środa, 30 listopada 2011

15. pilot kameleon: Mazzy Star, So Tonight That I Might See


Ocena: ***1/2

Mazi był kosmatym zielonym stworem, kosmitą, który lubił konsumować zegarki, a przy okazji uczył młodych telewidzów języka angielskiego. Rzecz działa się w latach dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku. Podobnie jak większa część historii amerykańskiego zespołu Mazzy Star. Maziego wtedy znałem, a o Mazzy Star nie miałem zielonego pojęcia. Kolejna zaległość nadrobiona. A i był przecież też Mazi w Ahimsie…
Wychylający się ze zgiełkliwości gitarowej i zamiłowania do melancholijnych piosenek zespół  Mazzy Star zaproponował autorskie odczytanie stylistyki. I zrobił to po swojemu. Piosenka stała się jeszcze bardziej piosenką, w czym pomógł rozmarzony głos Hope Sandoval. Gitarowe rzężenie generowane przez Davida Robacka (tak!) ulokowane zostało w opozycji do delikatnych poczynań wokalistki. Gitarzysta nie wypełniał całej przestrzeni, ale pięknie ją uzupełniał. I całe szczęście, gdyż na tej opozycji pojawia się iskrzenie, które jest najmocniejszym punktem tej płyty. Problemem jest jedynie to, że proporcje pomiędzy tymi biegunami nie zawsze są odpowiednie. Efekt nie w pełni przekonuje w momentach, kiedy gitarzysta rezygnuje z szaleństw i decyduje się tylko na instrument akustyczny albo delikatne, niepozorne uzupełnianie tła. Na początku to nie przeszkadza, ale po pewnym czasie staje się zauważalne i nieco nużące.  Czyżby zbyt wygładzone i rozmarzone? Prawdziwe szaleństwo zaczyna się jednak w miejscach, gdzie dysonansowa praca gitary uzupełnia się z głosem wokalistki. Najlepszym przykładem może być długa kompozycja tytułowa. Kłania się tutaj w pełnej krasie Velvet Underground z debiutanckiej płyty. W tym utworze Mazzy Star proponuje podobną wrażliwość, która w pozostałych kompozycjach jest  przede wszystkim stonowana, odwołująca się do folku, smutku, chodzenia po łące z gitarą i bez butów. „So Tonight That I Might See” doskonale podsumowuje ten album.

Kwestionariusz:
1. Najlepszy moment: Początek („Fade Into You”, „Bell Ring” i „Mary Of Silence”) i koniec płyty („So Tonight That I Might See”).
2. Najgorszy moment: Takie raczej nie występują, ale zdarzają się niestety momenty, gdzie oko samo się zamyka.
3. Analogia z innymi elementami kultury: Mazi z języka angielskiego. Podczas lanczu jadał zegarki.
4. Skojarzenia muzyczne: psychodelia, dream pop, shoegaze, Neil Young i Velvet Underground & Nico.
5. Pasuje jako ścieżka dźwiękowa do: Jestem taki romantyczny, chodź ze mną, chodź, pokażę ci łąkę, pszczoły i maki.
6. Ciekawostka. Nadawaliby się na Off Festival. Rojek, da się załatwić?
7. Na dokładkę okładka. Barokowa fasada skryta w fioletach?

4 komentarze:

  1. No i Rojas się spisał:-).

    OdpowiedzUsuń
  2. Oj tak. Ciekawe, czy w tym roku też dogodzi. A z innej beczki: chyba podeszła Ci ta płyta, nie? I to przez koncert właśnie, a nie recenzję (co wcale nie jest dziwne).

    OdpowiedzUsuń
  3. Bardzo mi się spodobała przy pierwszym przesłuchaniu. Bliżej mi do Basika niż do Was w tej kwestii;) Dzięki za mp3!

    OdpowiedzUsuń
  4. No ale mi się trochę już zmieniło troszkę. W górę. :)

    OdpowiedzUsuń