Ocena: * * * 1/2
Solowy debiut Frusciante to trudny orzech do zgryzienia. Próba porównywania go z płytami jakie nagrał wraz z Red Hot Chili Peppers jest bezcelowa – brak między nimi punktów wspólnych. Można by uznać, że to zbiór przypadkowych demówek wydanych celem zasilenia funduszu na rzecz finansowania nałogu twórcy. Zupełnie inaczej wygląda sytuacja jeśli przyjrzymy się płycie znając okoliczności jego odejścia z zespołu. Wówczas przyjdzie uznać, że wydanie tego albumu było jak najbardziej logiczną kontynuacją jego działań.
Nagły sukces „Blood Sugar Sex Magic” sprawił, że Frusciante był przytłoczony niechcianą popularnością. Co więcej uważał, że w ramach zespołu nie może w pełni rozwinąć skrzydeł. Presja sprawiła, że koniec końców rzucił grupę. Zaszył się w domu i po pewnym czasie wydał płytę solową - "Niandra LaDes and Usually Just a T-Shirt". Okazała się ona doskonałą odtrutką na jego bolączki.
Płytę wypełnia przedziwna, psychodelicznie rozwichrzona muzyka. Mnóstwo w niej świeżości i swobody. Większość utworów to tylko gitara i głos, ale tu i ówdzie słyszymy też fortepian. Pojawia się też dużo dziwacznych efektów dźwiękowych czy wręcz hałasów. Frusciante wydobywa ze swojego instrumentu intrygujące brzmienia (chwilami przypomina banjo czy bałałajkę). Awangardowo luźna struktura utworów nieodparcie kojarzy się z Captain Beefheartem. Sprawia to wrażenie, że mamy do czynienia nie z gotową płyta, ale zaledwie demówką, zbiorem dźwiękowych pomysłów do późniejszego wykorzystania. Efekt ten pogłębiony jest przez brzmienie materiału nagranego w estetyce lo-fi. Zamiast w profesjonalnym studiu utwory zostały zarejestrowane w spartańskich warunkach, przy użyciu zwykłego czterośladu. Uzyskał surowe i szorstkie brzmienie, doskonale pasujące do tej muzyki i dodające jej autentyzmu.
Najsłabszym elementem składowym płyty są wokale - Frusciante fałszuje, śpiewa zupełnie obok muzyki, a chwilami głos kompletnie mu się łamie. Na dobra sprawę pasuje to do stylistyki albumu, ale nie oznacza to, że dobrze się go słucha.
Warto też zwrócić uwagę, że ta płyta to na dobrą sprawę kompilacja dwóch wydawnictw: ”Niandra LaDes” oraz „Usually Just a T-Shirt". Nie da się ukryć, że ta druga część jest słabsza. Trudniej w niej o melodię czy nawet muzykę. Zbyt wiele w niej bezwładnego brzdąkania i przypadkowych dźwięków.
Mimo że powstał bardzo ciekawy materiał autor dołożył jednak wszelkich starań by jego muzyka nie poruszyła mas. Te barwne pomysły dźwiękowe są podane w nieukończonej formie. Na płycie można znaleźć prawdziwe dźwiękowe diamenty czekające tylko na końcowy szlif mający wydobyć z nich pełnię blasku. Efekt końcowy w równym stopniu budzi uznanie swoją świeżością i spójnością jak rozczarowuje zmarnowanym potencjałem tej muzyki.
Kwestionariusz:
1. Najlepszy moment: „Your Pussy's Glued to a Building on Fire"
2. Najgorszy moment: Niech ten pan już nie śpiewa...
3. Analogia z innymi elementami kultury: "Untitled 5" kojarzy mi się z "Happiness is a Warm Gun", "Big Takeover" natomiast to przearanżowany (do granic wandalizmu) utwór Bad Brains.
4. Skojarzenia muzyczne: W połowie drogi między Beefheartem a Barrettem.
5. Pasuje jako ścieżka dźwiękowa do: Spacer nad lekko wzburzonym morzem
6. Ciekawostka: Tytuł "Your Pussy's Glued To A Building On Fire" okazał się w pewnym sensie proroczy - kilka lat później Frusciante ledwie uratował się z pożaru swojego domu. Jego kolekcja gitar tyle szczęścia nie miała.
7. Na dokładkę okładka: Tytułowa Niandra LaDes to alter ego Frusciante i on też widnieje na okładce. Co ciekawe nie w T-shircie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz