środa, 30 listopada 2011

15. Azbest: Mazzy Star "So Tonight That I Might See"

Mazzy Star - So Tonight That I Might See

Ocena: * * * 1/4

"So Tonight That I Might See" zawiera całkiem przyjemne granie – pogranicze popu i delikatnego rocka z odrobiną psychodelii i folkowych naleciałości. Chwilami pobrzękuje też country – ogólnie płyta brzmi dość „amerykańsko”. Kojarzy mi się z Velvet Underground i to podwójnie. Brzmieniowo przypomina mi trzeci album, ale sam pomysł na granie zbliża je do trasowych utworów z debiutu. Piosenki nie są skomplikowane co w połączeniu z powolnymi tempami czyni je dość hipnotycznymi. Chyba najbliżej stąd do shoegaze, ale brzmienie gitary jest znacznie subtelniejsze. Ogólnie płyta jest raczej zwiewna i ulotna. Ma w tym duży udział ładny głos wokalistki. Bez niego ta płyta nie miała by tyle uroku.
Spokojne i wyciszone granie – wręcz senne. No właśnie... Prawdę powiedziawszy zdarzyło mi się przy niej zdrzemnąć – 6 godzin wyrwane z życiorysu. Jest to swego rodzaju rekomendacja.
Ale zalety płyty przeradzają się w jej słabościami. To granie już w samym zamierzeniu nie miała porywać. Tylko przy płycie trwającej prawię godzinę stwarza problem w przebrnięcie przez nią w jednym podejściu. "So Tonight That I Might See" jest generalnie dość spójna, a utwory nie są specjalnie widowiskowe. Co gorsza te umieszczone w drugiej połowie albumu są wyraźnie nijakie. O ile parę pierwszych utworów robi dobre wrażenie to później zespół traci impet.
Miło się słuchało, ale nie wystarczyło by mnie zachwycić.

Kwestionariusz:
1. Najlepszy moment: "Fade Into You"
2. Najgorszy moment: „Blue Light” i „Wasted” najmniej do mnie trafiają
3. Analogia z innymi element kultury: może innym razem
4. Skojarzenia muzyczne: Morbid Angel
5. Pasuje jako ścieżka dźwiękowa do: zasypianie
6. Ciekawostka: jakiś taki nijaki ten zespół – do niczego się nie dogrzebałem
7. Na dokładkę okładka: Fjolet to bardzo ładny kolor, a dziwnie rzadko wykorzystywany na okładkach...

3 komentarze: