Ocena: ***1/2
Anthrax. Ostatni element składowy wielkiej czwórki thrash metalu. Chyba zasłużenie wymieniany jako czwarty. Dla mnie jednak zawsze grali w nieco innej lidze niż Metallica, Slayer czy Megadeth. Nie znając dorobku z Joey’em Belladoną w składzie Anthrax zawsze był dla mnie zespołem grającym ciężki, nowoczesny jak na lata 90. metal. Bliżej im zawsze było do Pantery, Machine Head czy Helmet niż do rezerwatu thrashowego poprzedniej dekady. A wszystko to dzięki rozbratowi z Belladonną i zaangażowaniu na jego miejsce Johna Busha. W czasie rozrywania gorsetu z dawnych lat grupa Scotta Iana świetnie połączyła stare z nowym. Mało komu tak zgrabnie udało się to zrobić. „Sound Of White Nosie” oraz „Stomp 442” były potężnymi kopniakami wymierzonymi z impetem w sflaczałe tyłki fanów retrothrashu. Celnymi, ale jak to w rzeczywistości bywa, ten co dostał, twierdził, że wcale go nie boli, a Anthrax z nowym wokalistą jest dla niego niczym. Zweryfikujmy jednak fałszywe opinie dotyczące tego tematu.
Po dobrym „Sound Of White Nosie”, świetnym „Stomp 442” i trzyletniej pauzie pojawił się ciekawy „Volume 8 - The Threat Is Real”. Atak przeprowadzony przez weteranów po raz kolejny został wykonany z pozycji znajdujących się w żywej tkance muzycznej tamtego czasu. Elementy pozostały te same co na poprzednich albumach nagranych z Bushem. Po pierwsze i najważniejsze: wokalista. Bez odlotów w stronę przeraźliwego zawodzenia, za to z charakterystycznym skandowaniem, mocno i z odpowiednią ilością agresji. Kłania się szkoła Phila Anselmo, który gościnnie udziela się na tym albumie. Bywa też łagodniej, zdarza się, nawet że nutka Seattle mignie koło ucha. Mnie to bardzo cieszy. Pod względem stylistycznym również jest ciekawie. Zespół penetrował tereny nowoczesnego thrashu. Standardowo czystość gatunkowa została jednak cudownie zmącona. Hardcore’owe wtręty, nowoczesne brzmienie, ciężkie, często toporne riffy, czasem nawet elegancka rezygnacja z klasycznego podejścia do solówek, a nade wszystko ta zadziorna melodyjność. Dodatkowo „Volume 8” osadzono na rytmicznym szkielecie, który aż pulsuje charakterystycznym groove’em. Efekt końcowy jest bardzo satysfakcjonujący pod warunkiem, że lata 80. w metalu nie są dla słuchacza ostateczną instancją. Po latach album wchodzi bez taryfy ulgowej. Szkoda tylko, że ostatnie zawirowania w zespole dowiodły, że zespołowi Anthrax Belladonna jest bliższy. Albo mentalnie albo merkantylnie.
Kwestionariusz:
1. Najlepszy moment: „604”. Krótko i na temat. Może i zgrywa, ale brzmi bardzo poważnie i tak ją traktuję.
2. Najgorszy moment: Pierwsza część „Toast To The Extras”. Delikatna zabawa stylem country. Choćby nie wiem, jak było to śmieszne, to jednak nie łykam tego.
3. Analogia z innymi elementami kultury. Odrzucenie przez getto.
4. Skojarzenia muzyczne: Z muzyką metalową rodzącą się i funkcjonującą w połowie lat dziewięćdziesiątych XX wieku.
5. Pasuje jako ścieżka dźwiękowa do: lektury miesięcznika Metal Hammer w czasach pierwszej klasy liceum, czyli kilkanaście lat temu. Najlepiej przed pierwszą lekcją albo w autobusie ze szkoły do domu.
6. Ciekawostka. Dwóch panterowców (Phil Anselmo i Dimebag Darrell) w składzie to żadna ciekawostka.
7. Na dokładkę okładka. „888” jednoczy się z „Ballbreaker”?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz