niedziela, 15 lipca 2012

30. pilot kameleon: Dead Can Dance, Anastasis


Ocena: ***

Z Dead Can Dance od dawna mam spory problem. W ich muzyce w pewnym momencie mojej edukacji muzycznej coś mocno mnie zaniepokoiło. I niestety nie były to wątpliwości natury muzycznej. W działaniach tego zespołu zacząłem wyczuwać pewnego rodzaju fałszerstwo. Za powabną maską zacząłem zauważać coś czego wcześniej nie wyczuwałem. W tych odwołaniach do muzyki dawnej czy też chyba bardziej w samej filozofii tej formacji objawiła się niespodziewanie jakaś nadęta poza i sztuczność, która pomimo szacunku nie pozwala na to, bym mógł się do tej muzyki zbliżyć. Bardzo cenię „Spleen And Ideal” czy „Aion”, ale do Dead Can Dance niestety nie potrafię zapałać żadnym uczuciem. Wyniosłej i dumnej kobiety nie można pokochać. To znaczy można, ale ja tego nie chcę. Nowy, wydany po długiej pauzie album nie zmienia tej sytuacji. To nie jest miłość, jak śpiewał Muniek.
Szesnaście lat, które minęły od wydania poprzedniego albumu to w dzisiejszych czasach przepaść. Wielu nie miałoby czego zbierać. Lisa Gerrard i Brendan Perry mogli sobie na to pozwolić. Kredyt zaufania w społeczeństwie mają nieograniczony. Wrócili i nie zaprzeczyli samym sobie. To spory sukces. Płyta zaczyna się bardzo fajnym „Children Of The Sun”. Naprawdę mocne wejście godne klasycznych płyt. Denerwuje tylko troszkę syntetyczność brzmienia odbijająca się na całym materiale. Później napięcie niestety siada. To nadal królestwo umierającego słońca, ale wyprane ze swojej wyjątkowości i niestety powtarzalne. Znać tutaj sprawdzone patenty i chwyty eksploatowane od prawie trzydziestu lat. Zwiewny głos Gerrard, ojcowski wokal Perry’ego, duża doza orientalizmów, nieco nawiązań do muzyki dawnej i etniczna pulsacja sprawia, że wielbiciele będą zachwyceni, a ci, którzy nie dali się wciągnąć po prostu z aprobatą kiwną głową. Ja kiwam, bo słucha się tego dobrze. Z drugiej strony nie znajduję w tym materiale nic wyjątkowego. Pomimo szczerych chęci nigdy nie było nam po drodze. Popatrzyłem, posłuchałem i spadam. Na mnie już pora.

Kwestionariusz:
1. Najlepszy moment: „Children Of The Sun”.
2. Najgorszy moment: W pewnym momencie robi się nudno…
3. Analogia z innymi elementami kultury. Dawne czasy, gotycyzm, wysokie zamki, smutni mężowie, powieść poetycka, sprawy najwyższej wagi, honor. Honor? Tak, ale bez skojarzeń proszę.
4. Skojarzenia muzyczne: Mogę mieć milion zarzutów, ale własnego stylu odmówić im nie można. Rozpoznawalność po kilku dźwiękach gwarantowana.
5. Pasuje jako ścieżka dźwiękowa do: sytuacji podniosłych i patetycznych, gdzie faluje morze, niebo jest pełne gwiazd, a szczyty górskie przebijają niebiosa.
6. Ciekawostka. „Anastasis” to dla mnie taka ciekawostka. I dowód, że można wrócić po długiej pauzie bez niszczenia własnej legendy.
7. Na dokładkę okładka. Spadł grad, zniszczył wszystkie plony. Maku nie będzie, kompotu nie będzie. Nadchodzi głód stulecia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz