Nie był to rok muzycznych odkryć – ani nowych, ani starych.
Parę dobrych płyt wyszło, ale kto wczyta się w listę, w mig odkryje, że za
płytami tymi stoją stare sprawdzone firmy. Nie będę jednak wieszczył zastoju i
końca muzyki rockowej, prędzej mój postępujący zastój i brak wrażliwości na
nowe twory. Ciężko też przypomnieć sobie, żebym zachwycił się czymś starym, a
dotąd mi nieznanym. Solidnie było i tyle.
Wracając do nowości – były i rozczarowania. Największe bodaj
przyniosły nowe albumy Soundgarden i Lao Che. Ci pierwsi (przecież jedni z najważniejszych
bohaterów mojej muzycznej młodości!) nagrali płytę zaledwie poprawną, ci drudzy
od poprzedniej płyty coraz głębiej skręcają w mniej pasującą mi stylistykę.
Ale ważniejsze to co dobre – pierwsze miejsce takie a nie
inne pewnie nie tylko na mojej liście. Michael Gira nie dość, że zmiótł konkurencję,
to może i nagrał najlepszą płytę w karierze. Lanegan uroczo pomruczał, Deftonesi
znów pięknie połączyli ostre granie z zabójczymi melodiami, Dinosaur nie zszedł
poniżej stałego poziomu, takoż Dziadek Neil, a Killing Joke udanie postraszyli
końcem świata. A cała lista poniżej:
1. Swans – The Seer
2. Mark Lanegan – Blues Funeral
3. Deftones – Koi No Yokan
4. Dinosaur Jr. – I Bet On Sky
5. Killing Joke – MMXII
6. Neil Young – Psychedelic Pill
7. The Mars Volta – Noctourniquet
8. The Smashing Pumpkins – Oceania
9. Therapy? – A Brief Crack Of Light
10. The Cult – Choice Of Weapon
Aha – no i byłem na koncertach Faith No More i The Afghan
Whigs (też dziady, prawda?).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz