowym dokonaniom zespołu. Hard rock,
blues, jazz w krzywym zwierciadle podlany jadowitym kwasem. Mieszanka, która
powoduje zawrót głowy i turbulencje w żołądku.
*pod nazwami kryją się linki do utworów oraz wideoklipów - tych nie oceniam
---------------------------------------------------------------------------
I jeszcze wyróżnienia w mniej lub bardziej sprecyzowanych
kategoriach.
ZZ Top – La Futura - Moja płyta samochodowa roku 2012. Na krótkie i długie
dystanse. Dodatkowe wyróznienie za fenomenalne tłuste brzmienie.
Getatchew Mekurya, The Ex & Guests – Y’Anbessaw Tezeta –
afrykański jazz plus hałaśliwi i sympatyczni holendrzy. „Jedynka” lepsza, ale ta
też nieźle kopie.
Peter Hammill – Consequences – jak na niego płyta średnia,
ale poprzeczka przecież wisi wysoko. Poza tym nie mam dystansu do jego muzyki.
Kocham. „Perfect Pose” z tego albumu to jeden z moich ulubionych utworów
Hammilla.
The Gathering – Disclosure – kolejne zaskoczenie gigant i
karp na ryju. Piękny, senny trip podbity gitarowym zgiełkiem w tle. So sweeeet!
„I Can See Four Miles” od 1/3 utworu wznosi w inny wymiar.
Oddzielną kategorię powinno się stworzyć dla reedycji całego katalogu Franka Zappy na CD gdzie w części mastery z lat 90 zastąpiono oryginalnymi analogowymi. Można tylko mieć żal, dlaczego tylko część została przywrócona do wersji analogowych. Podsumowując: w 2013 muszę dokupić kolejną szafkę na CD.
---------------------------------------------------------------------------
Jako, że mam jeszcze te swoje pięć minut muszę napisać o
dwóch ważnych odkryciach poczynionych w roku dwunastym. Pierwsze z nich to
muzyka Krzysztofa Pendereckiego, która wciąga mnie z siłą odkurzacza rainbow. Faktura
jego utworów, to całościowe, kompletne brzmienie i barwy kompozycji są
absolutnie porażające i głębokie. Odkryłem też po raz drugi przyjemności
słuchania radia. Ale to w sumie nie o radio chodzi.
Do zobaczenia w 2013 roku!
Przedwieczny czeka na rewanż! :D
OdpowiedzUsuńFajne zestawienie, połowy nie znałem (albo nie wiedziałem, że jest coś nowego od danego zespołu) i skorzystam z polecanek. :)
A czy chodzi o jakąś konkretną stację radiową?
OdpowiedzUsuńNiech będzie, że Radio Ethiopia ;)
OdpowiedzUsuńRadio Free Europe też fajne!
OdpowiedzUsuń