sobota, 14 marca 2015

91. pilot kameleon: Van Der Graaf Generator, H To He Who Am The Only One














****3/4

Bez wątpienia należał do najważniejszych postaci, które kręciły muzyką rockową w pierwszej połowie lat 70. Całkowicie oryginalny i wizjonerski, penetrujący tereny, na które nikt się nie zapuszczał. I mało to istotne czy odbywało się to pod szyldem Van Der Graaf Generator czy też robił to na swoich solowych płytach. Peter Hammill.Na kolana!

Aerosol Grey Machine
Zaczyna się od definicji. Dowód przeprowadzony jest w sposób jasny i logiczny, a końcowy wzór jest przejrzysty i niebywale interesujący. Panowie otwierają nowe wrota, za którymi dzieje się coś bardzo interesującego. Teoria jest już ogarnięta, możemy przejść do praktyki.

The Least We Can Do Is Wave To Each Other
Pierwsze testy przeprowadzone na tym urządzeniu dowodzą doniosłości odkrycia. Generator jest sprawny, potrafi produkować olbrzymie napięcia, ale do osiągnięcia maksymalnej mocy brakuje jeszcze kilku punktów.

He To He Who Am The Only One
Tutaj została przekroczona masa krytyczna, zerwane zostały wszelkie blokady, by wycisnąć ze sprzętu jeszcze trochę mocy. Wszystko w imię nauki. Uzyskana tutaj gęstość zostaje zachowana na kilku kolejnych płytach. Natomiast doniosłość tego materiału skrywa się przed oczami i uszami ogółu. I niech tak zostanie.
Najbardziej fascynującym elementem zawsze była dla mnie "nowofalowość" tej płyty, co jednak nie jest tożsame z tym, że to płyta nowofalowa sensu stricto. Mowa tu o terminie muzycznym, filmowego oraz literackiego tutaj nie dotykam. I tak pomimo pewnej barokowości dominuje tutaj asceza. Pomimo szaleństwa panuje swoista skromność dźwiękowa, nawet jeśli w płaszczyźnie dźwiękowej aż się kotłuje. Wyuzdanie Hammilla połączone zostało z pewnego rodzaju umiarkowaniem. Ta wszechogarniająca i fascynująca monotonia staje się dla mnie punktem centralnym H to He Who Am The Only One. Nie wyczuwam tego w takiej dużej ilości ani na wcześniejszych, ani na późniejszych płytach tego zespołu. I powiedziałbym, że ten dominujący, choć na pierwszy rzut oka nieco skryty element jest dla mnie najbardziej fascynujący. Powstała przez to jakaś dziwna "odwrotność" progresywnego stylu, ale oczywiście na tyle z tą stylistyką związana, że nie unicestwia jej, tylko dobudowuje coś, czego do tej pory tam nie było. I w tym moim zdaniem tkwi największa moc tego wydawnictwa. O innych aspektach płyty możecie dowiedzieć się z trzech sąsiadujących recenzji.

Pawn Hearts
Tutaj domknęli pierwszy etap. Domknęli tak, że drzwi wypadły z ramy i nie było co zbierać. Tam jest komplet punktów i jest to płyta totalna. Niemniej jednak, gdybym miał wybrać jeden album VDGG, to postawiłbym na H to He Who Am The Only One.

Kwestionariusz:
1. Najlepszy moment: Lost. Szczyt szczytów.
2. Najgorszy moment: Przez lata miałem problem z dwoma pierwszymi utworami. Ale jak to, takie normalne? Proste? Bez solówek gitarowych? Słabo.
3. Analogia z innymi elementami kultury: Kosmos, nauki ścisłe, poezja.
4. Skojarzenia muzyczne: Wyżyny muzyczne lat 70. Stawiam obok King Crimson, choć ostatnimi czasy to wolę VDGG i Hammilla niż stadko Frippa, które mi się troszku przejadło.
5. Pasuje jako ścieżka dźwiękowa do: Uwielbiam przy tym materiale zasypiać.
6. Ciekawostka: Większość słuchaczy zaczyna i kończy swoją znajomość z tym zespołem na płycie Still Life. A całą resztę mają w dupie.
7. Na dokładkę okładka: 1. Czyżby ktoś oszukiwał na wadze? Kochanie, skąd, jeszcze nie mam 100 kg... 2. Nie ma na tej mapie Mierzei Helskiej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz