czwartek, 29 września 2011

11. pilot kameleon: Morphine, Cure For Pain


Ocena: ****

Związek chemiczny zwany morfiną stosowany jest przede wszystkim w walce z bólem. Przy całej swojej dobroczynności substancja ta potrafi jednak uzależniać. Podobnie rzecz ma się z zespołem Morphine założonym w 1990 roku Cambridge w Stanach Zjednoczonych, gdyż ich płyta „Cure For Pain” potrafi zarówno uzależnić, jak i jednocześnie ukoić słuchacza. Dochodzi do tego dzięki specyficznym połączeniom kilku elementów. Na instrumentarium składa się perkusja, bas i saksofon barytonowy, który swoim charakterystycznym niskim brzmieniem odgrywa większość riffów, ale jest również instrumentem solowym. Z chęcią modyfikuje też dźwięk przykładowo bawiąc się efektem wah-wah. Basista posługuje się niezbyt często praktykowaną na tym instrumencie techniką sidle, a na dodatek gra na dwustrunowym instrumencie nie popadając w dźwiękowe oczywistości. Rytmy proponowane przez perkusistę wydają się spajać to wszystko. Jest jeszcze kojący głos basisty niejednokrotnie przywołujący skojarzenia z psychodelią. Całość naoliwia wszechobecny ciężar uzyskany w naturalny sposób. Power trio pełną gębą! Z tych kilku składników powstaje właściwie nieoczywista nowa jakość.
Cały album spowijają opary bluesa. Jest on obecny zarówno w muzyce, choć znacznie więcej go w niesamowitym oraz delikatnie smutnym nastroju, jaki zespół potrafi wytworzyć. Morphine potrafi połączyć ukojenie z podskórnym niepokojem, zwiewne „In Spite Of Me” sąsiaduje z wręcz noise’owym „Thursday”, smętne „Miles Davis’ Funeral” znajduje się obok prężnego utworu „Sheila”. Jest w tej muzyce potężna dawka dynamiki rozpięta pomiędzy delikatnymi utworami ulokowanymi w kilku miejscach płyty. Nad wszystkim unosi się jednak cudowna melancholia.
Morphine swoją unikalnością wyabstrahowaną z oczywistości potrafią wciągnąć słuchacza do swojego świata. Lekarstwem na ból może być tylko kolejna dawka medykamentu.

Kwestionariusz:
1. Najlepszy moment: Iniekcja.
2. Najgorszy moment: Uzależnia, ale czy to źle?
3. Analogia z innymi elementami kultury: Czy południowa część Stanów Zjednoczonych może w jakikolwiek sposób kojarzyć się z nowoczesnością oraz inteligentnymi ludźmi? W wielkim uogólnieniu chyba nie, ale bystrych muzyków Morphine ulokowałbym właśnie w tamtej lokalizacji. 
4. Skojarzenia muzyczne: Power trio. Bez gitary? Ba! Czad jest straszny i bez niej!
5. Pasuje jako ścieżka dźwiękowa do: paczki fajek, szklanki whisky i samotnego wieczoru spędzonego ze samym sobą. Basik, wybacz, ale tym razem również muszę sięgnąć po alkoholowe skojarzenie.
6. Ciekawostka. 1. Za ścianą w biurze często gęsto gra Morphine. Była nawet kiedyś prośba, bym zaproponował recenzję na blogu. Nie zaproponowałem, Pippin mnie wyręczył. 2. Legendarny zespół Popsuli Samolot miał w planach wzięcie na warsztat jakiegoś utworu Morphine. Jak o tej pory temat nie wszedł w fazę realizacyjną.
7. Na dokładkę okładka. Chmury nie było. A właściwie była.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz