Ocena:
***1/4
Czasem
pisanie blogowych recenzji stawia człowieka w niezręcznej sytuacji. Nie jest
komfortowo wypowiadać się o stylistyce, którą obchodzi się szerokim łukiem.
Niby szanuję, ale słuchać wcale tego nie chcę. A propozycja do tej pory
anonimowej Laury Nyro leży właśnie na tych omijanych terenach. Uściślijmy: kobieta
na wokalu, a w tle jazzowo-soulowo-gospelowe granie. Tyle w dużym skrócie. Oj,
zdecydowanie nie jest to coś, co tygrysy lubią najbardziej.
Odłóżmy
jednak na bok upodobania. Głos faktycznie potrafi kopnąć. Nawet takiego
sceptyka jak ja. Buja zawijasami, ciepłem, czasem lekko czarną barwą.
Największy szok pojawia się w momentach, kiedy słyszę w nim… Kate Bush. Aghhh...
Wracając do Laury Nyro. No właśnie. Ma ona w swoim głosie zbawienny umiar.
Pomimo tego, że rozdaje tutaj karty, idealnie rozumie się ze swoim zespołem. A
muzyków ma czujnych, natychmiast reagujących na wszystkie niuanse w jej głosie.
Te zmiany w tempach, dyskretne łamańce poukrywane w bardzo wielu zakamarkach
płyty. Momenty, które wzbudzają we mnie szczególną ekscytację pokrywają się z
wejściami flecisty/saksofonisty Joe Farrella. Zwłaszcza te delikatniejsze. Wtedy
wszyscy pozwalają sobie na sporą ilość niuansów. Nieco mniej intrygujące są
fragmenty o big-bandowym rozmachu. Tutaj wszystko zlewa mi się w estradowy
rozmach pozbawiony jakiegokolwiek magnetyzmu. Musical łamany Broadwayem
niestety odpycha nachalnością i burzy często pojawiającą się intymność. Są też
fragmenty zwyczajnie bezbarwne. Piękne tło, z którego niestety niewiele
potrafię zapamiętać. Wszystko to daje mimo wszystko pozytywny obraz. Mimo wszystko...
Konkluzja
będzie następująca: doceniam, być może nawet będę wracał (łaski nie robię), ale
na dalsze łowy na tym terenie bez przymusu z pewnością się nie udam. „Eli and
the Thirteenth Confession” z pewnością należy do albumów, które upycham w worku
„husky friendly”.
Kwestionariusz:
1. Najlepszy moment: Mamo! Tego da się słuchać!
2. Najgorszy moment: Transparentność.
3. Analogia z innymi elementami kultury: Estrada! Ale nie stołeczna.
4. Skojarzenia muzyczne: jak najgorsze. Kobita na wokalu zazwyczaj nie wróży nic
dobrego. Jeśli kogoś uraziłem, przepraszam.
5. Pasuje jako ścieżka dźwiękowa do: zimnego grudnia.
6. Ciekawostka. Dziś dowiedziałem się, że czasem ciekawostka nie jest
ciekawa. Zatem poddaję partię.
7. Na dokładkę okładka. Laura Nyro przypomina mi tutaj PJ Harvey.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz