Ocena: *****
Wyciągnęli go z nicości w 1988 roku. Ponoć wcześniej chciał grać u Zappy, a przed angażem do Red Hot Chili Peppers przez dwa tygodnie terminował w Thelonious Monster. Faktycznie jednak zaistniał na papryczkowym „Mother’s Milk”. Zaistniał, ale po nagraniu tego albumu satysfakcji nie zaznał. Ciągłe utarczki z producentem, bardzo młody wiek oraz krótki staż w zespole sprawiły, że powstała płyta tylko dobra. Genialna miała być następna. Wystarczyło czasu na zgranie, aklimatyzację, skomponowanie odpowiedniego materiału oraz wymyślenie zespołu na nowo. Pod skrzydłami Ricka Rubina zespół osiągnął szczyt. Niemały w tym sukces Frusciantego. Dostarczył podobno ponad ¾ materiału. Pasję nagrywania doskonale widać na dokumencie „Funky Monks”. Jakże radosnym człowiekiem był wtedy gitarzysta RHCP. Wydanie „Blood Sugar Sex Magik” okazało się sukcesem, którego ciężaru Frusciante jednak nie udźwignął. Rozstał się z zespołem na długich sześć lat.
Materiał na swój debiutancki album artysta zaczął nagrywać jeszcze podczas swojej bytności w RHCP. Jednak to co zaprezentował na tej płycie diametralnie różniło się od dorobku macierzystej formacji. W dużym uproszczeniu można napisać, że to kompozycje zaśpiewane przy akompaniamencie gitary akustycznej (lub fortepianu) i nagrane w bardzo partyzancki sposób. Często gitary lub wokalizy bywają dublowane, modulowane, czy deformowane. Daleko tu jednak do tradycyjnie pojmowanych utworów. Płyta rozpada się na dwie wyraźne części i o ile pierwsza może być określona mianem bardzo wykoślawionych piosenek, o tyle druga to swobodne improwizacje, które z piosenką nie mają w zasadzie nic wspólnego. Nie wiem na ile świadomie, ale Frusciante zaproponował na tej płycie muzyczną odmianę strumienia świadomości. Technika ta powszechnie stosowana w literaturze po raz pierwszy została zaproponowana przez Eduarda Dujardina w powieści „Wawrzyny są ścięte”, a do perfekcji doprowadził ją James Joyce w słynnym „Ulissesie”. Strumień świadomości jaki zaproponował Frusciante jest bardzo swobodnym, pozornie niekontrolowanym zapisem muzycznej myśli i samego procesu tworzenia się muzyki. Pominięty zostaje natomiast moment świadomego przefiltrowania i uporządkowania muzyki przed jej wyartykułowaniem. Takie swobodne podejście jest główną barierą w odbiorze tej płyty. Bez zrozumienia oraz akceptacji tych zasad trudno przebić się przez te wszystkie wrzaski, bełkotliwe śpiewy, fałsze gitarowe czy odwrócone solówki. Bałagan staje się naczelną zasadą tej konstrukcji.
Technika, choćby nie wiadomo jak nowatorska jest tylko jedną stroną medalu. Tutaj forma bardzo silnie połączyła się z treścią. „Niandra” jest dla mnie obrazem powolnego schodzenia w głąb i odzwierciedleniem rozpadu muzyki oraz osobowości samego artysty. Ten album pokazuje drogę Frusciantego po odejściu z RHCP. „Blood Sugar Sex Magik” jest wierzchołkiem, „Niandra” jest powolnym zejściem oraz zatraceniem się w narkotycznym nałogu. Całkowite odcięcie od rzeczywistości następuje na albumie „Smile From The Streets You Hold”, gdzie muzyk dociera do kresu własnej oraz muzycznej egzystencji. Potem nastąpił powrót do żywych, ale z muzyki ulotnił się ten element szaleństwa czy też obłędu, który sprawiał, że dno Frusciantego było jego muzycznym szczytem.
Kwestionariusz:
1. Najlepszy moment: Spośród ponad 70 minut muzyki wyróżniam „Untitled 12” z frazą „Blind your head in catastrophe icicles/ No-one’s fed in cycles led by cycles dead”.
2. Najgorszy moment: Drugi element układanki, czyli „Smile From The Streets You Hold” jest właściwie niedostępny płycie. Były zapowiedzi, że to się zmieni. Niestety…
3. Analogia z innymi elementami kultury: „(…)I yes to say yes my mountain flower and first I put my arms around him yes and drew him down to me so he could feel my breasts all perfume yes and his heart was going like mad and yes I said yes I will Yes.”
4. Skojarzenia muzyczne: Captain Beefheart. Emocjonalnie natomiast blisko stąd do „Closer” Joy Division. Zabrakło tylko tragedii, by takie porównanie otrzymało namaszczenie rzeczywistości.
5. Pasuje jako ścieżka dźwiękowa do: depresji, złego tripu, nieudanego wieczoru spędzonego z samym sobą. Schyłkowe sytuacje idealnie się nadają.
6. Ciekawostka. Kupiłem ten album zimą 2002 roku w Paryżu. Podczas powrotu do akademika spotkałem z siostrą Chucka Norrisa. Oczywiście zrobiliśmy sobie pamiątkową fotografię. I wcale ten album nie kojarzy mi się z tą sytuacją, ale mało kto wie o tym zdarzeniu, więc niniejszym informuję.
7. Na dokładkę okładka. To podobno Frusciante. A Clara z dedykacji to córka basisty RHCP. Na późniejszych wydaniach zmieniona na Toniego Lovingvi. Album ma tekturową okładkę. Pachnie jak wytłaczaka do jajek. Nawet 9 lat po zakupie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz