niedziela, 31 lipca 2011

07. Basik: X-Ray Spex, "Germ Free Adolescents"

X-Ray Spex - Germfree Adolescents
Ocena: ****1/2

Druga połowa lat siedemdziesiątych i muzyczna rewolucja punkowa w UK. Z jakimi zespołami najbardziej Wam się kojarzy? The Clash, Sex Pistols – to oczywiste. Dla trochę bardziej zaawansowanych jest Buzzcocks, UK Subs. Żeby ogarnąć całą tą scenę 1976-79 na którą składało się mnóstwo zespołów trzeba by poświecić niezły kawałek życia i ze trzy doktoraty. Tym bardziej jestem rad, że ktoś odrobił lekcję za mnie i podrzucił ten oto debiut X-Ray Spex.
Dla mnie miarą dobrego punk rocka jest przede wszystkim energia i przebojowość płynąca z tekstów i muzyki. Tego na „Germfree Adolescents” zdecydowanie nie brakuje, a ogromna w tym zasługa wokalistki Poly Styrene, która prowadzi utwory świetnymi wpadającymi do łba melodiami. Głos ma melodyjny - jasne, ale też irytująco przeszywający, co jest… świetne! Taka wkurwiona Janis Joplin. Taki spieniony polistyren. No i jest saksofon, który gra prosto, krótko, ale bardzo trafnie nadając jeszcze więcej przebojowości muzyce.
Kawałki są całkiem nieźle zarejestrowane, wykonane i wyprodukowane, co trochę szokuje porównując do tej płyty np. debiut pistolsów.
O ile amerykański punk szedł w tym czasie w klimaty hardcorowe w stylu Black Flag czy The Germs, X-Ray Spex raczej jawią spadkobiercami brytyjskiego (blues) rocka, co słychać np. w „Warrior In Woolworth’s” gdzie gitary w refrenie zostały wyciągnięte jakby z Cream’u. „Amerykański” pierwiastek pojawia się jednak często w dość oczywistych skojarzeniach z nowofalowym pop/rock/punkiem, jaki proponował Blondie. Co zarzutem nie jest i nie ma żadnego wpływu na odbiór tej muzyki. Ta płyta kopie i gryzie, a przy okazji zostaje w głowie na długo.
Oh bondage, up yours !

1. Najlepszy moment: Sporo takich momentów więc jeśli miałbym wybrać jeden to niech będzie pierwsze wejście saksu na płycie czyli „The Day the World Turned Day-Glo” (mowa o reedycji, oryginalnie ten utwór był… ostatni na albumie). Do tego „I’m a Cliche”, „Warrior In Woolworth’s” i „I’am A Poseur”.
2. Najgorszy moment: "Highly Inflammable" - zbyt dożynkowy
3. Analogia z innymi elementami kultury: Wielka korporacja handlowa - Woolworth's jako symbol konsumpcjonizmu i współczesnego "tyrana".
4. Skojarzenia muzyczne: Blondie, Sex Pistols
5. Pasuje jako ścieżka dźwiękowa: zdemolujmy supermarket !!!
6. Ciekawostka: Warto sięgnąć po składankę nagrań koncertowych z 1977 roku "The Roxy London WC2" gdzie oprócz X-Ray Spex na scenie pojawiają się m.in. Wire i Buzzcocks. Poza wartością czysto muzyczną jest to niezły dokument z "tamtych" lat, pojawiają się nawet autentyczne rozmowy uczestników koncertów!
7. Na dokładkę okładka: Nabijają się ostro z chłopców i dziewcząt które panicznie boją się „ubrudzić”. Proste nawiązanie do tytułu płyty.

07. Azbest: X-Ray Spex "Germ Free Adolescents"

X-Ray Spex - Germfree Adolescents
Ocena: ****

X-Ray Spex należeli do pierwszej fali brytyjskiego punk rocka, ale dziś są trochę zapomniany. Może zapracowali sobie na to swoją niewielką aktywności wydawniczą. Podczas pierwszej fazy swojej działalności (po latach mieli kilka krótkotrwałych powrotów) oprócz paru singli wydali tylko jeden, ale za to dobry album - "Germ Free Adolescents".
Podobnie jak reszta miotu ich granie było wysoce energetyczne. Ale jak to zazwyczaj bywa od podobieństw znacznie ciekawsze są różnice. Kawałki X-Ray Spex były bardziej melodyjne od typowego punka 77 i miały ciekawsze aranżacje, uciekające od schematu zwrotka-refren. Do tego zespół posiadał dwa mocne atuty: wokalistkę Poly Styrene oraz saksofon w składzie.Niedawno zmarła Poly nie tylko dodawał utworom czadu, ale była obdarzona ciekawym, ładnie brzmiącym głosem. Doskonale pasowało on do żywiołowych acz melodyjnych utworów grupy.
Obecność dęciaka w składzie to już bardziej interesująca kwestia. Wówczas nie był to instrument niespotykany w muzyce rockowej, ale na pewno i nie był czymś powszechnym. Co więcej zazwyczaj pojawiał się w zespołach prog-rockowych chcących rozbudować swoje brzmienie. Nieco później saksofon bardziej zadomowi się w okołopunkowym graniu (głównie za sprawa wpływów free jazzu), ale w roku 1977 jego używanie było ciekawostką. Tym bardziej, że jego rola nie ograniczała się do wyemitowania kilku dźwięków czy jakiejś ubarwienia utworu okazjonalną solówką. W swojej muzyce X-Ray Spex zapewnili mu istotną pozycję. Nadał on muzyce zespołu niepowtarzalnego charakteru.
Również tekstowo odróżniali się od reszty gromadki – poruszali dojrzalsze tematy. Ich teksty obok mówiły o takich kwestiach jak inżynieria genetyczna czy wypaczone relacje międzyludzkie, ale przede wszystkim jednak atakowały życie coraz bardziej przypominające reklamy telewizyjne.
Wydania kompaktowe poszerzone są o dodatkowe nagrania (w zależności od o wydania od kilku do kilkunastu). Wśród nich można znaleźć najsłynniejszy utwór zespołu – singlowy „Oh! Bondage Up Yours!” (swoją drogą „Wojny Gwiezdne” mi się przypomniały).

Kwestionariusz:
1. Najlepszy moment: „Oh Bondage Up Yours!” A gdybym miał wybierać z podstawowej wersji albumu to "Germ Free Adolescents".
2. Najgorszy moment: Wszystkie utwory są fajne i trzymają poziom. Ale jeśli już to „Genetic Engineering”.
3. Analogia z innymi elementami kultury: Piotruś Pan i Dzwoneczek Barriego użyci zostają w „Highly Inflammable” jako symbole niedojrzałości.
4. Skojarzenia muzyczne: Obecność saksu nieodparcie przywodzi mi na myśl „polską szkołę” punk rocka.
5. Pasuje jako ścieżka dźwiękowa do: Drobny wandalizm tudzież inne formy aspołecznej działalności.
6. Ciekawostka. W „Plastic Bag” Poly Styrene brzmi jak David Tibet za najlepszych czasów.
7. Na dokładkę okładka. Zespół oddzielony od otoczenia w szczelnie pozamykanych fiolkach. Ale na odwrocie widać, że stan ten długo już nie potrwa – szkło zaczyna pękać.

07. pilot kameleon: X-Ray Spex, Germfree Adolescents


Ocena: ****

X-Ray Spex byli jak meteor, który przeleciał nad punkowym niebem Zjednoczonego Królestwa. Meteor, choć sam w sobie jest zjawiskiem chwilowym, zawsze ciągnie za sobą ogon mogący unosić się na niebie długo po zaniku ciała, które doprowadziło do jego powstania. Taką długotrwałą pozostałością jest album „Germfree Adolescents”, któremu z należną uwagą od lat przyglądają się kolejne rzesze muzyków oraz słuchaczy.
Album jest krótki, mocny, wpisujący się w nurt 77, ale z brzmieniem podbitym przez fenomenalny saksofon, czasem złagodzonym przez klawisze oraz ciekawie wykorzystującym kobiecy wokal. Nie zapomniano też o tym, że piosenki mają być melodyjne. Wyszła z tego niezwykle oryginalna mieszanka. Poly Styrne nie oszczędza swojego głosu, ale zdecydowanie wprowadza pierwiastek żeński, który potrafi zaokrąglić wiele chropowatości. Wokalistka jest dla tej formacji kluczowa nie tyko z tego powodu. Jej autorstwa jest cały materiał na tej płycie. Album został ciepło przyjęty już w chwili wydania, a w dniu dzisiejszym jest wymieniany jednym tchem z dokonaniami Sex Pistols, The Clash, The Damned czy Wire. Jedna z kluczowych płyt punk rocka i zarazem absolutna klasyka muzyki rockowej. Co ciekawe, w Polsce znana znacznie gorzej niż wymienione przed momentem zespoły. „Germfree Adolescents” na naszej ziemi to taka klasyka mniej znana. Warto sięgnąć po nią choćby dlatego, żeby zobaczyć, że ten album miał bardzo istotny wpływ na rozwój naszej rodzimej sceny.

Kwestionariusz:
1. Najlepszy moment: Saksofon.
2. Najgorszy moment: Niewiele takich jest na tej krótkiej płycie. Gdy jednak słucham za jednym zamachem materiału bonusowego, to pod koniec chciałbym, by Poly Styrene zamilkła. Bonusy na klasycznych płytach punkowych są kiepskim pomysłem.
3. Analogia z innymi elementami kultury: Jest potencjał na małą rewolucję. Jest na tyle melodyjnie, że w trakcie jej trwania potańczyć można.
4. Skojarzenia muzyczne: Polski post-punk z lat osiemdziesiątych XX wieku z wczesnym Kultem na czele. Głównie chodzi o sposób wykorzystania saksofonu.
5. Pasuje jako ścieżka dźwiękowa do: rozwalenia czegokolwiek.
6. Ciekawostka. 1. Na ten moment nie ma w polskim Internecie pełniejszego omówienia tej płyty. 2. W jednym z felietonów w „Tylko Rocku” (maj 1995) Kazik Staszewski wspominał o zakupie w USA płyty X-Ray Spex, pisząc, że są to jego „lata szczenięce”. X-Ray Spex zostało wymienione w jednym rzucie z Vibrators, Skids, UK Subs, Eater, Unwanted, Radiators oraz Johnny Mopped.
7. Na dokładkę okładka. Ciuchy kolorowe, wyprane, pachnące. Gdzie się podziały skóry, agrafki, żyletki i glany?

07. Pippin: X-Ray Spex, Germ Free Adolescents












Ocena: ****   

Pierwsza fala brytyjskiego punk rocka miała wielu bohaterów, lecz różny jest dzisiaj ich los i miejsce w pamięci słuchaczy. Sex Pistols czy The Clash pozostają nieśmiertelnymi klasykami, a na drugim biegunie są tacy, o których mało kto pamięta, poza zagorzałymi fanami sprzed lat tudzież rockowymi archeologami. Do tej grupy należy zespół X-Ray Spex, czego smutnym dowodem jest fakt, że nawet śmierć charyzmatycznej wokalistki Poly Styrene przed kilkoma tygodniami przeszła właściwie bez echa i wzmianek w muzycznych (że o innych nie wspomnę) mediach.
W owym czasie zespół wydał tylko jeden album studyjny (co ciekawe, wydał również drugi – ale po siedemnastu latach). Na „Germ Free Adolescents”, bo taki tytuł nosi dzieło, w podstawowej wersji znajdziemy dwanaście energicznych punkowych utworów. W zasadzie jest tak, jak można się spodziewać – szybko, do przodu, krzykliwie, bez zbędnych popisów instrumentalnych czy specjalnych urozmaiceń. No dobrze, urozmaicenie jest jedno – saksofon, który jakoś tam może i z punkiem (zwłaszcza tym polskim) się kojarzy, ale raczej tym, którzy głębiej siedzą w temacie. Instrument ów występuje w każdym utworze, nierzadko grając wręcz główną rolę, słowem jest mocno wyeksponowany, a nie schowany gdzieś w roli ozdobnika. Wszystko ma niezaprzeczalny urok i słucha się tego dziś nadal z niemałą przyjemnością. Kilka słów warto poświęcić pannie Styrene, która ze swoją ekspresją i barwą głosu na pewno może być zaliczana do czołowych wokalistek schyłku lat siedemdziesiątych. A teksty? Nie ma szyderczego Pistolsowskiego niszczenia autorytetów, nie ma Clashowego wezwania do boju – są ogólne hasła o zniewoleniu przez współczesny świat, o potrzebie bycia szczerym, prawdziwym i życiu w zgodzie ze swoimi ideałami. Moralizatorstwo, ale nie nachalne.
Warto polecić rozszerzoną wersję płyty, z dodanymi singlowymi przebojami. Z nimi, czy bez nich – zespół naprawdę cieszy ucho i na pewno zasługuje na przypomnienie. 

Kwestionariusz: 
1. Najlepszy moment – „Art-i-ficial”. Mimo niewesołego tekstu pobrzmiewa iście radosną energią.
2. Najgorszy moment – wpadek nie ma, ale przy dłuższym słuchaniu może nużyć brak urozmaiceń i podobieństwo niektórych utworów.
3. Analogia z innymi elementami kultury – w „Plastic Bag” oprócz marek różnych reklamowanych produktów jest też wspomniany Hitler.
4. Skojarzenia muzyczne – angielska scena punk tamtego czasu, a niby co innego?
5. Pasuje jako ścieżka dźwiękowa do – butnych juwenilnych przemyśleń o społecznych zmianach. Młodzi Brytyjczycy wkurzeni na życie i świat. Po ponad trzech dekadach nadal niejeden młody człowiek w niejednym kraju może uznać tę muzykę za swoją.
6. Ciekawostka – podobno tuż przed nagraniem płyty Poly Styrene wyrzuciła z zespołu saksofonistkę Lorę Logic. Powód? „W zespole nie może być dwóch dziewczyn”. I faktycznie, na płycie gra już facet.
7. Na dokładkę okładka – zespół zamknięty w probówkach. Że niby niewoli ich nie tylko polityka, ale i nauka?

wtorek, 19 lipca 2011

06. Azbest: Tomasz Budzyński "Osobliwości"

Tomasz Budzyński - Osobliwości
Ocena: * * * *

Tomasz Budzyński nigdy nie był znany z chodzenia na łatwiznę. Od zawsze lubił zaskakiwać słuchacza i nie inaczej jest tym razem. „Osobliwości” - najnowsza (trzecia już z kolei) płyta solowa oparte są na muzyce napisanej przez Budzyńskiego do przedstawienia teatralnego „Iuvenilium permanens”. Jest to album niewątpliwie wymagająca od słuchacza nieco uwagi lecz ta inwestycja jest jak najbardziej opłacalna.
Niewątpliwym novum w jego muzyce jest to, że utwory zbudowane są wokół loopów. Jednak brzmią one zdecydowanie organicznie, a nawet korzennie. Utwory budowane na tej podstawie skłaniają się ku minimalizmowi lecz nie monotonii. W dodatku jest to materiał bardzo różnorodny, choć na swój sposób spójny. Wyczuwam w tym ducha Kapitana Byczeserce.
W tej muzyce wpływy bliskowschodnie mieszają się z potężnymi acz bujającymi riffami. i innymi dziwnościami. Dla przykładu w „Amor sui” słyszymy nu jazz, a eksperymenty wokalne w „Człowiek nie jest sam” przywodzą na myśl Diamandę Galas. Okazjonalnie na okrasę pojawiają się różne drobne dodatki w rodzaju odgłosów owadów czy dźwięków flippera.
Płyta jest nastrojowa czy nawet nieco mroczna. Jest to jednak przełamywany próbkami niepospolitego poczucia humoru. Wsamplowane tango w „Wio Garbusku” czy „Bestiarium” brzmiące jak imprezka u DJ Moreau nieźle rozładowują atmosferę.
Ostatnie płyty Armii pozwalały się domyślać, że ta płyta będzie brzmieć nieoczekiwanie. Mimo to „Osobliwości” i tak zaskakują. Powstał intrygujący i wyjątkowo brzmiący album. Budzy niczym dobre wino szlachetnieje z wiekiem, a jego muzyka czaruje coraz bogatszym bukietem dźwięków.

Kwestionariusz:

1. Najlepszy moment: dramatyczny „Człowiek nie jest sam”.
2. Najgorszy moment: Ten bit w „Wio garbusku” jest stanowczo zbyt nachalny.
3. Analogia z innymi elementami kultury: Nawiązanie do „Krótkiej historii czasu„ Stephena Hawkinga.
4. Skojarzenia muzyczne: Choć każdy utwór mi się z czymś kojarzy to jednak nie potrafię płyty jako całości z niczym porównać.
5. Pasuje jako ścieżka dźwiękowa do: "Blade Runner" mógłby nieźle pasować.
6. Ciekawostka. Płytę kończą cichnące odgłosy deszczu, jest to oczywiste nawiązanie do „Raining Blood”.
7. Na dokładkę okładka. W pierwszej chwili myślałem, że to omyłkowo postawiona na głowie Wieża Babel Breugla. Bliższe oględziny ujawniły, że to miasto w chmurach jest celowo zbudowane na opak. Pasuje to do płyty.

06. Basik: Tomasz Budzyński, "Osobliwości"

Tomasz Budzyński - Osobliwości

Ocena: * * * 1/4


Ta płyta wprost powala mnogością nawiązań muzycznych. Trzeba dodać: niezmiernie różnorodnych i ambitnych. Za to spory szacun dla Budzyńskiego. Niewielu jest artystów, którzy tak bardzo świadomie i koncepcyjnie podchodzą do własnej twórczości nie tracąc przy tym naturalności.
Autor płyty postawił poprzeczkę wysoko. To nie jest lekka płyta. To nie jest rock’n’roll. Aranżacje, podobnie jak konstrukcja samych utworów są minimalistyczne, statyczne. Są tu zapętlone podkłady rytmiczne, przeszkadzajki i zazwyczaj jeden prowadzący instrument. Na takiej podkonstrukcji umieścił linie wokalne i przede wszystkim teksty. Teksty świetne, teksty zdecydowanie nie rozrywkowe, ale kto zna pisanie Budzego ten wie, czego się spodziewać i rekomendacji większych tu nie potrzeba. I niby wszystko ma sens, każdy dźwięk i każde słowo, co powinno w wyniku dać przynajmniej płytę znakomitą, ale niestety tak nie jest.
Kuleje wykonanie. O ile głos Budzego w Armii jest na swoim miejscu i zawsze będzie to tutaj jakoś nie mogę tego w większości przełknąć. Utwory, które aż gotują od jakiegoś chorego napięcia wymagają mocnych, ekspresyjnych linii wokalnych. Jak Scott Walker, jak Jaz Coleman. Tutaj wokalista śpiewa zachowawczo, właściwie na jednym poziomie emocjonalnym. Inna sprawa, że Budzy nie jest stworzony do śpiewania melodyjnych piosenek. W takich fragmentach uwypukla się jego dosyć szorstka i męcząca barwa głosu. Najgorzej jest w pseudo-klezmerskich zaśpiewach w „Natura Nature” spotęgowanych banalnym refrenem. Cóż, albo to lubisz albo nie. Na szczęście jest tu trochę utworów zaśpiewanych dobrze, a w tych słabszych uwagę odwracają smakowite liryki.
Mimo wszystko, wielki żal nie docenić tak ambitnej, inteligentnej i niecodziennej płyty. Zdecydowanie osobliwość na naszej scenie muzycznej.


1. Najlepszy moment: „Mordopolis”
2. Najgorszy moment: „Natura Nature”
3. Analogia z innymi elementami kultury: Śmierć - muchy, które krążą nad tą płytą jak nad zleżałym trupem.
4. Skojarzenia muzyczne: Scott Walker, Killing Joke, Massive Attack, NIN, CAN, muzyka klezmerska
5. Pasuje jako ścieżka dźwiękowa: Świat po zagładzie atomowej. Chwilę po albo chwilę przed – sam nie wiem?
6. Ciekawostka: W matematyce osobliwość w pewnym sensie wiąże się z nieskończonością. W kontekście twórczości Budzego doskonale wiadomo czym owa „Nieskończoność” jest. Ciekawe czy jest to zamierzona czy podświadoma metafora?
7. Na dokładkę okładka: Im bardziej się wpatruje tym bardziej to miasto z okładki mnie wciąga. A może powinienem powiedzieć – zjada. Piękne!

06. pilot kameleon: Tomasz Budzyński, Osobliwości


Ocena: ***3/4

O tym, że może być inaczej niż zwykle świadczył już „Freak”, ostatni studyjny album Armii, który odbiegał mocno od dotychczasowej stylistyki zespołu. Były też enigmatyczne zapowiedzi nowej płyty Trupiej Czaszki. Ten album, podobno w założeniach rewolucyjny, niestety do tej pory nie ujrzał światła dziennego. Niespodziewanie jednak pojawiła się płyta solowa Tomasza Budzyńskiego. Zaskakująca, odmienna od „Luny” i „Tańca szkieletów”, w jakiś sposób wyzywająca, ale z zawartością jasno wynikającą z dotychczasowego dorobku tego artysty.
Można powiedzieć, że muzycznie ta płyta wyrosła „za siódmą górą”. Podobne myślenie i wrażliwość. Rogalów jest na tej mapie. Bardziej duchowo niż realnie. Są również inne tropy. Zawsze obecne w twórczości Budzyńskiego natchnione Dead Can Dance, są też potężne, wykrzywione uderzenia pełne ech Killing Joke, jest również ślad muzyki żydowskiej. Z tym, że nie jest to Masada, tylko wiejski cadyk mieszkający gdzieś na peryferiach przedwojennej Polski. Rytmika bywa etniczna, ale to nie przeszkadza, by album kojarzył mi się z podróżą na wschód dawnej Polski. Jest tam kresowe miasto z filharmonią. Ludzie czasem tu zachodzą. Dyrygent, choć swój chłop, miewa zapędy wyrastające poza horyzonty tej mieściny. Miasto jest zelektryfikowane. Minimal. Jest też saksofon, a wszędzie pełno much. Dziwadło, chciałoby się rzec. To taki szkicownik wypełniony notatkami, które na początku wydają się nie być związane ze sobą, by po wnikliwej lekturze stać się całością. Nade wszystko to jednak płyta Budzyńskiego, a powyższa wyliczanka ma tylko naszkicować terytorium, po którym artysta się świadomie porusza. Muzyk w każdym dźwięku odciska silnie swoje piętno. To jego wrażliwość, jego podróż poprzez światy odległe i bliskie. Jego walka z rozterkami, wątpliwościami, samym sobą.
„Osobliwości” są świadectwem poszukiwań muzyka. Częściowa rezygnacja z dotychczasowych współpracowników na rzecz nowych, kolejne wyjście z samego siebie i odkrywanie nowych terenów muzycznych pokazuje, że Budzyński nie powiedział jeszcze ostatniego słowa, że mu się chce. Mnie też się chce. To kolejny początek. I o to w tej płycie chodzi.

Kwestionariusz:
1. Najlepszy moment: „Osobliwości” są płytą „długodystansową”. To przygoda na lata. Albumy tego typu nie pojawiają się niestety często, ale każdy kolejny powrót do tej płyty zapewnia nowy etap wtajemniczenia.
2. Najgorszy moment: „Bestiarium”, do którego do tej pory nie potrafiłem się przekonać. Nie odpuszczam jednak.
3. Analogia z innymi elementami kultury: Opowiadania Brunona Schulza. „Sierpień” pasuje idealnie.
4. Skojarzenia muzyczne: Budzyński ma swój własny styl, ale można wskazać tu echa Dead Can Dance, Killing Joke oraz muzyki żydowskiej.
5. Kontekst. Nie dotknąłem w swojej recenzji tekstów Budzyńskiego. Kto jednak posłucha płyty, zobaczy jak istotną rolę one odgrywają.
6. Ciekawostka. Żadna to ciekawostka, ale płyta została nagrana w poznańskim studiu Free Fly Music. W sesji udział wzięli Karol Nowacki, Łukasz Kluczniak oraz Michał Garstecki, który był równocześnie realizatorem nowego materiału.
7. Na dokładkę okładka. Trzecia solowa płyta Budzyńskiego ma okładkę najlepszą ze wszystkich dotychczasowych. A konkurencja jest mocna.

06. Pippin: Tomasz Budzyński, Osobliwości



Ocena: * * * *

Wcale nierzadka jest opinia, że Armia, a tym samym i Tomasz Budzyński, od dwudziestu lat tłucze to samo. Cóż, na tak twierdzących fachowców pozostaje prychnąć z pogardą, bo można nie lubić choćby parajazzowego „Freaka” czy nastrojowej „Luny”, ale stawiać je stylistycznie blisko „Legendy” to gruba pomyłka. Budzyński bowiem, mimo solidnego muzycznego (chciałem napisać „estradowego”, ale trochę nie pasuje) stażu, nie przestaje być artystą poszukującym i eksplorować mężnie nowych terenów. Mało tego, ewidentnie z wiekiem wybiera się na muzyczne poszukiwania coraz częściej i coraz szersze tereny w swych wędrówkach przemierza.
Nie inaczej jest i tym razem. Trzecia solowa płyta Tomka na pewno idzie w większe eksperymenty niż poprzedniczki. Co tu znajdziemy? Po pierwsze sekcję rytmiczną, co do której ciężko stwierdzić, czy to żywe instrumenty, sprytny komputer, czy jakoweś sample – niektóre początki utworów jako żywo przypominają Portishead. Warto też wspomnieć, że część owych brzmień to muzyka do dawnego spektaklu „Iuvenilium Permanens”. Co dalej? Dużo elektroniki, mało gitary, a do tego masa smaczków w rodzaju akordeonu czy klarnetu. Wszystko jednak w ujęciu raczej minimalistycznym, przedkładającym nastrój nad instrumentalne popisy. Natkniemy się w tej podróży też nierzadko na nawiązania do Pink Floyd – ale śladami ich będą raczej tajemnicze dźwięki i odgłosy rodem z „Pipera” czy „Ummagummy” (utwór „Bestiarium” to niemal hołd dla Watersowkiego „Several Spieces of Small Furry Animals Gathered Together in a Cave and Grooving with a Pict”) niż monumentalne kompozycje w stylu lat siedemdziesiątych. I jest jeszcze sam Budzyński w dwóch rolach. Jako wokalista – jakby dalej zastanawiał się, co też jeszcze ciekawego mogę ja tu zrobić z własnym głosem; tu trzeba zwrócić uwagę przede wszystkim na jego dramatyczny śpiew w „Człowiek nie jest sam”, kojarzący się z „Przed prawem” z Armijnego „Procesu” (a złośliwy powie, że z kolei nagrywając „Małą śmierć” nasz bohater cierpiał na początki kataru). Jako tekściarz zaś – akurat zaskakuje najmniej, bo kto dobrze obeznany z jego dotychczasową twórczością, ten dostanie to, czego się spodziewa – niewesołe impresje o duszy człowieka, dzisiejszym świecie i jego metafizyce (a nawet fizyce! Wbrew pozorom „Dziwadełko” to nie jakiś stwór wyjęty z wierszy Leśmiana, lecz niezbadana hipotetyczna cząstka, którą powołać do życia może Wielki Zderzacz Hadronów), podane i w formie dosłownej („Ach jakże jasna jest miłość własna”), i w abstrakcyjnej („Kot już bez wąsa, ta pani kąsa”).
Płyta ukazała się dość niedawno, więc nie ukrywam, że ciągle się z nią oswajam i odnajduję nowe szlaki. Niemniej zapraszam do samodzielnego zmierzenia się z „Osobliwościami”, bo nawet jeśli nie zachwycą, to na pewno mocno zaintrygują.

Kwestionariusz:
1. Najlepszy moment: akordeon w „Dziwadełku”. Robi się iście baśniowo.
2. Najgorszy moment: „Ta pani kąąąsa… Kąsa bez wąąąsa”. Tu już poddaje się moje (a przecież niemałe) poczucie absurdu. 
3. Analogia z innymi elementami kultury: Konik Garbusek, wizyta Małej Śmierci… Bajki i baśnie. Niekoniecznie wesołe i niekoniecznie z happy endem. 
4. Skojarzenia muzyczne: eksperymenty Pink Floyd, nastroje Dead Can Dance, rytm Portishead. 
5. Pasuje jako ścieżka dźwiękowa do: nocy. Absolutnie nie współgra mi słuchanie tej płyty ze światłem dziennym.
6. Ciekawostka: mój Tato też znał piosenkę w rytmie tanga z „Wio Garbusku”, tylko że w jego wersji miast Heleny występowała tam Hrabina.
7. Na dokładkę okładka: Jak zwykle – obraz autora płyty. Jak zwykle – nastrojowy, tajemniczy i już po kilku przesłuchaniach nierozerwalnie kojarzący się z samym albumem.