Ocena: * 1/3
Chłopaki z Metalliki dystansują się do tego albumu w wywiadach: "To nie jest nasz album!!! Toż to płyta Lou Reeda, my tak tylko z doskoku". Po przesłuchaniu tego albumu ich słowa brzmią dla mnie jak po prostu zwalanie winy i generalne wytykanie, że "To on spierdolił!". Otóż nie Panowie metalowcy, bo spierdoliliście wszyscy po równo.
Nasz ulubiony metalowy zespół wypełnił prawie 90 minut album rozrzedzoną pseudometalową masą o ultra niskiej gęstości. Odnoszę wrażenie, że gdyby wybrać wszystkie riffy z tej płyty, nie dałoby się ułożyć nawet pięciu sensownych piosenek. Wyobraźcie sobie, ze z litra spirytusu robicie 100 flaszek wódki. Jeśli Metallica nie dostanie Grammy za "Lulu" to na pewno nobla w dziedzinie chemii. Poza tym poszli jeszcze ekonomiczniej, grając patenty już kiedyś przez nich wymyślone (patrz "Mistress Dread”, czyli zapętlony przez siedem minut riff z "Disposable Heroes", „Iced Honey” zrobiony na patencie „Whisky In The Jar” etc.). Warto tez wspomnieć o fenomenalnie drewnianej i pozbawionej groove grze Larsa Ulricha oraz jego nibyprogresywnych patentach rytmicznych jak infantylne złamanie rytmu w „Junior Dad”.
Reeda mogę trochę zrozumieć, czemu porwał się na tak głupawy pomysł, jakim jest nagranie „Lulu”. Ma siedem dych na karku, demencja, ubezwłasnowolnienie przez wydawcę itp. Problem w tym, że bez Metalliki ta płyta byłaby niewiele lepsza… Lou zamarzyła się powtórka z „Berlina” i wyciągnięcie brudów świata na wierzch. Zacny to zamiar, lecz wykonanie jego wymaga czegoś więcej niż napisanie smętnych tekstów przy pomocy brutalnego języka (który zapewne poruszać i wstrząsać słuchacza) i wycharczenie ich do mikrofonu. W efekcie wyszło bardzo śmiesznie, ale też bardzo, bardzo irytująco. Z jednej strony Reed (siląc się na powagę) brzmi jak wkurzony dziadzio, któremu ktoś skradł miętusy, a z drugiej to jego niekończące się powtarzanie fraz („spermless like a girl” – co za tekst…) i komiczna egzaltacja doprowadzają do białej gorączki.
Poświęciłem tej płycie sporo czasu i uważam, ze uniknąłem niesprawiedliwej oceny płyty tylko na podstawie składu osobowego. To nie jest najgorszy album jaki usłyszycie w życiu, lecz na pewno najgłupszy.
Kwestionariusz:
1. Najlepszy moment: niezamierzony aspekt komediowy albumu oraz wybornie śmieszna fraza: „C’mon James!”
2. Najgorszy moment: będzie, jeśli dostanę ten album na gwiazdkę.
3. Analogia z innymi element kultury: ech...
4. Skojarzenia muzyczne: Gracjan Roztocki, Bajki Grajki
5. Pasuje jako ścieżka dźwiękowa do: dupy
6. Ciekawostka: Lou Reed wygląda na fotkach z Metallicą jak Jason Newsted. Siena palona! Może oni chcieli nagrać album z Newstedem, tylko ktoś się pomylił? (Hetfield nosi okulary, to pewnie on nie zauważył)
7. Na dokładkę okładka: Założę się, że gra na bębnach czujniej niż Lars.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz