sobota, 14 marca 2015

91. Azbest: Van Der Graaf Generator, "H To He, Who Am The Only One"

****1/4
 
Kto zna upodobania członków "redakcji" (a dokładniej jednego z nich) nie powinien czuć się zaskoczony wyborem dzisiejszej płyty. No może zastanowi się tylko dlaczego dopiero teraz bierzemy ich na warsztat. Tak czy siak, dziś Van Der Graaf Generator - jedni z klasyków rocka progresywnego.
Zaraz... Rock progresywnego? ROCKA progresywnego? ROCKA? Czy to aby na pewno jest rock? Bo czy nawet przy dużej dawce dobrej woli można tę płytę zaklasyfikować jako odmianę rocka? Zasadniczo Peter Hammill i reszta załogi odwala rasowy progrock – długaśne, pokombinowane kawałki doprawione odpowiednią dawką rozmachu i patosu. Oczywiście istotą problemu jest śladowa zawartość gitar. To, że tak mało jest basówki (i najczęściej z klawisza) to jeszcze nie problem - choćby przykład The Doors pokazuje, ze nie jest to element kluczowy. Ale zwykłe gitary! Czasem gdzieś tam brzęknie akustyk, ale oprócz tego posucha - elektryk pojawia się nad wyraz rzadko i nie odgrywa znaczącej roli. A mimo to wszystko gra.
Oprócz perkusji i wokalu podstawą brzmienia jest ciekawie potraktowany klawisz i saksofon, a raczej saksofony. I nie powinno to dziwić – David Jackson (dęty w zespole) był bowiem fanem Rolanda Kirka. A ten słynął z tego, ze potrafił obsługiwać trzy saksy jednocześnie. Nie licząc gwizdka w nosie. Ale to ledwie ciekawostka - liczy się jak grał. A grał interesująco - bez jakże rozpowszechnionych w tym nurcie ckliwych melodyjek. Często pozwalał sobie za to na naprawdę kąśliwe zagrywki. Świetnie sprawdza się jako zastępstwo sześciu strun.
Choć pomysł na granie rocka progresywnego bez dominującej gitary może wydać się szaleństwem, to tylko do pierwszego kontaktu. A wtedy trzeba przyznać, że jest w szaleństwie tym metoda – trudno uznać, że muzyka na tej płycie jest pusta czy niepełna.
Tekst zbliża do nieuchronnego finału, a ja muszę wyznać, że nie czuje się na siłach by rozstrzygnąć kwestię przynależności gatunkowej „H to He”. Jedną rzecz jednak wiem – jeśli mimo wszystko nie jest to rock progresywny to tym gorzej dla niego. Świetna płyta, wypada poznać.
 
Kwestionariusz: 
1. Najlepszy moment: "Killer" to prawdziwy kiler. 
2. Najgorszy moment: Trzeba uznać, że "Lost". 
3. Analogia z innymi elementami kultury: Generator Van de Graaffa to obowiązkowe wyposażenie filmowej pracowni szalonego naukowca.
4. Skojarzenia muzyczne: Wczesne King Crimson. Chwilami mam wrażenie, że wręcz słyszę Roberta Frippa!
5. Pasuje jako ścieżka dźwiękowa do: H. Rider Haggard "Ona"
6. Ciekawostka: Van de Graaff nazywał się Van de Graaff, nie Van de Graaf. Jeśli to kogoś interesuje. 
7. Na dokładkę okładka: Przy okładkach Genesis Paul Whitehead bardziej się starał.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz