**
Smutna i bolesna to
płyta. Death Of A Ladies' Man Leonarda
Cohena. Wyrwana z kontekstu może doprowadzić słuchacza do
mdłości. Osadzona w nim jest równie bezlitosna. Zatem dlaczego
nie? Droga od oczyszczenia do zrozumienia może przynieść wiele
ciekawych spostrzeżeń. Spróbujmy, sprawdźmy...
Zacznijmy dekadę
wcześniej. Wczesny Leonard. O! To jest dopiero coś! Te wielkie
wciągające songi o Zuzannie, o prochowcu, Chelsa Hotel, o Mariannie
i siostrach miłosierdzia. Sweter, marynarka, papierosek, kieliszek
wina, gitarka (bez fuzza! akustyczna! zgroza!), tomik poezji...
Popatrz, co możesz zrobić za pomocą tak skromnych środków.
Skromnych? Leonard prychnął... Skromna to jest Twoja pensja, a
nie mój arsenał środków wyrazu – odparł błyskawicznie, bo
refleksu to raczej mu nie brakowało. Mówiło się, że Leonard ma
to coś. On może mieć wszystko, wszystkich i wszystkie. My tego
nie mieliśmy... Niby bard, ale patrz jaki czujny, jak prze do przodu! Odświeża balladę, ba, dopisuje nowy
rozdział w historii gatunku. Tak mijały lata. Spokojnie, dostatnio,
przy pełnym aplauzie studenciaków, ale też i szerszej
publiczności. Do momentu aż... Pojawiła się postać szalonego
producenta, Phila Spectora. Ten rozbuchany jegomość, który nie
znosi żadnego sprzeciwu dostarczył repertuar na całą kolejną
płytę zatytułowaną Death Of A Ladies' Man.
Leonard miał tylko dopisać teksty i je zaśpiewać. O resztę
zadbał producent z największym afro na ziemi. A zadbał tak, że
Leonard postanowił nie włączać do koncertowego repertuaru żadnego
utworu ze świeżo wydanej płyty. Tak mu się podobało... Dowodów
można wskazać wiele. Wiele lat później ława oskarżonych zrobiła
to samo, z tym że nie chodziło wtedy o płytę, a o Lany
Clarkson... Inna to historia, ale tutaj jest równie tragicznie.
Spector
dostarczył wszystko. Podczas transportu zgubił jednak kilka rzeczy.
Na zakręcie wypadł mu polot, na stacji benzynowej ukradli mu z
przyczepy wyrafinowanie, a deszcz spłukał szlachetną prostotę.
Dojechała rozbuchana, błyszcząca zawartość, której było
niestety daleko zarówno do klasy poprzednich albumów Leonarda, jak
i o ogólnie przyjętych standardów. Kawał cekinowatego syfu. Toporne kawałki, przeładowane
składy, estrada, dansing, pijane towarzystwo w kawiarni Rio, goście sławni i nieco mniej opatrzeni,
złote łańcuchy na przegubach dłoni... Leonard skrył twarz w
dłoniach. Wstyd? Jeśli tego nie czujesz, nigdy się nie
przyzwyczaisz. Estradę to musisz czuć! Albo to masz, albo nie. Leonard nie czuł tego, w czym
lubował się Phil Spector. Historia toczy się jednak dalej. Leonard bryluje na światowych scenach, choć za moment
stuknie mu 80 lat. A Phil? Phil stuknął Lany Clarkson. W 2009 roku
został skazany za morderstwo drugiego stopnia na dożywotnie
pozbawienie wolności, z możliwością ubiegania się o warunkowe
zwolnienie po 19 latach...
Kwestionariusz:
1.
Najlepszy moment: Kilka lat
wcześniej.
2.
Najgorszy moment: Strata czasu.
Lepiej się Bon Jovi słuchało niż tej płyty.
3.
Analogia z innymi elementami kultury: mało jest płyt o charakterze Greatest Hits, które definiują mi odbiór danego artysty. W przypadku Leonarda debestofem okazało się właśnie Greatest Hits.
4.
Skojarzenia muzyczne: 1. Leonard
bywa albo świetny albo średni albo kiepski. Ten jest kiepski, ale
mimo wszystko to jednak Leonard. 2. Pink Floyd Dark Side Of The Moon w ostatnim kawałku. Czujecie to?
5.
Pasuje jako ścieżka dźwiękowa do: Słuchania
przez cały dzień zza fabrycznego biurka. Połączenie dwóch
tragedii.
6.
Ciekawostka będzie taka, że
jej nie będzie. Wynudziłem się jak pies. I nie mam ochoty okraszać
tego albumu jakąkolwiek ciekawostką. Zostawię ją do następnej
mili.
7.
Na dokładkę okładka: Lepiej
poruchać niż pograć. Tak, tak, dzięki! Wiem, że to wspaniała
myśl!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz