czwartek, 29 września 2011

11. Azbest: Morphine "Cure for Pain"

Morphine - Cure for Pain
Ocena: * * * *

Pierwsza rzecz - koncertowo położona została produkcja płyty. Zmiksowanie jej tak żeby kompletnie nie było słychać gitary to już wyższa szkoła jazdy. Może brzdąknie w jednym kawałku czy coś, ale to tyle. Takiej fuszerki w życiu nie słyszałem. Wycięcie basu z płyt The Doors to przy tym dziecinne psoty.
Co zabawne muzyce Morphine jakoś specjalnie to nie zaszkodziło. Ograniczona do saksofonu, basu i perkusji broni się i nie sprawia wrażenia, że jakiegoś elementu tu brakuje.
No właśnie – bas. Brak gitary sprawia, że inaczej niż to zazwyczaj bywa jest wyraźnie słyszalny. Tyle tylko, że jest to zagrane raptem na dwóch strunach. Tak jakby basista pozbył się reszty z obawy, że się pogubi w ich gąszczu. Ale mimo swoich minimalistycznych umiejętności gra ciekawie. Jego partie są czymś pomiędzy tradycyjnym basowym groovem a gitarowym riffem – jednocześnie napędzają utwór i tworzą melodie.
W procederze tym bierze również udział saksofonista. A gra nie na byle czym. Żaden tam sopran i nie alt ani nawet tenor - saksofon barytonowy. Wydobywa z niego niskie i tłuste, kojące ucho dźwięki. A słysząc cytat z „T.V. Eye” The Stooges jaki zagrał w „Thursday” miałem łzy wzruszenia w oczach. Prawie.
Dyabelnie przyjemne granie. Muzyka Morphine jest oszczędne ale wyrazista. Piosenki są melodyjne i bujające. Nawet jakby delikatnie ocierając się o lekki transik. A, że zagrane w niskich rejestrach to i nieprzeciętnie nastrojowe.


Kwestionariusz:
1. Najlepszy moment: "A Head with Wings"
2. Najgorszy moment: "Dawna" - nie pasuje mi do reszty płyty
3. Analogia z innymi elementami kultury: W "Candy” słyszymy słowa "Candy Says". Skojarzenie oczywiste, ale Lou Reed miał całą serię piosenek "[wstaw żeńskie imię] Says".
4. Skojarzenia muzyczne: Primus poezji śpiewanej
5. Pasuje jako ścieżka dźwiękowa do: Refleksyjny wieczór z odrobiną wódeczki
6. Ciekawostka: Bankowo ktoś (najprawdopodobniej Pilot) się będzie mądrzył, że ich saksofonista grywał na dwóch rurach jednocześnie. Ale co z tego? Roland Kirk dymał w trzy. Eksperymentował tez z gwizdkiem w nosie, ale zmarł.
7. Na dokładkę okładka: Panowie muzycy próbują nas przekonać, że dragi mogą coś uleczyć. Taa... Wokaliście tak pomogły, że serducho nie wytrzymało.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz