wtorek, 1 stycznia 2013

42. pilot kameleon: 2012



Miał być koniec świata. Znów nie było. Był za to fajny Bond, kilka wyjazdów, nie było natomiast urlopu, choć jeśli wszystko toczy się godnie z planem, to teraz właśnie wypoczywam w chacie rybackiej nad Morzem Śródziemnym. Fajne rzeczy działy się w branży piwowarskiej (AleBrowar i Pinta), a na podwórku muzycznym wypunktować należy kilka odkryć swoim zasięgiem sięgające znacznie dalej niż 12 miesięcy. Choć z drugiej strony żadne to odkrycia, tylko raczej pewien etap mojej dojrzałości (lub jej braku). Zatem najpierw dwanaście grzechów głównych roku 2012, a potem nieco prehistorii. Jak komuś się nie chce czytać, to może tylko skupić się na boldach i też będzie wiedział o co chodzi.

1. Swans, The Seer
Bezapelacyjny numer jeden. Długo dojrzewający „deser” z Czubaką na okładce. Na ten moment zarówno płyta roku, jak i drugiego dziesięciolecia XXI wieku. Wszystko przypieczętowane koncertem życia, który o mało nie pozbawił mnie życia.

2. Can, The Lost Tapes
Wyciągnęli z archiwów sporo starych materiałów, posklejali do kupy i zapakowali w pudełko po taśmie szpulowej. Forma poszła ramię w ramię z treścią. Jak można było tyle lat nie pochwalić się takim towarem?

3. OM, Advaitic Songs
Pojechali na wschód. Wielu twierdzi, że się tam zgubili, pretensjonalność przypieczętowując wyborem okładki. Ich problem, bo powstał kawał muzyki może nie tyle oryginalnej, co bardzo autentycznej. Moje ucho łyka ten miks orientu i basowo-perkusyjnych pochodów bez popity.
---------------------------------------
4. Goat, World Music
Pochodzą ze Szwecji i nie grają metalu. Mieszanka afrobeatu, krauta i innych freakowch, bardzo pierwotnych historii. Podane tak, że szczęka opada, a człowiek sam wskakuje na parkiet.

5. Killing Joke, MMXII
Drugie podejście oryginalnego składu do regularnej płyty. Lepsze niż „Absolute Dissent”. Była też trzecia próba do złapania ich na scenie. Udało się we Wrocławiu.

Była na ten temat osobna mila. Podtrzymuję com napisał.

7. Mgła, With Hearts Toward None
Aż sam jestem w szoku. Tak jak Protasiuk. Sorka…

8. Neil Young, Psychedelic Pill
Dwupłytówka, która nie nudzi? To brzmienie, te emocje, ten drive, kawałki trwające około pół godziny. Tylko dziadek Young potrafi tak opowiadać historie na swojej gitarce.

9. Pink Freud, Horse & Power
Po latach prób zrozumienia wreszcie znalazłem wspólny język z tym zespołem. Świetny materiał podbity doskonałą produkcją.

10. Apteka, Od pacyfizmu do ludobójstwa
Poprzednie, bardzo kloaczne wydawnictwo Apteki zachwiało moją miłością do Jędrzeja. Po najnowszej płycie znów powrót do normalnej nienormalności.  
---------------------------------------
11. Bad Brains, Into the Future
Nie wiem, czy chciałbym zobaczyć ich na żywo. Chciałbym jednak, żeby kolejne płyty były na takim poziomie jak tegoroczne wydawnictwo.

12. Armia, Podróż na wschód.
Ostatnia stacja przed nową płytą.
---------------------------------------
Wyróżnienia: czwarte demo Sertyżur, Beak> „>>”, Godspeed You! Black Emperor 'Allelujah! Don't Bend! Ascend!” i Public Image Ltd. „This Is Pil”.
---------------------------------------

A teraz w skali kosmosu, bo nie samymi nowościami usłany był 2012 rok.
The Rolling Stones szarpali mnie permanentnie od dnia 12.02 ubiegłego roku. Wtedy zrozumiałem. Równocześnie poczułem też wielką sympatię do Bad Brains, którzy przeczołgali mnie po glebie na wysokości zimy i wiosny. Chwilę później to miejsce zajęli The Smiths. A latem spotkałem się z Frankiem Zappą, który wydrenował mi zarówno mózg, jak i kieszeń. Efekt jest taki, że najczęściej w tym roku słuchałem dwóch płyt: Rolling Stones „Let It Bleed” (1969) i Frank Zappa & The Mothers Of Invention, „We're Only in It for the Money” (1968). Do tego do kanonu wcisnęły się i na wyróżnienie zasługują Big Black „Atomizer” (1986), Einstürzende Neubauten „Haus der Lüge” (1989) i Therapy? „Troublegum” (1994). Oraz masa innych, dla których tutaj zabrakło miejsca.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz