Ocena: **
Kanadyjczycy z Alexisonfire działali przez równe dziesięć lat. W tym roku, dokładnie piątego sierpnia przestali istnieć. Po drodze nagrali kilka płyt, w tym ceniony przez wielu „Crisis”. Zachwyt ten jest dla mnie jednak kompletnie niezrozumiały.
Pierwsze co mnie irytuje to wokaliści. Część partii jest śpiewana czystym i melodyjnym głosem, część natomiast została wykrzyczana. Oba sposoby ekspresji głosowej mnie kompletnie nie przekonują, a czysty wokal potrafi przyprawić o mdłości. Aż przypomina się podział oraz jakość wokali w uznanym zespole Linkin Park. Nic na to nie poradzę, ale tak właśnie to odbieram. Muzycznie zespół penetruje rejony post-hardcore’owe. I tutaj także brakuje iskry, która pozwoliłaby wsiąknąć w to, co proponuje Alexisonfire. Jest głośno, tempa się zmieniają, ale tak naprawdę niewiele się dzieje. Powinno być niezwykle emocjonalna, ale jest bez wyrazu, nudno, a pod sam koniec płyty irytacja niestety wzrasta. Brak również wyrazistych kompozycji, które pozwalałyby wyróżnić choćby jeden utwór.
Zatem do zapoznania się z tym albumem nie będę nikogo zachęcał. Możliwe, że moja dezaprobata dla tej formacji wynika z nieznajomości stylu w jakim porusza się Alexisonfire? To może być jeden z powodów, ale ja obstawiałbym przy swoim. „Crisis” jest po prostu bardzo słabą płytą.
Kwestionariusz:
1. Najlepszy moment: Nie odnotowałem.
2. Najgorszy moment: Wokale, zwłaszcza ten czysty.
3. Analogia z innymi elementami kultury. Branża porno. Nazwa zespołu pochodzi od Alexis Fire, znanej aktorki filmów rozbieranych.
4. Skojarzenia muzyczne: Ciśnie się na usta słowo „emo”.
5. Pasuje jako ścieżka dźwiękowa do: Na pewno nie pasuje do filmu porno.
6. Ciekawostka. Zespół pochodzi z St. Catherines w stanie Ontario. To najludniejsza i najlepiej rozwinięta pod względem ekonomicznym część Kanady. W 1855 roku stacjonujący tam żołnierze angielskiej armii wymyślili hokej na lodzie.
7. Na dokładkę okładka. Logo mi się nie podoba.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz