piątek, 20 marca 2015

92. Pippin: Śmierć w bikini

Jak wiosna, to marzec. A jak marzec, to Dzień Kobiet – chociaż on jeszcze w zimie. A przecież prawie każdy lubi, jak kobieta śpiewa. A śpiewać potrafi różnie – delikatnie, żarliwie, seksownie, agresywnie, zimno, odpychająco. Co kto lubi. W dzisiejszym krótkim przeglądzie możecie marudzić na nadreprezentację nazwisk oczywistych. Ale jakiś porządek musi być – bo coś mi mówi, że Koledzy Redaktorzy pójdą mocno niszowo.

1. Billie Holiday
Ale zaczniemy w trochę mniej oczywisty sposób. A przynajmniej mało rockowy – bo przecież nikt nie odmówi sławy i rozpoznawalności Billie Holiday. Wielka dama jazzu, a przy okazji jedna z pierwszych postaci tragicznych w muzyce popularnej – uzależniona od narkotyków, alkoholu, wielokrotnie aresztowana, karana zakazami koncertowania, zmarła w wieku czterdziestu czterech lat.

2. Janis Joplin
No ale jak już o postaciach tragicznych mowa, to na gruncie rocka królowa może być tylko jedna.

3. Patti Smith

Gdy koleżanki szykowały wieczór panieński mojej przyszłej (znaczy się obecnej) Małżonce, zajęły się i jedną z klasycznych atrakcji, czyli przesłały mi kwestionariusz z pytaniami dotyczącymi mnie i miałem na nie odpowiedzieć, a potem weryfikowały odpowiedzi szczęśliwej narzeczonej i tym samym jej znajomość moich gustów i poglądów. Jednym z pytań było „Twoja ulubiona wokalistka”. Na przygotowanie kwestionariusza miałem bardzo mało czasu i nad pytaniami zastanawiać się mogłem raptem kilka sekund. Odpowiedziałem wówczas „Patti Smith”, a potem długo się zastanawiałem, czy to odpowiedź właściwa. No bo może PJ, a może Elisabeth, a może jednak Beth? Ale skoro pierwszy impuls wskazał Patti, to nie wypierajmy się Patti. A koncert w Poznaniu był super.

4. Kate Bush
A może jednak odpowiedź na pytanie z punktu powyżej powinna brzmieć „Kate Bush”? Każdy z Was ma pewnie tak, że zna melodie, które, nie wiadomo dlaczego, czasem nawet wbrew rozsądkowi i gustom muzycznym, idealnie trafiają w jego wrażliwość, jakieś magiczne częstotliwości czy co. Dla mnie jedną z takich melodii jest na pewno refren „Wichrowych Wzgórz”.

5. Elisabeth Fraser
Bo jeśli chodzi stricte o głos – to wybieram jednak Elisabeth Fraser. Sami widzicie – jej piosenki nawet tekstów nie potrzebują.

6. Kim Gordon
A tu z kolei ciężki rockowy kaliber. Bo nie dość, że głos, to jeszcze i ten bas, i ogólnie – osobowość. No i grała z zespole, który wynosił rock w inny wymiar, szedł własną ścieżką, a inni mogli mu tylko wzmacniacze polerować.

7. Kim Deal
Zresztą basistek w rocku nie brakuje – pamiętamy Tinę Weymouth, D’arcy czy Melissę Auf der Maur. Traf chciał, że drugi, obok wspomnianych Sonic Youth, wielki alternatywny (indierockowy, hehe) amerykański zespół lat osiemdziesiątych też miał basistkę w składzie. O takim samym imieniu nawet. I powiem jedno – Kim Deal nie była ładna. Ale była fajna. Była na tyle fajna, że gdy The Dandy Warhols śpiewali „I want a girl as cool as Kim Deal” – to ja ich dobrze rozumiałem. A przy okazji sprawdźcie wszystkie terytoria zależne i historie pokrewne – The Amps, The Breeders, Throwing Muses, Kristin Hersh, Belly. Jest tego trochę.

8. Björk
Ona pojawiła się z zupełnie innej bajki. Jakieś tam nowofalowe historie pod tytułem KUKL czy Sugarcubes ten i ów słyszał, ale solowy debiut Björk to był strzał między oczy. Głos i ekspresja niepodobne do niczego co znałeś a do tego masa eksperymentów stricte muzycznych. Eksperymentów w późniejszych latach mocno dyskusyjnych, ale pierwsze trzy – cztery płyty nadal trzymają się mocno.

9. Tori Amos
Pisałem tu kiedyś o nieszczęsnej fali (fali? to cały ocean!) klonów, którym się wydaje, że są Kate Bush i powtórzą jej styl. Nazwać Tori takim klonem byłoby grubym nadużyciem, ale mocnej inspiracji się nie wyprze. Częściej niż mój ulubiony (choć w dzisiejszym zestawieniu w sumie nieobecny, co jest?) typ dziewczyny z gitarą preferowała typ dziewczyny z fortepianem, ale wiele uroku przez to nie traciła. Chociaż ostatnie płyty jakoś nie wymiatają specjalnie.

10. Beth Gibbons
Więc nie tylko lubiłem te dziewczyny z gitarą, ale ogólnie w swej dumie i zadufanym poczuciu szesnastolatka, co to zjadł wszystkie rozumy i pojął całą muzykę rockową, żyłem w przekonaniu, że podstawą dobrej muzyki jest gitara, muzyka musi być zbudowana na gitarze, a na kolegów ze szkoły, co to interesowali się elektroniką, patrzyłem z politowaniem. I stała się zmiana – do elektroniki (choć z umiarem) przekonała mnie mało urodziwa dziewczyna, z głosem i muzyką jak z małej zadymionej knajpki. Z pokorą przyznałem, że mało jeszcze wiem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz