****3/4
Bez wątpienia należał
do najważniejszych postaci, które kręciły muzyką rockową w
pierwszej połowie lat 70. Całkowicie oryginalny i wizjonerski,
penetrujący tereny, na które nikt się nie zapuszczał. I mało to
istotne czy odbywało się to pod szyldem Van Der Graaf Generator czy
też robił to na swoich solowych płytach. Peter Hammill.Na kolana!
Aerosol Grey Machine
Zaczyna się od
definicji. Dowód przeprowadzony jest w sposób jasny i logiczny, a
końcowy wzór jest przejrzysty i niebywale interesujący. Panowie
otwierają nowe wrota, za którymi dzieje się coś bardzo
interesującego. Teoria jest już ogarnięta, możemy przejść do
praktyki.
The Least We Can Do Is
Wave To Each Other
Pierwsze
testy przeprowadzone na tym urządzeniu dowodzą doniosłości
odkrycia. Generator jest sprawny, potrafi produkować olbrzymie
napięcia, ale do osiągnięcia maksymalnej mocy brakuje jeszcze
kilku punktów.
He To He Who Am The
Only One
Tutaj
została przekroczona masa krytyczna, zerwane zostały wszelkie blokady, by
wycisnąć ze sprzętu jeszcze trochę mocy. Wszystko w imię nauki.
Uzyskana tutaj gęstość zostaje zachowana na kilku kolejnych
płytach. Natomiast doniosłość tego materiału skrywa się przed
oczami i uszami ogółu. I niech tak zostanie.
Najbardziej
fascynującym elementem zawsze była dla mnie "nowofalowość"
tej płyty, co jednak nie jest tożsame z tym, że to płyta
nowofalowa sensu stricto. Mowa tu o terminie muzycznym, filmowego
oraz literackiego tutaj nie dotykam. I tak pomimo pewnej barokowości
dominuje tutaj asceza. Pomimo szaleństwa panuje swoista skromność
dźwiękowa, nawet jeśli w płaszczyźnie dźwiękowej aż się
kotłuje. Wyuzdanie Hammilla połączone zostało z pewnego rodzaju
umiarkowaniem. Ta wszechogarniająca i fascynująca monotonia staje
się dla mnie punktem centralnym H to He Who Am The Only One.
Nie wyczuwam tego w takiej dużej ilości ani na wcześniejszych, ani
na późniejszych płytach tego zespołu. I powiedziałbym, że ten
dominujący, choć na pierwszy rzut oka nieco skryty element jest dla mnie najbardziej fascynujący. Powstała
przez to jakaś dziwna "odwrotność" progresywnego stylu,
ale oczywiście na tyle z tą stylistyką związana, że nie
unicestwia jej, tylko dobudowuje coś, czego do tej pory tam nie
było. I w tym moim zdaniem tkwi największa moc tego wydawnictwa. O
innych aspektach płyty możecie dowiedzieć się z trzech
sąsiadujących recenzji.
Pawn Hearts
Tutaj
domknęli pierwszy etap. Domknęli tak, że drzwi wypadły z ramy i
nie było co zbierać. Tam jest komplet punktów i jest to płyta totalna. Niemniej jednak, gdybym miał wybrać jeden album VDGG, to postawiłbym na H to He Who Am The Only One.
Kwestionariusz:
1.
Najlepszy moment: Lost.
Szczyt szczytów.
2.
Najgorszy moment: Przez lata
miałem problem z dwoma pierwszymi utworami. Ale jak to, takie
normalne? Proste? Bez solówek gitarowych? Słabo.
3. Analogia
z innymi elementami kultury: Kosmos,
nauki ścisłe, poezja.
4.
Skojarzenia muzyczne: Wyżyny
muzyczne lat 70. Stawiam obok King Crimson, choć ostatnimi czasy to
wolę VDGG i Hammilla niż stadko Frippa, które mi się troszku
przejadło.
5. Pasuje
jako ścieżka dźwiękowa do: Uwielbiam
przy tym materiale zasypiać.
6.
Ciekawostka: Większość
słuchaczy zaczyna i kończy swoją znajomość z tym zespołem na
płycie Still Life.
A całą resztę mają w dupie.
7. Na
dokładkę okładka: 1. Czyżby ktoś oszukiwał na
wadze? Kochanie, skąd, jeszcze nie mam 100 kg... 2. Nie ma na
tej mapie Mierzei Helskiej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz