Ocena: * * * * *
Szanowne Panie! Szanowni Panowie! Przed wami jedna z płyt będących odpowiedzią na odwieczne pytanie, dlaczego inne dekady muzyczne mogą giąć bagietę latom 90. Płyta piękna od stóp do głów. Tajemnicza. Urocza.
Od strony kompozycji jest to muzyka sięgająca do języka lat 60. – psychodelii, bluesa i folk rocka, ale wykorzystująca go w bardzo naturalny sposób. Można powiedzieć, że jest tu trochę z klimatu Velvetów albo The Doors, ale drugiej takiej płyty nie słyszeliście w życiu. Powiecie, że nie jest to żadna nowość, bo przecież w latach 80. taki nurt istniał już prężnie w szufladkach (jakże zacnych!) opisanych karteczkami dream pop czy shoegaze, ale i tak będę się upierał, że swoje najlepsze najlepsze perły wydobył na świat trochę później. Patrz: Slowdive na Wyspach, Mazzy Star za Atlantykiem. Inna rzecz, że przecież gitarzysta i kompozytor Steven Roback (robak, ha-ha) udzielał się wcześniej w Rain Parade oraz Opal, czyli współtworzył ową ejtisową niszę muzyczną.
Wracając do albumu. Utwory powalają pięknem ekspresji głosu Hope Sandoval jak i gry instrumentalistów. O jakiejś sztucznej elegancji nie ma mowy, Mazzy mówi do Ciebie szczerze. Muzyka jest relaksująca, ale nie bezrefleksyjna. Jest refleksyjna, ale słuchając jej nie myślisz o rzeczach przygnębiających. Urzeka leniwą atmosferą. Narkotyczną, ale to dobre narkotyki, po których widzisz wszystko... może nie jaśniej, nie koniecznie weselej czy też bardziej smutno, ale jakoś tak lepiej, z nadzieją.
Albo inaczej – to jest jak miłość, zauroczenie i wszystkie reakcje umysłu z tym związane. Za każdym razem słuchając „So Tonight That I Must See” czuje się jakbym powoli wstawał ze snu. Bardzo powoli. Leniwie, przyjemnie, bez stresu. Kocham tą płytę.
Kwestionariusz:
1. Najlepszy moment: Wszystkie utwory to perły, ale kilka to prawdziwe diamenty. „Fade Into You”, „Mary Of Silenie”, „She’s My Baby”, „Into Dust”. Któryś z wymienionych jest na pewno najpiękniejszą piosenką na świecie. Utwór tytułowy wyróżniam dodatkowo za fenomenalny tekst.
2. Najgorszy moment: Płyta nie spodoba się wszystkim, wiem. Na argumenty, że nuda i powtarzalność nie jestem w stanie sensownie odpowiedzieć. Jeśli dasz się wciągnąć to nie ma tu słabych utworów, momentów, chwil, minut czy mgnień oka. Jedyny minus tej płyty to jej hipnotyzująca moc i to, że nie wiesz co się z Tobą działo przez ostatnie 50 minut.
3. Analogia z innymi element kultury: Wpisujemy Mary Of Silence w poczet świetych i błogosławionych.
4. Skojarzenia muzyczne: Myślę, że współcześnie zespołem niosącym ducha Mazzy Star to polski George Dorn Screams. Wiadomo, że dźwięki nie te, ale emocje podobne.
5. Pasuje jako ścieżka dźwiękowa do: tego momentu na sekundę przed świtem.
6. Ciekawostka: a) Piosenka „Five String Serenade” została napisana przez Arthura Lee z całkiem znanego „Love”. b) Prawie w każdym tekście pojawia się słowo „rain” i bardzo często „night” c) Poza tym… Mazzy Star powraca po piętnastu latach. Yeah!!! Będzie trasa?
7. Na dokładkę okładka: Jak płyta. Ciepła, tajemnicza, trochę mroczna ale nie ponura.
Od strony kompozycji jest to muzyka sięgająca do języka lat 60. – psychodelii, bluesa i folk rocka, ale wykorzystująca go w bardzo naturalny sposób. Można powiedzieć, że jest tu trochę z klimatu Velvetów albo The Doors, ale drugiej takiej płyty nie słyszeliście w życiu. Powiecie, że nie jest to żadna nowość, bo przecież w latach 80. taki nurt istniał już prężnie w szufladkach (jakże zacnych!) opisanych karteczkami dream pop czy shoegaze, ale i tak będę się upierał, że swoje najlepsze najlepsze perły wydobył na świat trochę później. Patrz: Slowdive na Wyspach, Mazzy Star za Atlantykiem. Inna rzecz, że przecież gitarzysta i kompozytor Steven Roback (robak, ha-ha) udzielał się wcześniej w Rain Parade oraz Opal, czyli współtworzył ową ejtisową niszę muzyczną.
Wracając do albumu. Utwory powalają pięknem ekspresji głosu Hope Sandoval jak i gry instrumentalistów. O jakiejś sztucznej elegancji nie ma mowy, Mazzy mówi do Ciebie szczerze. Muzyka jest relaksująca, ale nie bezrefleksyjna. Jest refleksyjna, ale słuchając jej nie myślisz o rzeczach przygnębiających. Urzeka leniwą atmosferą. Narkotyczną, ale to dobre narkotyki, po których widzisz wszystko... może nie jaśniej, nie koniecznie weselej czy też bardziej smutno, ale jakoś tak lepiej, z nadzieją.
Albo inaczej – to jest jak miłość, zauroczenie i wszystkie reakcje umysłu z tym związane. Za każdym razem słuchając „So Tonight That I Must See” czuje się jakbym powoli wstawał ze snu. Bardzo powoli. Leniwie, przyjemnie, bez stresu. Kocham tą płytę.
Kwestionariusz:
1. Najlepszy moment: Wszystkie utwory to perły, ale kilka to prawdziwe diamenty. „Fade Into You”, „Mary Of Silenie”, „She’s My Baby”, „Into Dust”. Któryś z wymienionych jest na pewno najpiękniejszą piosenką na świecie. Utwór tytułowy wyróżniam dodatkowo za fenomenalny tekst.
2. Najgorszy moment: Płyta nie spodoba się wszystkim, wiem. Na argumenty, że nuda i powtarzalność nie jestem w stanie sensownie odpowiedzieć. Jeśli dasz się wciągnąć to nie ma tu słabych utworów, momentów, chwil, minut czy mgnień oka. Jedyny minus tej płyty to jej hipnotyzująca moc i to, że nie wiesz co się z Tobą działo przez ostatnie 50 minut.
3. Analogia z innymi element kultury: Wpisujemy Mary Of Silence w poczet świetych i błogosławionych.
4. Skojarzenia muzyczne: Myślę, że współcześnie zespołem niosącym ducha Mazzy Star to polski George Dorn Screams. Wiadomo, że dźwięki nie te, ale emocje podobne.
5. Pasuje jako ścieżka dźwiękowa do: tego momentu na sekundę przed świtem.
6. Ciekawostka: a) Piosenka „Five String Serenade” została napisana przez Arthura Lee z całkiem znanego „Love”. b) Prawie w każdym tekście pojawia się słowo „rain” i bardzo często „night” c) Poza tym… Mazzy Star powraca po piętnastu latach. Yeah!!! Będzie trasa?
7. Na dokładkę okładka: Jak płyta. Ciepła, tajemnicza, trochę mroczna ale nie ponura.
Żeby nie ta miłość, to nigdy nie posłuchałbym tej płyty, a tak... będę do niej wracał.
OdpowiedzUsuńSuki i robaki!!!!!!!