wtorek, 21 sierpnia 2012

32. Azbest: Sausage "Riddles Are Abound Tonight"

 Sausage - Riddles Are Abound Tonight

* * *

Czas na kiełbachę!
Ale do rzeczy. Bas (zwłaszcza) i perkusja grają pierwsze skrzypce. Ale żeby nie było za łatwo grają nerwowy funkowy rytm, żadne tam przyjemnie wciągające groovy. Najbliższe skojarzenie to „zdyscyplinowana” sekcja Bufford/Levine, chociaż nie aż tak gęsta jak tamta. Utwory są dość dynamiczne, ale kiełbasiane rytmy nie ułatwiają słuchaczowi wciągnięcia się w nie. Są mocno poszarpane – rwą się i łamią. Na szczęście krztyna wysiłku się opłaca – sporo się dzieje.
Niestety zabawę psuję gitarzysta. Za dużo nudnego brzdąkania, za mało wnoszących coś dźwięków. Najlepiej wypada gdy ogranicza się do tworzenia tła dla basowo-perkusyjnych wygibasów. Takie nieokreślone plamy dźwiękowe dobrze je uzupełniają. Gdy z kolei postanawia rzucić jakieś cięższe dźwięki ("Prelude to Fear" a zwłaszcza "Here's to the Man") przesadza i tłamsi utwór. A gdy idzie na solo robi się potwornie. Producent powinien stać nad nim z łomem i napierdalać po łapach gdy zbytnio się znarowi przy trząchaniu drutów. Są pewne granice. Na szczęście gość próbował ratować sytuacje nie wysuwając gitary zbytnio w miksie. Ale jak mówią lepiej zapobiegac niż leczyć.
Nasuwa się przy tym refleksja, że gdyby mięsiści ograniczyli się przy tworzeniu składu do samej sekcji (a'la Sabot chociażby) efekt nie byłby wcale gorszy, a zapewne album byłby znacznie przyjemniejszy. Gitara nie odgrywa tu na tyle znaczącej roli by była w niezbędna.
Co jeszcze? Wokal, jest wokal. Nosowy i bardziej już raczej nietypowy niż ciekawy. Ale jest. A śpiewa basista, co nasuwa mi pewne podejrzenia. Ale o tym za chwilę.
Pomysłowa płyta, choć daleko jej do wzbudzenia we mnie zachwytu. Można posłuchać z zainteresowaniem tyle tylko, że nie przekonuje do ponownego spotkania. I taka luźna myśl – jeśli przyjrzeć się "Riddles Are Abound Tonight" pod odpowiednim kątem trudno oprzeć się wrażeniu, że to nie tyle pełnowartościowa grupa co solowy projekt niespełnionego w macierzystej grupie basisty.

Kwestionariusz:
1. Najlepszy moment: "Girls for Single Men" albo tytułowy "Riddles Are Abound Tonight".
2. Najgorszy moment: "Temporary Phase".
3. Analogia z innymi element kultury: Na płycie przewijają się motywy niedojrzałości oraz wyobcowania. Kojarzy mi się to z "Przebudzeniem", zwłaszcza "Toys 1988". Tylko skąd to 1988? Książka jest z 73, film z 90.
4. Skojarzenia muzyczne: Basista za młodu pracował jako stolarz. Inspirował się De Press?
5. Pasuje jako ścieżka dźwiękowa do: Nieźle przegryza się z 40ml Pini.
6. Ciekawostka: najsłabszy jako się rzekło kawałek z płyty "Temporary Phase" został wydany na splicie z Panterą. TĄ Panterą. Zaszczyt wątpliwy, ale połączenie nietuzinkowe.
7. Na dokładkę okładka: Terry Gilliam?! E, chyba imitacja. Ale niezła.

32. Pippin: Sausage, Riddles Are Abound Tonight


Ocena: * * * 1/2

Dla większości nie siedzącej głęboko w temacie, po płycie „Pork Soda”, kolejnym wydawnictwem Primusa jest „Tales from the Punchbowl”. W sumie – sama prawda, ale oto ciekawostka dla bardziej dociekliwych. Album, który ukazał się pomiędzy tamtymi dwoma i, mimo że sygnowany inną nazwą, spokojnie może stać pomiędzy nimi na półce.
Efemeryczna grupa Sausage nie była jakimś tam tylko projektem pobocznym Lesa Claypoola, lecz powrotem do Primusowych początków. Bo oto w składzie powracają przedpotopowi weterani – Jay Lane i Todd Huth. Mało tego, przecież pierwotnie Primus nazywał się właśnie Sausage.
A jak Claypool – to Claypool. Istnieją zespoły, które kojarzą się przede wszystkim z jedną postacią. Czasem z powodów muzycznych (jak, dajmy na to, King Crimson – wiadomo, ten zespół to Robert Fripp), czasem niekoniecznie (dla większości pewnie pierwszym skojarzeniem z Big Cycem jest Krzysztof Skiba, choć osobnik ów w aspekcie czysto wykonawczym znaczenie w tej grupie pełni marginalne). Takim zespołem jest Primus, który najczęściej odbierany jest tożsamo z rzeczonym Claypoolem. Słusznie czy nie, ale nie da się ukryć – Sausage to właściwie twór bardzo bliski Primusa, różnice są tu naprawdę mikroskopijne.
Czyli bas Claypoola i głos Claypoola. To najkrótsza charakterystyka płyty „Riddles are Abound Tonight”. Bas kojarzący się jednoznacznie z funkiem, chociaż kto głębiej się wsłucha ten wie, że Les swoich sposobów grania na tym instrumencie ma około miliona. Jak mocno nie staraliby się koledzy Huth i Lane (a starają się, owszem – posłuchajcie choćby krótkich zdawkowych riffów w „Prelude to Fear” czy wręcz noisowej końcówki „Here’s to the Man”), Claypool ich swą grą, a może i osobowością, przytłacza. I śpiewa też po swojemu – raz mruknie, raz pobełkocze, kiedy indziej pozawodzi knajpianie i nie będzie ukrywał wszechobecnego nastroju zgrywy i luzu.
Primusowi maniacy płyty tej zlekceważyć nie mogą. Mniej zainteresowanym tematem wystarczą albumy kapeli podstawowej, nic nowego tu bowiem nie znajdą.

Kwestionariusz:
1. Najlepszy moment: Kanonada pekrusyjna na minutę przed końcem „Here’s to the Man”.
2. Najgorszy moment: Zabierzcie mi drugą połowę rozwlekłego „Girls for single Men”.
3. Analogia z innymi elementami kultury: The Seminiferous Tubloidial Buttnoids – taką nazwą określił grupę Butt-Head, gdy razem z Beavisem obejrzeli teledysk do utworu, który dał tytuł płycie.
4. Skojarzenia muzyczne: Primus. Zaskoczeni?
5. Pasuje jako ścieżka dźwiękowa do: Kiełbasa – czyli grillik, wakacje, browarek.
6. Ciekawostka: W podziale świata na Polskę i resztę istnieją po obu stronach zespoły bliźniacze ze względu na nazwę. Jak Kult i The Cult. Bliźniakiem nie, ale bliskim krewnym Sausage będzie w takim razie grupa Kabanos, twórcy takich hitów jak „Dostał Pierre dolca” czy „Świnie w pierzynie”.
7. Na dokładkę okładka: Monty Python, jak pragnę zdrowia!


32. pilot kameleon: Sausage, Riddles Are Abound Tonight


Ocena: ***3/4

Proszę sobie wyobrazić. Druga połowa lat osiemdziesiątych. Wtedy się działy takie historie. W Stanach Zjednoczonych alternatywa szykuje się do natarcia. Wśród formacji, które namieszają w następnej dekadzie jest powstały w 1984 roku Primus. Początkowo występują pod nazwą Primate. Jego pierwszy skład stanowili Les Claypool, Todd Huth i Tim Wright. Ten ostatni w 1988 roku zostaje zmieniony przez Jay Lane’a. Zespół nagrywa demo zatytułowane „Sausage”, a chwilę później odchodzą Lane i Huth. Claypool zostaje sam. Zatrudnia Tima Alexandra i Larry’ego La Londe. Tak skrystalizował się klasyczny skład Primusa.
Proszę sobie wyobrazić. Pierwsza połowa lat dziewięćdziesiątych, okolice roku 1993 czy 1994. Primus w glorii nagrywa kolejne świetnie przyjmowane płyty, a jego lider postanawia zrobić skok w bok i zaprasza dawnych kolegów do nagrania płyty. Kiełbasa wróciła. Czas miał pokazać, że tylko na chwilę, ale to wystarczyło by zorganizować sesję, nakręcić wideo i zagrać niewielką trasę u boku Helmeta i Rollins Band.
Po tym przydługim wstępie skupmy się na muzyce. Pierwsze i podstawowe pytanie nasuwa się samo. Czym Sausage różni się od Primusa? Otóż na pierwszy rzut ucha można powiedzieć, że obie formacje są bliźniaczo podobne. Świetne, szaleńczo odlotowe granie oparte w dużej mierze na wyeksponowanych partiach basu oraz dziwnym wokalu. Zerknijmy jednak na partie gitary. „Riddles Are Abound Tonight” charakteryzuje się większą naturalnością brzmienia. Todd Huth, w przeciwieństwie do Larry’ego „You Bastard” La Londe'a właściwie nie posiłkuje się urządzeniami modulującymi dźwięk. Również swobodniejsze partie muzyków są odmienne. La Londe wykręca cuda brzmieniowe, a Huth bazuje wyłącznie na palcach, gitarze i wzmacniaczu. W Sausage nie ma też wycieczek ewidentnie metalowych, co w Primusie raz na jakiś czas ma miejsce. Pozostałość po Possesed? Raczej odmienny sposób myślenia muzyków. La Londe jest niezwykle precyzyjny. Huth również, ale w swojej grze wydaje się być nieco bardziej naturalny, daje sobie większą swobodę. Więcej w tym bluesowego feellingu. A co z perkusją? Tutaj jest podobnie jak w wypadku wioślarzy. Poboczny projekt był nagrywany raczej na większym luzie, bez jakiejkolwiek spiny. I o ile Tim „Herb" Alexander wydaje się wirtuozem żołnierskiej dyscypliny, o tyle Jay Lane poruszając się na tym samym terenie jest znacznie bardziej wyluzowany. Primus zawsze serwuje słuchaczowi „mielonkę” basu i perkusji. Tam niezwykle gęste partie wypełniają całą przestrzeń. W Sausage Lane jest bardziej wyważony, serwuje znacznie mniej uderzeń, co sprawia, że nagrania mają więcej oddechu. Perkusista pozwala innym elementom współtworzyć tło. Utwory Sausage mają przez to swobodniejszy, nieco bardziej otwarty charakter. Teraz pora na element wspólny dla obu kapel. Les Claypool. Jako basista w Sausage mniej kręci. To znaczy kręci, bo jego gra jest oczywiście natychmiast rozpoznawalna, tak samo intensywna. Nie ma w tym projekcie chociażby wszechobecnych modulacji dźwięku, nie wyłapałem też elektrycznego kontrabasu, który w Primusie pojawia się regularnie. Pamiętacie „Mr Krinkle”? Banjo? Uff… Też nie ma. A wokal? Różnic nie wyłapuję. Kreskówka i nosówka w jednym.
Jak już wspomniałem materiał z „Riddles Are Abound Tonight” jednak bliski jest primusowego szaleństwa. Pomimo tego wydaje się nieco bardziej poważny, a naturalne brzmienie nadaje tej muzyce nieco inny ton. Również pod względem produkcji można wyłapać spore różnice. Primus błyszczy, Sausage wydaje się bardziej matowy. Dynamika kontra niewielkie wycofanie. Proszę sobie wyobrazić jeszcze jedno. Moje rozważania balansują tu na cienkiej linii spekulacji podobnej do analizy różnic pomiędzy ciastem drożdżowym mojej mamy a ciastem drożdżowym Twojej rodzicielki. Wiadomo, że składniki w obu wypadkach są właściwie takie same (mowa tu przede wszystkim o składniku fundamentalnym), to jednak efekt finalny jest w każdym wypadku nieco inny. Inne ręce, inne naczynia, inny piec, choć kierownik piekarni ten sam (tak, tak, ani Twoja mam ani moja nie pracuje w piekarni, a jeśli nawet, to nie ugniata się tam ciasta rękami). I tak to Primus różni się od Sausage. Świetna płyta, bonusowe uzupełnienie dyskografii oraz jednocześnie równoprawny materiał, który można postawić obok płyty „Pork Soda”. A Ty bardziej lubisz kiełbasę czy oranżadę ze świni?

Kwestionariusz:
1. Najlepszy moment: Cena płyty: 1$. Dziękuję.
2. Najgorszy moment: Nigdy nie padłem na kolana przed primusowym „Brown Albumem”. Kilka osób zawsze daje mi do zrozumienia, że jestem frajerem. Bujajcie się!
3. Analogia z innymi elementami kultury. Wyroby z wieprzowiny.
4. Skojarzenia muzyczne: Primus <----> Sausage.
5. Pasuje jako ścieżka dźwiękowa do: Lubię przy muzyce Lesa Claypoola sprzątać.
6. Ciekawostka. Obecnie Jay Lane jest znów muzykiem Primusa. Nagrał z tym zespołem świetny album „Green Naugahyde”.
7. Na dokładkę okładka. Czuć tu plastelinowego ducha primusowych okładek, ale chyba bliżej stąd do animacji z Monthy Pythona (Terry Gillian, of corpse!). A w lewym górnym rogu unosi się duch „Kompozycji VIII” Wassyly Kandinsky’ego.

32. Basik: Sausage, "Riddles are Abound Tonight"

Sausage - Riddles Are Abound Tonight
Ocena: * * * 2/3

Początki zespołu Primus sięgają 1984 roku, gdzie w składzie obok basisty i paszczowego Lesa Claypoola znajdował się gitarzysta Todd Huth. Duet rozpoczynał karierę z automatem perkusyjnym, jednak szybko stanowisko robota zostało zastąpione żywą tkanką – ostatecznie – w osobie Jaya Lane’a. Skład ów w 1988r. zdołał nagrać demo zatytułowane „Sausage”, po czym rozpadł się. Debiut Primusa „Suck On This” został nagrany już w zreorganizowanym składzie, który po latach można nazwać „tym klasycznym” z wiosłowym Larrym LaLonde oraz Timem „Herb” Alexandrem. Wspólna historia Hutha, Lane’a i Lesa nie zakończyła się jednak pod koniec lat 80. Jay Lane co prawda powrócił na stałe (?) do zespołu w 2010 r., ale pierwszy prawdziwy reunion miał miejsce 16 lat wcześniej, kiedy to pod szyldem „Sausage” Claypool, Lane i Huth nagrali „Riddles are Abound Tonight”.
Niby inny zespół – Sausage – ale nazwa w tym konkretnym przypadku jest podrzędna w stosunku do muzyki i w moim odczuciu podkreśla tylko skład osobowy i element historyczny. „Riddles” bowiem brzmi absolutnie jak album Primusa nagrany gdzieś w okolicach „Frizzle Fry”. „Cartoonowe”, zabawne i dziwne zarazem linie wokalne Lesa, partie basowe wysunięte na pierwszy plan, w których używa on chyba wszystkich możliwych technik gry (nawet tych zmyślonych) budzą oczywiste skojarzenia. Do tego bębny jadące mocny groove oraz oszczędnie grająca szorstka gitara uwypuklają podobieństwa. Dosyć trudnym zadaniem jest znajdywanie tutaj czegoś odmiennego od tego co prezentuje „właściwy” skład Primusa, diabeł tkwi jak zwykle w szczegółach. W nastroju płyty dzięki takim utworom jak „Caution Should Be Used…” albo „Girls For Single Man” wyczuwa się sporo psychodelii charakterystycznej dla początków kariery Prymasa, a niepodobnej np. do cyrkowych akrobacji z „Pork Soda”, która poprzedzał nagranie „Riddles”.  Dobrym przykładem niech będzie też wersja „Toys are Winding Down” z 1988r. gdzie zwrotka zamiast ultraszybkiego i precyzyjnego riffu basowego opiera się na rozwalcowanych dźwiękach gitary. Styl gry instrumentalistów (poza Lesem) brany pod mikroskop odkrywa pewne różnice w stosunku do muzyki Primus. Jay Lane ciąży zdecydowanie bardziej w stronę funku niż Herb (patrz np. „Temporary Phase”). Jego partie są mniej pokombinowane i odczuwalnie lżejsze. Niespodziewany element pojawia się w „Shatering Song”, gdzie mamy do czynienia z czymś pomiędzy sambą a disco – w Primus są to już obrzeża jego terytorium. Styl gitarowy Hutha jest również bardzo zbliżony do LaLonde, zakręcone i poszarpane partie gitarowe, czasem mocniejszy riff, długo wybrzmiewające solówki w stylu Alexa Lifesona. To co wyróżnia Hutha to większa płynność i różnorodność brzmień i stylistyki. Z jednej strony sporo tu „czystych” gitar o zabarwieniu country /blues („Prelude to Fear”, „Riddles”, „Shattering Song”) z drugiej mamy fenomenalną noisową ścianę dźwięku w “Here’s to the Man”. Jego pierwiastek funkowy brzmi precyzyjniej w „Temporary Phase” (tak na marginesie Sasuage gra tu prawie jak jakiś Stevie Wonder), a w „Recreating” zaskakująco zasuwa bluesowe solo! O tym, że ubu panom jednak bliżej do siebie niż dalej niech świadczy „skubany” riff Hutha z refrenu „Toyz ‘88”, który powtórzył LaLonde na „Brown Album” w utworze „The Return of Sathington Willoughby”… 
Różnice tu wypunktowane i tak uznałbym za kosmetyczne, ten kto zna Primus nie będzie zupełnie zaskoczony tym materiałem. Dodam, że bardzo dobrym kompozycyjnie, choć ciągnącym bardziej w stronę psychodelii niż regularne albumy Primus. 

Kwestionariusz: 
1. Najlepszy moment: „Girls for Single Man”.
2. Najgorszy moment: Są chwile bardziej i mniej emocjonujące ale wszystko pozostaje na dobrym poziomie.   
3. Analogia z innymi element kultury:  Kiełbasa, najlepsza w jajecznicy lub z rożna pływająca w musztardzie angielskiej (thx Pilot). 
4. Skojarzenia muzyczne: pff… Primus?  
5. Pasuje jako ścieżka dźwiękowa do: wakacji
6. Ciekawostka:  Les i Todd na pytanie co skłoniło ich do nagrania płyty w starym składzie odpowiadają, że sprawa ma podtekst zupełnie seksualny, i że po prostu chcieli znów być blisko z największym i najbardziej owłosionym perkusistą na świecie, czyli Jayem Lane. 
7. Na dokładkę okładka: Dziwne, że nie podpisał tego Terry Gilliam.